Renji już chwilę wcześniej stracił Byakuyę z oczu, choć czuł
wyraźnie, że jego przełożony doskonale sobie radzi z przeciwnikiem. Sam też nie
miał problemu przeciwko żołnierzom Dworu Wiatru, choć niektórzy z nich trzymali
wysoki poziom. Co by nie mówić, wróg był silny i przygotowany do tej walki.
Gęsta mgła pojawiła się znikąd, pozbawiając Renjiego zarówno
poczucia reiatsu, jak i widoczności. Wiedział, że nie jest ona naturalna, ale
należała do zdolności czyjegoś miecza. Przez chwilę łudził się, że to Srebrna
Mgła Corrie, ale tę zdolność Yukikaze dobrze znał. Nie była aż tak złowieszcza.
Mógł się tylko domyślać, że to robota wroga.
Obłok ustąpił nagle, zaś przed Renjim wyrósł kolejny oddział
Dworu Wiatru, który rzucił się na niego z bojowymi okrzykami. Cokolwiek miała
znaczyć ta mgła, nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Nie zauważył też, że
obłok skumulował się kilkanaście metrów dalej, jakby coś ukrywał. Dokładnie
tam, gdzie po raz ostatni widział Byakuyę.
Senbonzakura rozproszyła się po raz kolejny, czyniąc spustoszenie
we wrogich oddziałach. Mimo skupienia na tym, co było przed nim, Byakuya nie
dał się zaskoczyć atakiem w plecy. Drobne, różowe ostrza zablokowały wrogi
miecz, gdy dookoła pojawiła się mgła.
– Jak zwykle atakujesz podstępnie, Ato Kazemichi – odezwał się
Byakuya.
– Spodziewałem się, że nie dasz się nabrać, Byakuya Kuchiki.
Od początku mi nie ufałeś. Jako jedyny przejrzałeś mnie od razu, ale nic z tym
nie zrobiłeś.
– W tamtym momencie ważniejsze były inne priorytety.
– Dostarczenie Corrien Radzie 46. Miło z twojej strony, że próbowałeś
sam się jej pozbyć.
Byakuya tylko nieznacznie zmarszczył brwi na tę prowokację.
Ato zaśmiał się z własnego żartu zupełnie rozluźniony, jakby nie stali na polu
bitwy.
– Wy, shinigami, naprawdę sądziliście, że jesteście
nieomylni – kontynuował już poważnie. – Wspaniali samą wspaniałością, a koniec
końców jesteście przegnici do samych kości. Nie ma dla was żadnych świętości.
– I mówi to Kazemichi, który podnosił rękę na królewską
potomkinię przez pięćset lat – zauważył Byakuya.
– My przynajmniej utrzymywaliśmy Shiroyamów przy życiu tak
długo, jak byli nam potrzebni. Wy nie wahaliście się podnieść na nich ręki.
Ciekawe, kiedy gniew Corrien was dosięgnie.
– Ty tego nie zobaczysz.
Byakuya przywołał rozproszony miecz, po czym zaatakował. Nie
miał najmniejszej ochoty dyskutować z Kazemichim na żaden temat. Skoro główny
wróg przyszedł do niego, zamierzał zakończyć tę pięćsetletnią farsę.
Wymieniali się ciosami przez kolejnych kilka chwil, choć
żaden nie przejął kontroli nad pojedynkiem. Z twarzy Ato nie znikał zadowolony
uśmiech, jakby wszystko szło zgodnie z jego planem.
– Wiesz, dlaczego uwolniłem już Kirihime? – zapytał Kazemichi.
– To nie ma znaczenia.
Ato roześmiał się. Mgła wokół nich zgęstniała tak, że Byakuya
stracił przeciwnika z oczu. Próbował go wyczuć, ale w tak gęstej mgle niczego
nie czuł. Odgłosy pozostałych walk również ucichły. Wydawało się, że Byakuya
został tu zupełnie sam.
