Najdroższy Izuru
Piszę list, bo wiem, że to wszystko nigdy nie przeszłoby
mi przez gardło, a Ty najprawdopodobniej nie pozwoliłbyś mi odejść, a nie chcę
odchodzić bez pożegnania. Nie zasłużyłeś na to, powinieneś dostać odpowiedź na
swoje słowa wypowiedziane tamtego wieczoru, gdy zaniosłeś mnie do domu na
prośbę kapitana Hitsugayi.
Przepraszam, że Cię tak skrzywdziłam. Jestem straszliwą
egoistką, jednak nie widziałam innego wyjścia, jak odciąć Cię od siebie, bo
jeśli nie Dwór Wiatru, to Seireitei mogłoby wziąć Cię na celownik. Nie chcę,
byś po raz kolejny musiał nadstawiać za mnie karku. Następnym razem mógłbyś
umrzeć, a tego bym nie zniosła. Chyba właśnie dlatego wolałam sama Cię zranić
odejściem, choć tego też nie chciałam. Kocham Cię, Izuru. Jesteś całym moim
światem i gdybym Cię straciła, nie przeżyłabym tego. Naprawdę chcę Cię kochać i
być z Tobą. To, co mi wtedy powiedziałeś, byłoby spełnieniem marzeń. Chciałabym
wyjść za Ciebie, stworzyć rodzinę, urodzić Ci dzieci. Uszczęśliwić Cię, bo na to
zasłużyłeś. Tylko tak mogłabym się odwdzięczyć za Twoją miłość, za to, że
pokazałeś mi świat. Gdybyś nie wyciągnął do mnie ręki, nie wiem, kim bym była,
gdzie bym była w tej chwili. Podarowałeś mi tak wiele, że nigdy nie będę w
stanie się odwdzięczyć.
Nie mogę spełnić tych marzeń. Przepraszam, Izuru. Może
gdybym nie była potomkinią córki Króla obarczoną klątwą, mogłabym dać Ci
szczęście. Jednak Dwór Wiatru nigdy nie pozwoli nam być szczęśliwymi. To już na
zawsze ze mną zostanie, a ta wojna jest tego najlepszym dowodem. Ato zniszczy
wszystko, co ma dla nas jakiekolwiek znaczenie, jeśli nie zostanie
powstrzymany.
Nie mogę stać bezczynnie i patrzeć na to wszystko,
czekając na zakończenie. Wybacz mi, Izuru. W tej chwili przepełnia mnie nienawiść,
gniew i żądza zemsty. To, co chcę zrobić, na zawsze odciśnie piętno na
wszystkim, co było dla nas ważne. Gdy otrząsnę się już z nienawiści, nie będę w
stanie z tym żyć. Zresztą najprawdopodobniej nie przeżyję realizacji tego
planu. Nie wrócę już i jestem na to gotowa. Wszyscy ci, którzy do tej pory
przymykali oko na istnienie Dworu Wiatru, którzy musieli się z nim mierzyć,
otrzymają koniec tej historii. Już nikt więcej nie będzie musiał za to płacić.
Dopilnuję tego.
Przepraszam, Izuru. Podjęłam tę decyzję samodzielnie, nie
pytając nikogo o zdanie. Jednak ktoś musi to zrobić. Czy na pewno ja? Nie chcę
znowu patrzeć bezsilnie na śmierć ważnych dla mnie ludzi, na śmierć kogoś, kto
naraża się za mnie. A jednocześnie wiem, co to oznacza. Zostawiam Cię za sobą,
ktoś mógłby powiedzieć, że jak niepotrzebną już zabawkę. Przepraszam Cię za to.
Także za te wszystkie okrutne słowa, które powiedziałam po Twoim przebudzeniu.
Zraniłam Cię dogłębnie i teraz znów to robię. Zdaję sobie z tego sprawę.
Przepraszam, Izuru. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Że beze mnie u boku
znajdziesz swoje szczęście. Niczego bardziej nie pragnę z wiedzą, że mnie nie
będzie dane Cię uszczęśliwić.
Chciałabym Cię jeszcze raz zobaczyć. Chcę Cię ostatni raz
pocałować. Zobaczyć Twój uśmiech. To niemożliwe. Gdy czytasz ten list, jestem
już daleko stąd. Wiem, że nie wrócę. To nasze pożegnanie. O tyle okrutne, że
nie będziesz w stanie niczego zmienić ani odpowiedzieć. Nie mam jednak wyjścia.
