czwartek, 21 maja 2020

Rozdział 6.


Obiecałam rozdział dodatkowy, więc jest. Za tydzień już normalnie, a potem co drugi tydzień jak planowałam. Chyba że znowu ktoś nie da mi żyć^^

Hisagi nie pamiętał, kiedy ostatnio wyszli na obiad jedynie w męskim towarzystwie. Przez obowiązki kapitana nie miał na nic czasu, zwłaszcza kiedy ogarniał również swoje dawne stanowisko. Teraz, mając Corrie przy drugim biurku, było nieco łatwiej, choć nadal potrzebowali czasu, aby się do siebie dopasować. Wciąż też słyszał niezadowolone głosy, że to akurat Shiroyama została jego zastępcą.
Dziś jednak pozwolił sobie na wyjście z przyjaciółmi, skoro Rangiku zabrała dziewczyny na obiad do nowej knajpy. Podejrzewał, że zamierza wybadać Corrie z pewnej sprawy. Sam póki co nic nie wskórał, więc wolał zostawić to partnerce, a sam ugryźć temat z innej strony.
– Gdyby nie haori, nie byłoby żadnej różnicy – stwierdził Renji.
– Bycie kapitanem nie zwalnia mnie z bycia przyjacielem – odparł Shuuhei.
– Nawet na sake było cię ciężko ostatnio wyciągnąć, chociaż Corrie przejęła obowiązki vice-kapitana. Pewnie się już nawet z Kirą przez ciebie nie widuje – zakpił vice-kapitan Szóstki.
– Abarai, nie jestem tyranem.
– Pracoholikiem prędzej – prychnął Ikkaku. – I Corrie-chan musi cię stopować. Pewnie gdyby nie Kira, nawet by się na to nie zgodziła.
– Madarame.
Panowie wybuchli śmiechem. Dokuczanie nowemu kapitanowi było na swój sposób zabawne, skoro chociaż próbował brzmieć bardziej autorytatywnie.
Hisagi zignorował ich i spojrzał na milczącego Izuru. Nie było niczym nowym, że blondyn nie zawsze udziela się w żartach, zwykle ożywiał się, gdy u boku miał swą ukochaną.
– Pytałeś Corrie? – zapytał, nie zamierzając bawić się w podchody.
– Jakoś nie było okazji.
– Nie było okazji? – prychnął Shuuhei. – Ostatnio non-stop nocujesz w moim Oddziale. Ona też nie będzie wiecznie czekać, aż się zdecydujesz.
– Chyba nie jesteś najlepszą osobą, żeby mu to wypominać – stwierdził Renji. – O ile pamiętam, jeszcze niedawno Rangiku-san dość regularnie przypominała, że chciałaby zostać panną młodą.
– Pilnuj własnego nosa, Abarai – warknął Hisagi. – Ty do Kuchiki nawet nie masz startu.
– Nie twój interes. Zresztą wam łatwo mówić. Pytacie i tyle. To z arystokracją jest problem.
– Chciałeś, masz. – Zaśmiał się Ikkaku.
– Ciebie to żadna i tak nie chce – odgryzł się Renji.
– Ty draniu...
– No już, wystarczy – odezwał się pojednawczo Shuuhei. – Nie ma powodu do bójek. Po prostu to chyba odpowiedni czas, żeby podjąć takie decyzje. Jest czas pokoju, nie grozi nam żadna inwazja i można zacząć robić coś w kierunku założenia rodziny. Nie zazdrościcie kapitanowi Hitsugayi i Momo?
– Mnie tam wystarczy nasza vice-kapitan – prychnął Ikkaku. – Bachory to tylko problem.
Reszta towarzystwa miała trochę inne zdanie na ten temat, ale już się o to nie kłócili. Zresztą dla wielu była to pieśń przyszłości, a Hisagi najważniejszą informację zdobył. I nie był pewny, komu bardziej współczuć: Kirze, któremu w najważniejszych momentach brakowało odwagi, choć było to tak oczywiste, czy Corrie, która z pewnością oczekiwała tego kroku.
Sam też już dość poważnie o tym myślał. Cóż, pewnie nie wpadłby na to tak szybko, gdyby nie zachwyty Rangiku nad ceremonią ślubną kapitana Hitsugayi i Momo, ale Matsumoto zasługiwała na wszystko, co najlepsze. I zamierzał ją uszczęśliwić.