Ato wyskoczył niespodziewanie gdzieś z boku i pomimo
błyskawicznej reakcji Kuchikiego, zdołał rozciąć przeciwnikowi ramię. Zaraz też
Kazemichi znowu zniknął. Powtórzył ten atak kilkukrotnie, zadając niewielkie
obrażenia.
– Nie chciałeś odpowiedzi, ale i tak cię uświadomię, Byakuya
Kuchiki – odezwał się gdzieś z mgły Ato. – Nasze miecze po uwolnieniu cały czas
funkcjonują w rozpostarciu. Jesteśmy silniejsi od was, lepiej przygotowani, by
rządzić Seireitei. Zginiecie jeden po drugim, nic was nie ochroni przed gniewem
Wygnanych Rodów.
– Sporo mówisz, Ato Kazemichi – odparł Byakuya, przywołując
rozproszony miecz, który zaraz puścił pionowo. – Rozpostarcie. Senbonzakura
Kageyoshi.
Rozproszył tym samym energię Kirihime, która dotąd szczelnie
ukrywała Ato. Ten tylko się zaśmiał i pojedynek nabrał rumieńców. Różowe ostrza
Senbonzakury co rusz rozcinały gęste obłoki Kirihime, Byakuya i Ato zwierali
się w walce, by odpaść od siebie na parę chwil, po czym zacząć od początku. Energia
wokół nich była tak gęsta, że nikt inny raczej by tego nie wytrzymał. Liczyło
się tylko zabicie przeciwnika, co miało przechylić szale zwycięstwa.
Nie spodziewali się żadnej interwencji, więc gdy ziemia pod
ich stopami zamarzła, poczuli zaskoczenie. Chwilę później jednak wiedzieli, kto
zjawił się na polu bitwy.
***
Nagłe ochłodzenie przetoczyło się przez pole bitwy niczym
nawałnica. Ziemia zaczęła zamarzać, obłoki lodowatej mgły pokrywały coraz
większy obszar. Pierwsze krzyki przerażenia dotarły do niego z oddalenia, jakby
na tyłach przeciwnika pojawił się ktoś potężny. Nie znał tej energii, choć
niepokojąco przypominała kogoś. Mimo to nie pozwolił sobie na rozproszenie.
Wrogi generał skrzywił się boleśnie, gdy dosięgł go kolejny cios
z nieprawdopodobnej strony. Nie nadążał za zasadami tej gry, choć jego iluzja
wciąż działała.
– Możesz się poddać – oznajmił spokojnie Kyoraku. –
Zabijanie wrogów nie sprawia mi przyjemności.
– I właśnie dlatego przegracie, shinigami.
Toyo nie było już tak do śmiechu. Wiedział, że nie ma szans
przeciwko nowemu Kapitanowi-Dowódcy, ale nie mógł się wycofać. Mężczyzna nie
pozwoli mu na to, zresztą sfera ataku Katen Kyokotsu była zbyt wielka.
Miał coś jeszcze powiedzieć, gdy poczuł lodowate reiatsu
wypełniające mu płuca. Upadł na kolana, puszczając miecz. Nie potrafił złapać
oddechu, powstrzymać tego palącego bólu, który odbierał mu życie.
***
Sieci Joro-gumo rozerwały rozpostarcie Kurotsuchiego na
strzępy, po raz kolejny raniąc niemal śmiertelnie kapitana Dwunastki. Mayuri
wiedział, że przegra tę walkę, choć nie zamierzał tu umrzeć. Wciąż pozostawało
mu wyjście awaryjne.
Nim kurz opadł, Naoya dopadł przeciwnika, rozcinając go na
pół potężnym cięciem od głowy do samego dołu. Widział, jak rozpołowiona twarz
Kurotsuchiego wykrzywia się w zdumieniu.
– Wy, shinigami, znikniecie wszyscy – powiedział. – Nie zamierzamy
brać jeńców.