Muszę odejść, nim ktokolwiek zauważy mój ruch. Tak po prostu trzeba.
Dziękuję Ci za wszystko, Izuru. Jestem naprawdę wdzięczna
za czas, który wspólnie spędziliśmy. Dziękuję za Twoją miłość i za to, że
pozwoliłeś mi się kochać. Przepraszam za wszystkie okrutne słowa, za to, że Cię
tak bardzo skrzywdziłam. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Żegnaj, Izuru. Zawsze
będę Cię kochać.
Corrie
Kira znalazł ten list w swoim mieszkaniu, gdy wszedł do
niego tknięty przeczuciem. Możliwe, że po prostu wyczuł nikłe już reiatsu
Corrie, może nawet zostawiła ten ślad świadomie. Nie wiedział, ale z każdym słowem
był coraz bardziej przerażony i wściekły. Zrozpaczony wręcz. Miał w ręku dowód,
że Corrie zerwała się sama, by wszystko zakończyć osobiście, a to oznaczało
pewną śmierć. Na tę myśl wszystko się w nim buntowało. Nie mógł na to pozwolić.
Nie mógł znów stracić cennej dla siebie osoby. Nie mógł stracić Corrie.
Decyzję podjął od razu. Z każdą chwilą Corrie była coraz
bliżej swojego celu, więc nie miał czasu nikogo informować o sytuacji. Nie,
kiedy za chwilę Rukongai zamieni się w krwawe pole bitwy. Zresztą Kyoraku
zabronił Hisagiemu szukać Corrie, więc raczej nie zmieni zdania. Zresztą
odciąganie teraz Shuuheia od obowiązków również było kiepskim pomysłem i stratą
czasu. Musiał to zrobić sam.
Wypadł z mieszkania, ale na widok Oddziału gotowego do
wymarszu zwolnił. Zupełnie zapomniał, że teraz to na jego barkach spoczęła odpowiedzialność
za Trójkę. Nie mógł ich tak po prostu opuścić bez słowa.
– Riku! – przywołał do siebie Trzeciego Oficera. – Przyszedł
już rozkaz wymarszu?
– Nie, jeszcze nie.
– Podziel Oddział na pół. Weźmiesz połowę, resztą zajmie się
Asuka. Starajcie się nie rozdzielać. Wycofajcie się też, jeśli traficie na
generała.
– A ty, Kira-san? – zapytał Trzeci Oddział.
– Jest coś, czym się muszę zająć, ale postaram się do was
dołączyć tak szybko, jak się tylko da. Trzymajcie się rozkazów
Kapitana-Dowódcy.
Chwilę później już go nie było. Priorytetem było odnaleźć
Corrie, nim będzie za późno, a kończył mu się czas. W ferworze bitwy szanse zmaleją.
Nie mógł na to pozwolić.
***
To był przerażający widok. Z jednej strony drzewa i ziemia
pokryte śniegiem, z drugiej dogasająca pożoga, po której zostały tylko smętne
kikuty i czerń, z której przez jakiś czas nic nie wyrośnie.
Dwie wrogie armie stanęły naprzeciw siebie jawnie, z gotowością,
by zetrzeć przeciwnika na proch. Wszystkie dotychczasowe działania prowadziły właśnie
do tego. Nie było negocjacji, przeciągania, bo też każdy pojedynczy żołnierz
zdawał sobie sprawę, że tylko jedna strona mogła wyjść z tej bitwy zwycięsko. O
drugiej pozostanie ślad w kronikach.
Cisza została zastąpiona bojowymi okrzykami, szczękiem
mieczy, wykrzykiwanymi zaklęciami. Z czasem w głosach wojowników pojawiał się
ból ran, ostatnie oddechy umierających. Nadzieja i zniechęcenie. Zwycięstwo i
porażka. Radość i nienawiść. To wszystko zamieniło się w dziwaczną kakofonię
dźwięków charakterystycznych dla wojny. Coś, czego nikt z nich nie chciał
poznawać, a przez swą pozycję nie mieli wyboru.
Generałowie Kazemichiego z łatwością odnaleźli swoje cele,
nie przejmując się przy okazji niższymi rangami. Obie strony wiedziały, że
śmierć dowódców przechyli szale zwycięstwa przeciwnikowi.
Kazui bez problemu znalazł Hisagiego, który dowodził dość
sprawnie swoimi ludźmi, choć z pewnością wciąż myślami był gdzieś indziej. Dla
Pierwszego Generała była to dodatkowa szansa, której nie zamierzał marnować.
– Hado no. 32. Okasen!