To był pierwszy raz, kiedy Corrie oficjalnie nosiła opaskę vice-kapitana i towarzyszyła swemu kapitanowi na zebraniu dowódców. Wiedziała mniej więcej, czego oczekiwać, w końcu Renji nieraz narzekał, jak bardzo to upierdliwe. Mimo to była nieco zdenerwowana. Owszem, znała ich wszystkich, z wieloma przyjaźniła się od lat, a jednak tam będą głównie dowódcami, którzy dbają o porządek w Soul Society i Świecie Ludzi.
– Spokojnie, oficjalna część zajmie tylko kilka minut – odezwał się Hisagi, zerkając na nią kątem oka. – Chociaż ja też miałem pietra przed swoim pierwszym spotkaniem dowódców. Dopiero jak przeszliśmy połowę spotkania vice-kapitanów, jakoś udało mi się uspokoić.
Corrie uśmiechnęła się cwanie.
– Bo ty jesteś tchórzem, kapitanie – odparła.
– To było niemiłe – stwierdził.
Zaśmiała się i odetchnęła.
– Dzięki, kapitanie.
Hisagi tylko pokręcił głową z uśmiechem na jej zachowanie. Nie był zdziwiony, Corrie już taka była, że nie do końca znało się jej naturę. Dla obcych mogło to być straszne, nawet wśród ich paczki nieraz słyszał, że nie do końca wiedzą, o czym Corrie myśli i chyba tylko Kira nie miał z tym problemów.
Ustawili się na swoim miejscu, niemal wszyscy już tam byli. Rangiku posłała Corrie radosny uśmiech zza pleców Hitsugayi, który zdawał się nie zwracać uwagi na szum rozmów dookoła. Renji uniósł nieznacznie kciuk do góry, tak, aby Kuchiki niczego nie zauważył, choć po jego minie widać było, że doskonale wie o pajacowaniu swojego zastępcy.
To sprawiło, że Corrie przestała się denerwować i nie miała pojęcia, skąd te nerwy się w ogóle wzięły. Była wśród swoich, doceniona i uznana. Owszem, minie sporo czasu, nim będzie tak biegła w nowych obowiązkach jak oni, ale nikt nie zamierzał jej karać za niewiedzę.
Rozmowy umilkły, gdy do sali wszedł Kapitan-Dowódca. Jego wzrok padł na Corrie, która na moment zdrętwiała, po czym odpowiedziała spokojnym spojrzeniem zielonych oczu.
– Na nowo jesteśmy tu w pełnym składzie. Oddział Dziewiąty, pierwsza linia obrony Seireitei zdaje sobie radzić lepiej, niż można było przypuszczać – odezwał się Yamamoto, nie spuszczając spojrzenia z Shiroyamy. – Docenianie ciężkiej pracy to jedno, lecz na oficerach ciąży odpowiedzialność. Vice-kapitan to druga siła kapitana, jego wsparcie i podpora Oddziału, któremu nie wybaczy się zawahania czy porzucenia swojej roli na rzecz prywatnych interesów. Vice-kapitan Dziewiątego Oddziału, Corrien Shiroyama, jesteś tego świadoma.
Corrie skłoniła głowę. Wiedziała, że nikt jej nie zapomni błędów popełnianych za czasów służby w Szóstym Oddziale. Problemy, które wtedy sprawiła milczeniem i stwierdzeniem, że to dotyczy jedynie jej samej... Owszem, nadal obawiała się Dworu Wiatru, lecz nie była już tamtą sobą. Przynajmniej miała taką nadzieję.
– Nie zamierzam zawieść ani zaufania mojego kapitana ani tych jeszcze kruchych nadziei mojego Oddziału – odpowiedziała pewnie.
– Jak zwykle pyskata. – Usłyszała szept Kurochiego, ale nie dała się sprowokować.
Yamamoto omiótł ją jeszcze jednym spojrzeniem, po czym rozejrzał się po reszcie dowódców i zaczął omawianie bieżących spraw. Niedługo później vice-kapitanowie zaczęli własne zebranie.
– Co w ogóle z tym dziwnym alarmem z Dwunastki? – zapytała Rukia.
Corrie westchnęła, nie mając dla nich dobrych wieści.