Obserwował ciało przeciwnika jeszcze przez parę minut, by
upewnić się, że rzeczywiście go zabił. Przy tym potrzebował oddechu, Joro-gumo
wymagała olbrzymiego skupienia, a kolejny cel będzie jeszcze trudniejszy.
Lodowaty podmuch zaatakował go znikąd i wdarł się w nozdrza,
zamrażając drogi oddechowe w ciągu kilku sekund. Naoya złapał się odruchowo za
gardło, chcąc jakoś zniwelować torturę. Nie potrafił jednak. Nim upadł,
dostrzegł rozmazaną sylwetkę w srebrzystych szatach, która tanecznym krokiem
przemierzała pole bitwy.
***
Obaj zaczęli się dusić w tym samym momencie, choć tylko
Kazui rzeczywiście został zaatakowany przez to lodowate powietrze. Nie tylko
zresztą on. Żołnierze Dworu Wiatru padali martwi jeden za drugim, gdy tylko
pojawiła się tak gęsta mgła.
Kazeshini szarpnął, zrywając połączenie Pętli Nieśmiertelnego
Wisielca, nim Shuuhei całkiem się udusił. Nagłe odzyskanie oddechu posłało
Hisagiego na kolana, płuca paliły bólem, ale i tak czuł ulgę, że tortura się skończyła.
Przy tym nie potrafił odwrócić spojrzenia od duszącego się Kazuia, który miotał
się bezwładnie po zlodowaciałej trawie.
– Co to było, do cholery? – wyszeptał Shuuhei, patrząc na
pobojowisko dookoła.
Wyglądało na to, że ta moc, czymkolwiek by nie była,
atakowała jedynie Dwór Wiatru. I tak było to przerażające doświadczenie.
– To moc tej jebniętej suki – warknął z tyłu głowy
rozwścieczony Kazeshini. – Szasta nią na prawo i lewo.
W pierwszym momencie Shuuhei nie zrozumiał. Dopiero po
chwili skojarzył fakty i poczuł jeszcze większe przerażenie tą myślą. Podniósł
się i spróbował zlokalizować właścicielkę tego destrukcyjnego miecza. Chciał ją
powstrzymać, bo wiedział, jak to się dla niej skończy. Wciąż miał nadzieję, że
zdąży.
***
Ryuusui oddychał urywanie, przytulając do siebie złamaną
paskudnie rękę. Czuł, jak opada z sił, choć Komamura był w podobnym stanie. Kto
pierwszy całkiem się podda, ten przegra, a wciąż była wojna do wygrania.
Ryuusui zacisnął palce zdrowej ręki na rękojeści miecza i
skoczył na przeciwnika. Komamura nie zdążył zrobić pełnego uniku, ostrze weszło
w ciało, budząc w kapitanie Siódemki kolejną porcję bólu.
– Wytrwałyś – odezwał się Ryuusui. – Nikt nie wytrzymał w
tej sferze tak długo.
– Jestem więc zaszczycony – odparł Komamura.
Nim Ryuusui wyciągnął miecz z rany, złapał go za nadgarstek
i uderzył własnym ostrzem w szyję przeciwnika. Odcięta głowa opadła niedaleko,
zaś sfera rozpłynęła się w powietrzu.
Komamura schował miecz i wciągnął rześkie powietrze w płuca.
Wiedział, że wciąż wokół trwała bitwa, lecz ten moment zadumy po pokonaniu
przeciwnika był ważny.
– Wygrałeś, kapitanie.
Przy jego boku pojawił się Iba. Ciemne okulary zniknęły
gdzieś w zgiełku bitwy, lecz poza tym wyglądał na całego. To też było ważne. Powoli
ugaszą to piekło.
A potem ludzie Dworu Wiatru zaczęli ginąć duszeni zimnymi
podmuchami wiatru.