Shuuhei odskoczył bardziej instynktownie niż świadomie,
kilku stojących bliżej shinigamich nie miało tego szczęścia. Kapitan Dziewiątki
szybko zlokalizował przeciwnika, zaciskając zęby w złości.
– Kazui Fukuraichi – syknął.
– Część o przedstawianiu się możemy pominąć, Shuuheiu Hisagi
– odparł spokojnie Kazui. – Nie powinieneś szukać swojej zastępczyni?
Chciał go w ten sposób sprowokować jeszcze bardziej. Zdawał
sobie bowiem sprawę, że Shuuhei z pewnością doskonale pamięta, kto ostatnim
razem zranił Corrien i Kirę. Wtedy Kazui wycofał się, by nie burzyć planów
swego suzerena, dziś mógł śmiało stanąć do walki z Hisagim.
Shuuhei postawił krok do tyłu i to pozwoliło w jakiś sposób
okiełznać gniew, choć nie było to takie proste, gdy Kazeshini wręcz rwał się do
walki. Jednak przeciwnik był na tyle niebezpieczny, że nie mógł pozwolić sobie
na błędy.
– Corrie nie potrzebuje waszej troski – odparł ponuro. –
Wystarczająco się nią zajęliście do tej pory.
– Ta dziewucha w swej naiwności sądzi, że ma jakiekolwiek
szanse z księciem. Umierając, oszczędziłaby sobie bólu.
– A jednak przyszedłeś tutaj – zauważył Shuuhei.
– Czas na twoją śmierć, Shuuheiu Hisagi. Przybądź wraz z zimą,
Shiroi Okami.
Nodachi o poszarpanym ostrzu syknęło tuż przy uchu
przeciwnika, który odskoczył na prawo i zaraz posłał w Pierwszego Generała
Hyapporankan, by ograniczyć mu możliwości. Kazui bez problemu zniszczył
zaklęcie i następnych kilka ciosów Shuuhei przyjął na ostrze własnej katany.
– Słyszałem o tym – odezwał się ponownie Kazui. – Nie przepadasz
za swoim Zanpakutou, więc rzadko go uwalniasz.
– Nie twój interes – syknął Shuuhei.
– Pozwól, że zdradzę ci coś ciekawego. Co prawda udało się
to dopiero w poprzednim pokoleniu, ale nasze miecze uwalnia się tylko raz. To
oznacza, że walczysz zwykłym mieczem przeciwko rozpostarciu, Hisagi!
Shuuhei wycofał się z pomocą shunpo, nim nodachi go
dosięgło. Reiatsu miecza Kazuia było przytłaczające, przypominało wygłodniałą watahę,
która osaczała upatrzoną ofiarę. Nic dziwnego, że osłabiona Corrie sobie nie
poradziła.
Kilka kolejnych wymian uświadomiło mu, że jeśli nie weźmie
się w garść, nie przeżyje tej walki. Skrzywił się, słysząc pełne entuzjazmu
wrzaski Kazeshiniego, który nie mógł się wręcz doczekać.
– Zetnij go, Kazeshini.
Kusarigamy pomknęły w kierunku Kazuia szybciej, niż się
spodziewał. To trochę wyrównało szanse, pozwalając Shuuheiowi na walkę na
większy dystans. Kazui jednak nie przestał doskakiwać do kapitana Dziewiątki, by
go dopaść. Kilka kolejnych szybkich wymian skończyło się rozciętym ramieniem
Shuuheia i krwawiącym udem Kazuia. Obaj oddychali ciężko w zimnym powietrzu,
ale żaden nie spuszczał spojrzenia z przeciwnika.
– Sądziłem, że rozpostarcie takiego przeciwnika będzie
potężniejsze – odezwał się Shuuhei.
Coś mu nie pasowało. Początkowo Kazui wyglądał, jakby bardzo
chciał zabić Hisagiego, ale gdy ten uwolnił Kazeshiniego, wyraźnie przystopował
z atakami, które rzeczywiście mogły mu zagrozić. Jakby na coś czekał albo coś
go powstrzymywało.
– Ty również wyglądałeś na potężniejszego wojownika – odparł
Kazui. – Jestem srodze zawiedziony. Już Izuru Kira byłby godniejszym
przeciwnikiem. I z pewnością pomimo swego charakteru nie omieszkałby
potraktować mnie poważnie. Bakudo no. 63. Sajo Sabaku.
Złoty sznur owinął się wokół Shuuheia, nim zdążył uskoczyć.