– Nadal nie wiemy – odparła. – Przez cały czas patrolujemy okolicę, ale póki co nie znaleźliśmy żadnego nowego tropu. Gdyby nie ślady stóp, które widzieliśmy tamtego dnia, byłabym skłonna powiedzieć, że to błąd systemu.
– Sprawdzaliśmy to wielokrotnie – odezwała się spokojnie Nemu. – Jesteśmy też gotowi przekazać informacje, gdyby ta energia pojawiła się znowu.
– Czyli nie mamy nic – stwierdził Iba.
Corrie skinęła głową. Żyli normalnie, ale wszyscy w Oddziale mieli z tyłu głowy myśl, że za chwilę spokój się skończy. Shinigami przykładali się bardziej do treningów, Corrie obserwowała ich uważniej, by lepiej zrozumieć funkcjonowanie Dziewiątki. Przygotowywali się, bo pierwszy impet odczują oni.
Obserwowała trening prowadzony przez Trzeciego Oficera, odrywając się na kilka chwil od czytanych artykułów do Komunikatu Seireitei. Była nieco wściekła na Hisagiego, że chce z niej również zrobić osobę odpowiedzialną za gazetę, skoro zaproponowała, że mu trochę pomoże, a on to wykorzystał w pełni. Z drugiej strony chociaż kontrolowała, czy się nie przepracowuje, a znając jego zapędy, prędzej czy później mogła się tego spodziewać.
– To tutaj masz teraz swoje biuro? – Usłyszała.
– Chciałam się trochę przewietrzyć. Co cię do mnie sprowadza, Yumichika?
– Właściwie to papiery. – Podał jej teczkę z dokumentami. – A że nikogo nie zastałem w biurze, postanowiłem cię znaleźć.
– Hisagi wyszedł na inspekcję oddziału polowego. Ma wrócić wieczorem – odparła.
– Martwisz się.
– Dziwisz mi się? Minęły trzy tygodnie, a my nadal nie mamy niczego na temat tego alarmu. Wszyscy w Oddziale są poddenerwowani.
– To nienajlepszy moment na zdobywanie szacunku – przyznał. – Przynajmniej tutaj.
– I tak jest lepiej. Zdaje się, że się już do mnie przyzwyczaili, choć nadal bardziej ufają Kyoyi.
– Znają go lepiej i dłużej. To normalne.
– Wiem.
Miała coś jeszcze powiedzieć, gdy usłyszeli krzyki. Na polu treningowym też już zauważyli zamieszanie, trening został przerwany, a od strony baraków nadbiegło kilku shinigamich. Corrie odłożyła trzymane na kolanach papiery i w towarzystwie Yumichiki ruszyła w stronę podwładnych.
– Co jest?
Przekrzykujący się shinigami umilkli, a drobny, czarnowłosy chłopak stojący pomiędzy nimi skulił się jeszcze bardziej.
– To nie twoja sprawa – warknął Matsuhi.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się niewesoło. Nawet stojący obok Trzeci Oficer przełknął nerwowo ślinę.
– Skoro dotyczy mojego Oddziału, dotyczy też mnie, Matsuhi-kun – powiedziała chłodno. – A teraz słucham, o co te wrzaski.
Shinigami spojrzeli po sobie, nikt nie był skory do odpowiedzi. Corrie lustrowała ich powoli trochę zła, że nadal jej nie ufają i próbują coś zataić.
– Ten tutaj miga się od obowiązków – warknął w końcu Matsuhi, wskazując na skulonego chłopaka. – Kolejny raz musieliśmy go szukać.
Corrie spojrzała na chłopaka, a ten jeszcze mocniej się skulił, jakby chciał zniknąć. Zmarszczyła brwi, ewidentnie coś było nie tak.
– Kyoya-san?
– Przepraszam, nie chcieliśmy ci zawracać głowy taką drobnostką – wyjaśnił Trzeci Oficer. – Od jakiegoś czasu ma problemy z dyscypliną, ale to jeszcze nie jest tak poważne, żeby sprawę przekazywać wyżej.
– Shohei-kun – zwróciła się do jasnowłosego młodszego Oficera – powiadom Czwarty Oddział, potrzebuję, aby przysłali mi medyka.
– Ale... – zaczął Kimura, ale zaraz dał sobie spokój. – Tak jest.
– Matsuhi-kun, Sawashiro-kun, wróćcie na razie do obowiązków. Kyoya-san, możesz na razie przekazać trening?