***
Zjawiła się na skraju bitwy niespodziewanie, choć żaden z
nich nie był zaskoczony.
– Corrien – odezwał się Byakuya, przyglądając się uważnie
dziewczynie.
Miecz w jej dłoni skrzył się srebrem, całą rękę aż do barku
pokrytą miała lodem. W brązowych włosach dostrzegł lodowe kwiaty układające się
w koronę, papierowa wręcz cera świadczyła o wycieńczeniu. A mimo to stała
dumnie wyprostowana, emanując mocą jak przed tym całym chorym procederem.
Nie spojrzała na Kuchikiego, całą uwagę poświęcając Ato. Ten
uśmiechnął się drwiąco.
– Mogłaś zostać w murach Seireitei, Corrien. Sam bym do
ciebie przyszedł pozbawić cię życia, nieszczęsna dziewczyno.
– Ato – odezwała się bezbarwnie, lecz nie dodała niczego
więcej.
– Po co tu przyszłaś? Błagać, bym przestał? Głupia, naiwna
Corrien. Życie to ostatnie, co ci zostało. Mogłaś mieć wielkie wejście, lecz to
koniec przedstawienia.
– Koniec dla ciebie – odparła nadal bezbarwnym głosem. –
Jesteś królem niczego, Ato. Dwór Wiatru już nie istnieje, twoi generałowie
zginęli, a ostatki armii oddają ostatnie tchnienie. Upewniłam się co do tego.
– Nie potrafiłabyś.
Corrie wzruszyła ramionami, uśmiechając się bez radości. Coś
w niej zaniepokoiło obu mężczyzn, choć Byakuya nie zamierzał jeszcze interweniować.
– Nie? – zapytała zdziwiona.
– Nie mogłabyś żyć z czymś takim. Nie przyjęliby cię z
powrotem.
Zaśmiała się krótko.
– Zapominasz, Ato, że mnie złamałeś. Ty i twój starszy brat.
Złamaliście mnie, starliście na proch tak drobny, że nie da się mnie już złożyć
w całość. W Seireitei nie ma już miejsca dla Corrien Shiroyamy. Te ostatnie
rzeczy, które ją tworzyły, porzuciłam je. Została mi już tylko nienawiść, a
nienawiść potrafi jedynie niszczyć. Jak widzisz, nie mam już nic do stracenia.
Ato zaatakował, lecz został zatrzymany przez Byakuyę. Żaden
z nich nie spodziewał się, że pomiędzy nimi pojawi się lodowa ściana.
– Kapitanie Kuchiki, twoja ingerencja jest zbędna –
powiedziała Corrien. – Ato Kazemichi zginie z mojej ręki.
Zniknęła w shunpo, by po chwili zetrzeć się z przeciwnikiem
w śmiertelnie niebezpiecznym tańcu. Ciosy obojga były szybkie i precyzyjne,
choć było widać, że Corrie walczy również ze zmęczeniem.
– Tysiąc Srebrnych Ostrzy.
Grad pocisków uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą
stał Ato. Zaatakował ją w plecy, lecz Corrie była przygotowana i przyjęła cios
na ostrze Yukikaze. Zacisnęła zęby, czując, jak miecz ciąży w dłoniach.
– Dasz radę – szepnęła Yukikaze. – Potrafisz z nim
walczyć.
Kolejne kroki w shunpo pomogły zastawić pułapkę, w którą
przeciwnik bezmyślnie wszedł. Pomarańczowa sieć wybuchła pod wpływem zaklęcia,
Corrie zaś miała już przygotowaną kolejną inkantację. Ranny Ato wszedł prosto
pod jej dłoń, więc bez problemu zamknęła go w Rikujokoro, posyłając w niego
Soren Sokatsui.
Gdy kurz po zaklęciu opadł, Ato zniknął. Corrie zdążyła
jedynie podnieść miecz, by zablokować wściekłą kontrę, a i tak Kazemichi zmusił
ją do wycofania się.