To nie był koniec, Kazui uniósł kąciki ust w zwycięskim uśmieszku, wypowiadając
kolejne zaklęcie:
– Hado no.
88. Hiryu Gekizoku Shinten Raihou.
Shuuhei wiedział, że tego nie uniknie. Zaklął szpetnie,
chwilę później nie miało to żadnego znaczenia, w uszach miał tylko szaleńczy
śmiech Kazeshiniego, gdy szepnął:
– Rozpostarcie.
***
Czwarty Oddział dość szybko rozpierzchł się po polu bitwy,
by na bieżąco pomagać rannym, a tych w gorszym stanie odeskortować do
rozłożonej w bezpiecznej odległości jednostki medycznej pod dowództwem kapitan
Unohany. Nad ich bezpieczeństwem czuwał Pierwszy Oddział. Nie byłoby dobrze,
gdyby Dwór Wiatru zaatakował medyków i rannych, to by znacząco obniżyło szanse
przetrwania wielu shinigamich. Oczywiście wciąż ktoś z wrogów musiałby przejść
przez linię frontu, ale na wszystko trzeba było być przygotowanym.
Toyo Tomoe nie miał problemu z prześlizgnięciem się na tyły
wroga. Jego Uso no Shigosha był idealnym partnerem dla takich akcji, więc teraz
obserwował obozowisko shinigamich, w którym panował chaos i rozgardiasz. Ranni napływali
wraz z rozwojem bitwy, niektórym i tak nie będzie można pomóc. Taki był koszt
wojny, o czym Toyo zbyt dobrze wiedział. Wszak jego rodzina od wieków zajmowała
się archiwami, najpierw Shiroyamów, potem Dworu Wiatru.
Jego uwagę zwróciła oddalająca się od obozowiska Unohana –
jego pierwotny cel. Było to dość dziwne, choć podejrzewał, że kapitan zdołała
go jakimś cudem wyczuć. Cóż, nie każdy o tym wiedział, ale Toyo pamiętał tę
dość istotną informację o Retsu Unohanie. A raczej Yachiru Unohanie, Pierwszym
Kenpachim Gotei 13.
– Zagrajmy – szepnął rozbawiony.
Ruszył za kobietą, oddalając się od obozowiska łatwych do
zabicia celów. Nie robiło mu różnicy, czy zabije ją pod samym nosem nowego Kapitana-Dowódcy
czy gdzieś w lesie.
– Myślę, że możemy już skończyć te podchody, generale z
Dworu Wiatru – odezwała się w pewnym momencie Unohana.
Toyo postanowił się ujawnić. Stanął przed nią z uśmiechem.
– Więc mnie wyczułaś, kapitan Czwartego Oddziału, Retsu
Unohana. To zaszczyt. Generał południowej straży Dworu Wiatru, Toyo Tomoe –
przedstawił się.
Zaraz też musiał uskoczyć przed ostrzem wyłaniającym się z
jego własnego cienia. Obcy miecz zaatakował po raz kolejny i gdyby nie uwolniona
moc Uso no Shigosha, byłby już martwy.
– Cóż to takiego?
Z cienia wyłoniła się sylwetka Kapitana-Dowódcy, Shunsuia
Kyoraku.
– Wybacz, Tomoe-san, ale nie pozwolę ci zabić naszego
głównego medyka – oznajmił spokojnie. – Możesz pobawić się ze mną i z tymi
dwoma pięknościami.
Toyo już wiedział, że pierwotne plany poszły w łeb. Wątpił,
czy przeżyje to starcie w samotnej walce, choć może przetrzyma do czasu
przybycia wsparcia.
***
Jedenastka trafiła na sporą grupę wrogów niedługo po tym,
jak otrzymali informacje o głównej bitwie. Kenpachi tylko prychnął z niesmakiem,
bo to oznaczało, że wszyscy potencjalnie silni przeciwnicy zmierzali ku
Seireitei. Zostawił więc podwładnych w walce z tymi miernotami, a sam w
towarzystwie Yachiru ruszył odnaleźć Ato Kazemichiego. To on musiał być na tym całym
Dworze Wiatru najsilniejszy, nie?
W opustoszałej, spalonej wiosce na jego drodze stanął
członek Dworu Wiatru. Gdy tylko Kenpachi pojawił się w zasięgu wzroku,
zamanifestował swoją obecność.
– Tylko tyle? – zapytał Zaraki. – Zjeżdżaj. Nie mam czasu na
słabeuszy.