– Tak jest, vice-kapitan.
Corrie uśmiechnęła się przepraszająco do Yumichiki. Ten tylko kiwnął głową.
– Wpadnę innym razem – obiecał i zaraz ruszył w drogę powrotną.
Corrie zebrała dokumenty, po czym skinęła na Trzeciego Oficera i sprawcę całego zamieszania, by poszli z nią do biura. Tam zamierzała zająć się sprawą.
– Nazywasz się Reiji Mori – zaczęła.
– Tak, pani vice-kapitan. Reiji Mori, przyjęty z jesiennym naborem – odpowiedział chłopak spiętym, cichym głosem.
– Rozumiem. Usiądź, Reiji-kun. Poczekamy na medyka.
– To nie jest konieczne – zaperzył się chłopak, a na jego twarzy pojawił się cień bólu. – Nie musi się pani przejmować.
– Reiji-kun, jestem waszym vice-kapitanem. Przejmowanie się wami jest częścią mojej roli.
Zaraz też usłyszeli pukanie i do środka wszedł Shohei prowadzący ze sobą medyka. Corrie się uśmiechnęła.
– Hanatorou-san, dobrze cię widzieć – przywitała się.
– Pani vice-kapitan – odparł.
– Po co te formalności? – Machnęła lekceważąco ręką, po czym spoważniała. – Chciałabym, abyś obejrzał Reijiego-kuna. Podejrzewam uraz żeber, może być coś jeszcze. Kapitana na razie nie ma, więc spokojnie możecie tu zostać. Poczekamy u mnie.
Wyszła z pozostałą dwójką oficerów, żeby nie przeszkadzać. Oparła się o swoje biurko i spojrzała na Kyoyę.
– Podzielisz się szczegółami? – zapytała. – Nie chcę wyciągać od was wszystkiego siłą i podstępem.
– Mori nie wyróżnia się spośród swojej grupy, nawet trzyma się z boku – odparł Trzeci Oficer. – Więcej powie ci z pewnością Katakara-san, ona ma na nich oko. Od kilku tygodni Mori nie przykłada się do obowiązków czy treningów, do tego nie pojawia się na służbie. Nie jestem jednak pewny powodów, bo jedyne, co od niego uzyskujemy, to przeprosiny.
Corrie zamyśliła się. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Gotei 13 nie jest idealne. Zastraszanie, przemoc, pobicia, gwałty – o tym się nie mówiło głośno, ale istniały i każdy Oddział sam określał, jak sobie z tym radzić. Nawet w Czwartym nie było to obce zjawisko, choć najczęściej sprawcy pochodzili z innych Oddziałów lub musieli się zająć milczącymi ofiarami.
– Niewiele nam to mówi – stwierdziła. – Gdzie zazwyczaj jest, kiedy szukacie go po olaniu służby? – Spojrzała na Shoheia.
– Zwykle siedzi gdzieś na terenie Oddziału schowany pomiędzy budynkami, ale dzisiaj ukrył się w lasku granicznym z Dziesiątką – odparł Kimura. – Przedtem nie zwróciłem na to uwagi, ale wyglądał na mocno przelęknionego.
– Rozumiem. Shohei-kun, wróć na razie do obowiązków.
– Tak jest.
– Masz jakąś teorię na ten temat, Corrie-san?
– Poczekajmy, co Reiji-kun sam nam powie.
Kilka następnych minut spędzili w ciszy, dopóki Hanatorou nie wyszedł z kapitańskiego biura.
– Miałaś rację, Corrien-san – odezwał się. – Trzy złamane żebra, do tego skręcony lewy nadgarstek.
– Walczył z kimś?
– Obawiam się, że to była bardzo jednostronna walka, Corrien-san – odpowiedział smutno medyk. – Nie ma potrzeby, aby Reiji-san został umieszczony w Lecznicy, jednak przez najbliższy tydzień lepiej zwolnić go z obowiązków. Wyznaczę kogoś, by go doglądał.
– Dziękuję, Hanatorou-san. Bardzo mi pomogłeś. – Uśmiechnęła się i odczekała, aż Yamada sobie pójdzie. Dopiero wtedy spojrzała na Moriego. – Reiji-kun, co się dzieje?
– To nic, pani vice-kapitan. Proszę się nie przejmować. Nic mi nie będzie.