– Przestań się opierać! – wrzasnął jej prosto w twarz. –
Nikt ci za to nie podziękuje.
– Nie robię tego dla wdzięczności – odparła, oddychając
coraz ciężej. – Robię to, bo chcę.
– Kretynka.
Corrie próbowała odpaść od Ato w nadziei na złapanie
głębszego oddechu, lecz na to nie pozwolił. Dominował nad nią coraz bardziej,
kolejny cios przełamał Yukikaze i zagłębił się w brzuch Shiroyamy.
– To koniec, Corrien – oznajmił na nowo spokojny Ato. –
Przegrałaś.
Spojrzała na niego bez strachu. Uśmiechnęła się smutno.
– Zabiorę cię ze sobą, Ato-sama. Akt trzeci. Lodowe Lustro.
Tańcz. – Przyłożyła złamany miecz do brzucha Kazemichiego, lecz nie pchnęła. –
Taniec Trzeci. Białe Ostrze.
Ato drgnął, gdy poczuł we własnym ciele lodowate ostrze.
Cofnął się, uwalniając Corrie od swojego miecza, wyszarpując też rękojeść
Yukikaze z jej dłoni. Spojrzał na broń zatopioną we własnych trzewiach, gdy
Shiroyama opadła na kolana.
– Co, do cholery? Ten miecz…
– Tylko kilka osób w Seireitei wiedziało o zdolnościach
mojego rozpostarcia – powiedziała cicho Corrie. – I w sumie jestem wdzięczna
kapitanowi Yamamoto, że kazał mi to ukryć. Ta moc źle wykorzystana mogłaby
skrzywdzić tych, którzy byli dla mnie cenni. Teraz jednak to bez znaczenia.
Ato wydarł z siebie miecz Corrie i odrzucił go na bok.
Lodowate reiatsu przeciwniczki wniknęło głęboko w jego ciało, ale to nadal on
był w lepszej sytuacji.
– Gdybyś wycelowała lepiej, zdążyłabyś mnie zabić – odparł. –
Ale nawet teraz nie potrafisz. Nie masz nawet siły utrzymać złamanego
rozpostarcia.
Złapał ją za rękę, z której schodziła warstwa lodu. Lodowe
opatrunki również nie pojawiły się na ranach Corrie. Oddychała urywanie, mając
coraz więcej czarnych plam przed oczami.
Złapała go za ramię, by wesprzeć się na nim, gdy wstawała.
– Nie wysilaj się – powiedział Ato. – I tak umrzesz.
– Ty ze mną. Srebrny Pocałunek.
Nie miała miecza w dłoni, a jednak Yukikaze przybyła na
wezwanie. Corrie zbliżyła twarz do twarzy do Ato, jakby rzeczywiście chciała go
pocałować, więc oboje czuli lodowate reiatsu wypełniające im płuca. Kazemichi
zaczął się dusić, chwycił przeciwniczkę za gardło w desperacji, ale palce
pokrył mu lód i nie mógł ich zagiąć. Charknął wściekle, słysząc dziewczęcy,
złośliwy chichot.
Corrie patrzyła mu w oczy, gdy umierał. Ledwo stała, ale nie
pozwoliła sobie upaść, nim Ato był martwy. Dopiero wtedy odwołała rozpostarcie,
czując, jak bardzo jest wykończona.
– Dobra robota, moja pani. – Usłyszała czuły szept
Yukikaze.
Chciała jej odpowiedzieć, ale nie miała siły. Zamknęła oczy
i pozwoliła sobie runąć.
Nie uderzyła o ziemię. Ktoś ją złapał i ułożył delikatnie na
trawie.
– Mam cię.
Znała ten głos. Z trudem otworzyła oczy, obraz rozmazywał się,
ale nie musiała widzieć, żeby wiedzieć, kto był przy niej.
– Izuru… – szepnęła.