– To miejsce będzie twoim grobem, Kenpachi Zaraki. Grzmij
nieprzerwanie, Natsu no Arashi.
Kapitan Jedenastego Oddziału nawet nie zwolnił na widok
gwałtownej zmiany pogody czy na dźwięk gromu. Sięgnął jedynie po miecz. Jeden
poprzeczny cios zakończył walkę, nim jeszcze do niej doszło. Generał północnej
straży Dworu Wiatru, Hiro Masato zginął ze zdumionym wyrazem twarzy, a
nadchodząca burza rozwiała się tak nagle, jak nadeszła.
***
Siódmy Oddział walczył zwarty, blisko siebie tak, aby nikt
nie został bez pomocy. Przeciwnik był wymagający, nie należało go lekceważyć,
choć potężne ciosy Tenkena kapitana Komamury nieco przytłaczały żołnierzy Dworu
Wiatru.
Kolejny cios potężnego miecza został zatrzymany przez zwykłą
katanę. Gdy kurz opadł, naprzeciw Komamury stanął przeciwnik dużo większego
kalibru.
– Generał zachodniej straży Dworu Wiatru, Ryuusui Ishimoto –
przedstawił się nowo przybyły.
– Kapitan Siódmego Oddziału, Sajin Komamura.
Wokół nich pojawiła się lekko lśniąca sfera, oddzielając ich
od pozostałych walczących.
– Kapitanie! – krzyknął Iba, chcąc wspomóc przełożonego.
– Zostań tam, Tetsuzaemon – polecił Komamura.
– To pojedynek na królewskich zasadach – oznajmił Ishimoto. –
Tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. Nikt nie może nam też przerwać.
Komamura nabrał pewności, że jednocześnie nikt nie zostanie
wmieszany w walkę, co go jakoś uspokoiło. Mógł się skupić tylko na przeciwniku
przed nim.
***
Niespodziewany wybuch pochłonął wielu shinigamich, którzy
wciąż ustawiali sprzęt. Niewielu z nich udało się przetrwać, aparatura
natomiast nie nadawała się już do użytku. Cała praca na marne.
– Kretyni – warknął Kurotsuchi, spoglądając na pobojowisko.
– Ładnie tak nazywać własnych podwładnych?
Właściciel obcego głosu zeskoczył z gałęzi drzewa na tyle
blisko, by ostrze jego miecza dosięgło kapitana Dwunastki. Zostało jednak
zablokowane przez Nemu, choć straciła przez to lewą rękę.
– Zejdź mi z drogi, kobieto. To nie do ciebie mam interes.
Pomimo bólu widocznego na jej twarzy Nemu zaatakowała. Naoya
uniknął kopnięcia w głowę, zamachnął się mieczem znowu i tym razem obciął
warkocz i zranił vice-kapitan w plecy, posyłając ją na ziemię. Nie pozwolił jej
się podnieść, nogą przyciskając ją do zmarzniętego podłoża.
– Więc chcesz zginąć pierwsza. – Spojrzał na opaskę na
zranionej ręce. – Vice-kapitan.
Nemu spojrzała na niego twardo pomimo widocznego bólu. Tylko
na moment jej wzrok uciekł do przyglądającego się w ciszy Kurotsuchiego.
– Mayuri-sama – szepnęła.
Naoya nie czekał na ruch któregokolwiek z shinigamich.
Dźgnął Nemu prosto w serce, obserwując, jak dogasają jej oczy.
– Śmierć własnej vice-kapitan cię nie obeszła – stwierdził,
patrząc na Mayuriego.
– Idiotka, niepotrzebnie się pchała – odparł Kurotsuchi.
– Fakt, słyszałem, że jesteś dość oschły wobec podwładnych.
Nie obejdzie cię nawet to. Hado no. 73. Soren Sokatsui.
Odskoczył, gdy zaklęcie uderzyło w ciało Nemu i rozerwało je
na kawałki. Naoya zachichotał.
– Przynajmniej mam pewność, że nie wstanie – uznał. – A teraz
czas zdradzić ci swoje imię, kapitanie Dwunastego Oddziału. Generał wschodniej
straży Dworu Wiatru, Naoya Watarachi. Będę miał przyjemność pozbawić cię życia.
Zarzuć swe sieci, Joro-gumo.
***
To był pierwszy raz, kiedy przybyła tu jawnie, nie
ukrywając, kim była. Dziwne uczucie, które stłumiła skupiona na swoim celu. I
tak wszystko przestało mieć znaczenie, gdy tylko opuściła Seireitei. Istniało
tylko to jedno zadanie do wykonania, potem nie będzie już nic.