– Reiji-kun, wiem, że całemu Oddziałowi wydaje się, że jestem tu tylko z zachcianki kapitana, ale jako wasza vice-kapitan chcę was bronić. Milcząc, nie pozwalasz mi na to, za to zezwalasz, by działa ci się krzywda. Jeśli mi nie powiesz, pozwolisz, by uniknęła ich kara.
Chłopak uparcie wpatrywał się w swoje stopy. Kyoya pokręcił głową zniechęcony, ale Corrie nie zamierzała odpuszczać. W najgorszym wypadku dowie się wszystkiego sama, choć wtedy nie była w stanie przewidzieć skutków. Nie chciała go jednak zmuszać do czegokolwiek.
– No dobrze, wróć na razie do baraków. Według zaleceń medyka najbliższy tydzień zostaniesz zwolniony z obowiązków, by twoje rany się zaleczyły. Nie szwendaj się jednak, proszę. Kyoya-san, wróć do treningu.
– Tak jest.
Została sama, lecz zamiast wrócić do pracy, sięgnęła po akta personalne. Nie zostawi tego tak, a od czegoś musiała zacząć.
Hisagi nie zastał jej w biurze, choć zostawiła mu posegregowane według ważności dokumenty. Nie było jednak informacji, gdzie jest, a zważywszy na to, że zazwyczaj czekała, aby zdać raport i usłyszeć najświeższe wieści, było to niepokojące.
– Shohei-kun! – przywołał do siebie pierwszego napotkanego shinigamiego. – Nie wiesz, gdzie jest Corrie?
– Nic nie wspominała, że wychodzi – odparł Kimura z poważną miną.
– Co jest?
– No bo vice-kapitan zainteresowała się sprawą Moriego – wyjaśnił.
Hisagi spojrzał na niego z niezrozumieniem. O niczym takim nie słyszał, więc najwyraźniej jego vice-kapitan i Trzeci Oficer – był pewny, że Kyoya o wszystkim wie – działali na własną rękę.
Shohei wyjaśnił pokrótce, co wydarzyło się popołudniu. Sam był zaniepokojony, bo jednak Corrie mimo wszystko mogła wpaść w większe kłopoty, niż się spodziewała.
– Rozumiem, poszukaj jej, proszę.
– Tak jest.
Hisagi miał złe przeczucia, ale nie mógł sam biegać po Oddziale za swoją zastępczynią. Poza tym ufał, że Corrie da sobie radę albo poprosi o pomoc, jeśli sprawa ją przerośnie. Nie należała do osób, które się bezmyślnie narażają.
Shohei nie miał szczęścia w poszukiwaniu swojej vice-kapitan. Dopiero teraz zauważył, że przez niemal cały czas nie czuć obecności Corrie. Owszem, dowódcy doskonale panowali nad swoją energią, by nie przytłaczać słabszych od siebie, ale zwykle trudno było ich nie zauważyć. Natomiast Corrie była niewidzialna, potrafiła przejść obok człowieka i nie zdradzić swojej obecności, gdy nie było to potrzebne. Przynajmniej w mniemaniu Shoheia działo się coś takiego.
Krążył po Oddziale trochę bez celu do momentu, aż nie wpadł na to, by sprawdzić las graniczny. Jeśli miał rację i Corrie prowadziła śledztwo w sprawie Reijiego, to właśnie tam mogła być. I dlatego ukrywała swoją obecność.
Dostrzegł ją idącą spokojnie udeptaną ścieżką. Nieco go to zdziwiło, lecz z drugiej strony poczuł ulgę, że nie wdała się w żadną walkę. Gdyby wpadła w jakąś pułapkę...
– Czemu za mną idziesz?
W pierwszej chwili umknęły mu te ciche słowa, ale zaraz zrównał się z nią, skoro się zatrzymała.
– Kapitan cię szukał – odparł cicho. – Wyglądał na zmartwionego.
– Powiedziałeś mu?
– A miałem nie mówić?
– Jest w porządku, choć Reiji zignorował polecenie pozostania na widoku. Chyba nie doprecyzowałam swoich słów.
Dopiero teraz Shohei dostrzegł oddalającą się sylwetkę czarnowłosego shinigami. Już rozumiał, Corrien musiała zauważyć eskapadę chłopaka i za nim podążyła.