– Leż spokojnie – polecił, zajmując się jej ranami. – I nie
myśl sobie, że pozwolę ci tutaj umrzeć. Jeśli wydawało ci się, że dam się
spławić listem, musisz postarać się bardziej.
Głos mu zadrżał, ale cieszył się, że zdążył. Widział tę
rozpaczliwą walkę, do której ją zmusili przez własne błędy. Tak niewiele
wystarczyło, by stracił ją na zawsze. I tak była ledwo żywa. Gdyby nie
natychmiastowa pomoc, zginęłaby.
– Byłam na to gotowa – wyszeptała z trudem.
– Nic nie mów – polecił. – Gdy wyzdrowiejesz, dostaniesz po
uszach za to lekkomyślnie zachowanie. Nie dam ci umrzeć. Już raz pozwoliłem
odebrać sobie cenną osobę, nie pozwolę na to znowu, więc odpoczywaj, głupia
Corrie.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Chciała powiedzieć mu wiele, ale
organizm w końcu opadł z sił i straciła przytomność. Nie widziała więc
podchodzącego bliżej Byakuyi.
– Vice-kapitanie Kira, Corrien jest aresztowana za złamanie
rozkazów oraz dezercję – oznajmił spokojnie.
– Kapitanie Kuchiki!
– Lepiej aresztować ją teraz, niż gdy przybędzie Onmitsukido – odparł spokojnie Byakuya. – Udziel jej pierwszej pomocy. Potem zostanie odeskortowana do aresztu Szóstego Oddziału.
Ach, co to był za rozdział! Co to była za bitwa!
OdpowiedzUsuńCorrie zmiotła Dwór Wiatru w przepięknym stylu, nie miała litości dla nikogo i bardzo, kurde, dobrze! Ostateczna walka z Ato to taka wisienka na torcie. Napięcie nie pozwalało się oderwać, do końca nie dało się przewidzieć jak się zakończy, a ostateczny wynik jest baaardzo satysfakcjonujący. Trochę tylko szkoda, że Izuru nie miał więcej do zrobienia, ale i tak samo to, że pojawił się przy Corrie i dał do zrozumienia, że wciąż chce z nią być daje nadzieję, że Shiroyamę da się jeszcze jednak poskładać wbrew temu co wcześniej mówiła.
Co prawda to aresztowanie wcale nie brzmi dobrze i Byakuya już się pokazał wcześniej od tej mniej fajnej strony, ale mam nadzieję, że koniec końców faktycznie wyjdzie to na dobre.
Gotei na szczęście nie poniosło dużych strat w kapitanach, Hisagi wyszedł z tego w jednym kawałku, co mnie bardzo cieszy, trochę mi szkoda Mayura, bo ja tam go w sumie lubię i ciekawa jestem kto mógłby go zastąpić.
Ech, przykro będzie żegnać się z tą historią, przez tyle czasu była chyba jedynym tak regularnie publikowanym fanfikiem i przyznam, że będzie mi tego brakować.
Piękna walka. Zarówno Corrie z Ato, jak i pozostałe. Wspaniała, niszczycielska moc Yukikaze.
OdpowiedzUsuńShinigami naprawdę są głupi. Mogli mieć tą moc po swojej stronie. I mam na myśli nie dlatego, że Corrie bardziej chciała zniszczyć Dwór Wiatru, tylko mogli zamiast ją tłamsić, to ją szlifować, upewnić się, że ich nie zdradzi, skoro tego się tak obawiali. Zamiast ją karać degradacją, mogli ją wytrenować szczebel po szczeblu już dawno na porucznika i teraz gdy stracili kapitanów, Corrie mogła przejąć dowodzenie, gdyby ją do tego wcześniej przygotowali. Mieliby potężnego kapitana. A kto wie, może po Kyouraku to ona zostałaby generałem, z taką mocą i odpowiednią nauką, byłaby świetna. Ale shinigamy to debile.