Spodziewała się, że Dwór Wiatru będzie żył rozgrywającą się
w Rukongai wojną. Podejrzeń i wrogości pod swoim adresem, nie zaś tego spokoju,
o którym zapomniała już, jak smakuje. To jeszcze bardziej podsyciło ten chłodny
gniew pochodzący z tego ciemnego miejsca w jej duszy.
– Corrien-hime.
Zatrzymał ją głos Shili. Była generał w codziennych szatach
wyglądała delikatniej, a zdziwienie na jej twarzy wydawało się prawdziwe.
– Witaj, Shilo.
– Wszystko w porządku? Książę powiedział, że ci zdradzieccy
shinigami chcieli cię zabić.
– Zaprowadź mnie do Shiroyamów – poleciła Corrien, nie
komentując słów Tomoe.
Ta zmieszała się widocznie. Przez chwilę nic nie
powiedziała.
– O co chodzi? Mów, Shila.
– Nie ma już Shiroyamów, Corrien-hime – przyznała Tomoe. –
Po śmierci księcia Shizumo podnieśli bunt, nie zgadzając się na przejęcie
władzy przez księcia Ato. Musieli zostać zniszczeni. Przykro mi.
Corrie nie poczuła nic na tę wieść. Nigdy nie była blisko z
rodziną, która traktowała ją jak zbyteczny balast. Nie zdziwiło jej też, że Ato
pozbył się Shiroyamów zaraz po tym, jak pozwolił jej odejść. Był cierpliwym,
przebiegłym wężem, który snuł przez lata swe plany, a teraz bliski był zwycięstwa.
Nie przewidział tylko jednej rzeczy. Corrien.
Sięgnęła po miecz, który skrzył się srebrem, gdy tylko go
dotknęła.
– Rozpostarcie. Lodowy Pałac Wiatru. – Wszystko wokół
zaczęło zamarzać. – Akt ostateczny. Scena Mroźnego Piekła. Ostatni Srebrny
Pocałunek.
Shila chciała ją powstrzymać, ale upadła na kolana, dusząc się lodowatym powietrzem. Krzyki paniki i przerażenia urwały się bardzo szybko, słychać było tylko upadające ciała i rzężenie umierających. Budynki i ogrody pokrył lód, odbierając wszystkiemu dookoła życie. Niedługo później na Dworze Wiatru zapadła śmiertelna cisza.
No to się zaczęło.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ten list do Izuru nie jest ostatnim pożegnaniem, tak jak to sobie Corrie zaplanowała. Jej bankai robi wrażenie, nie ma żadnej litości dla wroga i oby się tylko w tym nie zatraciła, bo może już nie być odwrotu. Chyba, że Kirze uda się jakoś do niej dotrzeć zanim zatraci się w pełni.
Walki rozkręcają się na dobre. Zaraki w pięknym stylu pozbył się swojego przeciwnika, mam nadzieję, że równie dobrze pójdzie Kyoraku. Mayuri może mieć trochę problemów, jednak mam nadzieję, że to przeżyje i poskłada sobie Nemu od nowa. Trudno mi ocenić jak pójdzie Komamurze i trochę martwię się jak potoczy się walka Hisagiego, bo jego bankai jest raczej samobójcze.
No nie pozwalasz mi spać spokojnie i serio się cieszę, że publikujesz co tydzień, bo od dłuższego czekania bym chyba oszalała.
No to dowaliłaś. Muszę przyznać, nie byłam gotowa na list Corrie, także wycisnęłaś ze mnie trochę łez. Roger zawsze mi się dziwi, jak płaczę coś czytając -.-'' Ale on nie wie ile czasu w moim życiu była już Corrie i jej historia. Jest mi przykro, że zbliżamy się do końca.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa dalszej walki Hisagiego. Bo o Unohanę i Kyouraku się nie martwię. Szkoda jednak byłoby uśmiercać Hisaga, nawet jeśli ostatnimi czasy był dupkiem. Szkoda byłoby też Matsumoto.
"Hiro Masato zginął ze zdumionym wyrazem twarzy, a nadchodząca burza rozwiała się tak nagle, jak nadeszła." - A to była narazie najbardziej epicka walka XD Zaraki jak to Zaraki. Jeb i po sprawie.
Jezu... Ta ostatnia scena. Nie sądziłam, że Corrie zabije Shilę. Nie była taka zupełnie zła. Zaś moc Corrien zdecydowanie przeraża.