– Nie powinniśmy go zawrócić? – zapytał Shohei.
– Raczej nie powie, po co idzie, a ja nie mam ochoty go do tego zmuszać czy robić publicznego śledztwa. Wiem, że czasami jest ciężko, ale to nie znaczy, że pozwolę krzywdzić swoich podkomendnych.
– Dlaczego właściwie tak ci na tym zależy? Jesteśmy tylko twoimi podwładnymi. Najważniejsze, żebyśmy cię słuchali.
– Wolę, żebyście mi ufali – odparła. – Nie chcę niezdrowej atmosfery w Oddziale, myśli, że coś wam ukradłam. Nie ukrywam, że robię to też dla kapitana, żeby nie martwił się o stosunki pomiędzy mną a wami. No i wkurza mnie, jak ktoś wykorzystuje słabszych od siebie.
Shohei nie odpowiedział, ale podążył za nią, gdy ruszyła dalej, żeby nie zgubić Reijiego. Ten zresztą nie odszedł daleko, ale zatrzymał się i rozejrzał nerwowo, jakby na kogoś czekał. Kimurze zrobiło się go żal, wyglądał naprawdę mizernie, z daleka było widać, że się trzęsie.
Czekali ukryci za drzewem. Corrie obserwowała podopiecznego spokojnym spojrzeniem, w którym kryła się groźba. Shohei nie widział jej jeszcze nigdy tak opanowanej, do tej pory zdawała się być wulkanem energii i emocji.
Pierwsza wyczuła atak za plecami. Miecz nieznajomego uderzył o cienką tarczę bakudo, to dało im ułamek sekundy, by sięgnąć po własne ostrza.
– No, no, chłopaczek przyprowadził przyjaciół.
Przeciwników było dwóch. Wysoki, chudy jak tyczka blondyn o szczurzym wyrazie twarzy i potężny, umięśniony łysol z wytatuowaną głową. To właśnie on zakpił z Corrie i Shoheia.
Żadne z nich ich nie kojarzyło, choć mieli na sobie szaty shinigami. Nie było jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo już nadchodził kolejny atak. Corrie aż się cofnęła pod siłą łysola. Chyba tylko godziny treningów z silniejszymi przyjaciółmi sprawiły, że była w stanie przyjąć ten cios w miarę czysto.
– No proszę, ślicznotka nam się przypałętała. – Zaśmiał się paskudnie.
– Kim jesteście? – zapytała chłodno Corrie. – Z którego Oddziału?
Zaśmiał się tylko, zasypując ją kolejnymi ciosami. Corrie nie zamierzała się z nim długo bawić, odpadła od niego i wyciągnęła przed siebie dłoń.
– Hado no. 33. Sokatsui!
Niebieski promień trafił przeciwnika w nogę, gdy próbował uniknąć ataku.
– Suka.
Wyszczerzyła do niego zęby. W tym momencie usłyszała krzyk bólu Shoheia, który właśnie cofał się przed swoim przeciwnikiem, brocząc krwią z ramienia. Ten moment zawahania mógłby skończyć się tragicznie, gdyby w ostatnim momencie nie odchyliła się przed nadchodzącą klingą. Kimkolwiek byli przeciwnicy, dysponowali siłą i techniką. Jednak w jednym nie mogli się z nią równać – szybkość. Zaczęła krążyć wokół łysola, nie dając mu możliwości wyprowadzenia ciosu.
– Przestań skakać, szmato!
– Złap mnie, jeśli potrafisz – rzuciła. – Bakudo no. 62. Hyapporankan!
– Nie trafiłaś!
Pokazała mu się tylko na chwilę, by mógł zobaczyć jej zadowolony uśmiech. Zaklęcie bowiem trafiło dokładnie tam, gdzie chciała – w przeciwnika Shoheia, przygwożdżając go do drzewa. To nie był jednak koniec.
– Bakudo no. 9. Horin.
Pomarańczowa lina owinęła się wokół prętów z poprzedniego zaklęcia, a Corrie przystanęła przy jednym z nich. W tym momencie łysol ją zaatakował, przez co musiała uskoczyć.
– Nie pozwolę ci się panoszyć, dziwko!
Skrzywiła się. Kątem oka spojrzała na Shoheia, którego ramię nadal krwawiło, ale poza tym wyglądał dość dobrze. Chyba zrozumiał znak, który mu dała, bo uniósł zdrową dłoń do zaklęcia:
– Hado no. 31. Shakkaho!
Łysol uniknął czerwonej kuli i rzucił się na Shoheia, który zablokował cios mieczem, krzywiąc się z bólu.
– Hado no. 4. Byakurai!
Przeciwnik odskoczył prosto pomiędzy pręty. Na to Corrie czekała. Z uśmiechem satysfakcji wypowiedziała kolejną komendę:
– Hado no. 11. Tsuzuri Raiden.
Tego łysol nie zdołał uniknąć, a jego koleżka nadal szarpał się z prętami, które utrzymywały go przy drzewie. Cały impet uderzenia runął na nich, a Corrie tym razem nie szczędziła na sile zaklęcia, chwilę później wypowiadając inkantację.
Czekali, aż opadnie kurz. Corrie uniosła Yukikaze, by lepiej odeprzeć kolejny atak, lecz ten został wyprowadzony niedbale. Łysol oberwał, ale nadal trzymał się na nogach w przeciwieństwie do wspólnika. Shiroyama podbiła miecz do góry, kolejny cios zadała na skos na nadgarstki przeciwnika, lecz zdążył sparować. Odskoczyła, gdy sięgnął po nią ręką.
– Ty szmato! – ryknął.
Corrie zaatakowała głowę, oczekując, że się osłoni. Wtedy też uderzyła zaklęciem.
– Hado no. 31. Shakkaho!
Z tej odległości nie mogła nie trafić. Łysola odrzuciło na kilka metrów, nie wstał już zamroczony. To był koniec walki.
– Shohei?
– Mam rozharatany bark, ale będę żył – zaraportował.
– Reiji-kun?
Chłopak obserwował walkę z bezpiecznej odległości blady z przerażenia. Teraz podszedł bliżej.
– Co pani tu robi, pani vice-kapitan? – zapytał cichutko.
– Postanowiłam sprawdzić, dokąd wybierasz się na spacer pomimo zaleceń medyka, żebyś odpoczywał.
Mori zrobił się czerwony, ale nim zdążył coś z siebie wydusić, pojawiło się kilku shinigamich z Hisagim na czele.
– Co tu się, u licha, stało?
– Trzeba ich zamknąć, a potem przesłuchać. Shoheiowi przyda się pomoc medyczna, a Reiji-kun z pewnością ma nam coś do opowiedzenia – odparła Corrie nadal lekko podminowana walką. – Zapowiada się długi wieczór.

5 komentarzy:

  1. Doczekałam się w końcu. Ale nie mam pojęcia, kto nie daje Ci żyć. Daj mi namiary to się z tym kimś rozprawię.
    – Pytałeś Corrie? – zapytał, nie zamierzając bawić się w podchody.
    – Jakoś nie było okazji.
    – Nie było okazji? – prychnął Shuuhei. – Ostatnio non-stop nocujesz w moim Oddziale. Ona też nie będzie wiecznie czekać, aż się zdecydujesz.
    – Chyba nie jesteś najlepszą osobą, żeby mu to wypominać – stwierdził Renji. – O ile pamiętam, jeszcze niedawno Rangiku-san dość regularnie przypominała, że chciałaby zostać panną młodą.
    – Pilnuj własnego nosa, Abarai – warknął Hisagi. – Ty do Kuchiki nawet nie masz startu.
    – Nie twój interes. Zresztą wam łatwo mówić. Pytacie i tyle. To z arystokracją jest problem.
    – Chciałeś, masz. – Zaśmiał się Ikkaku.
    – Ciebie to żadna i tak nie chce – odgryzł się Renji.
    – Ty draniu..."
    Jak mnie się podoba, jak oni tu wszyscy po sobie nawzajem jeżdżą XD Wciepy lecą za wciepami. A jeden nie lepszy od drugiego.
    "Nie zazdrościcie kapitanowi Hitsugayi i Momo?"
    Ty wiesz. Ty wiesz. Co ja o tym myślę.
    Reijiego szantażują shinigami z innego oddziału? Bo najpierw myślałam, że to sprawka kogoś z 9tki i że będzie konflikt kolejny tam. Ale wychodzi, że nie. A może to ktoś jeszcze inny, kto tylko się podszywał pod shinigami? Ciekawe, co kombinujesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, och, panowie mają ambitne plany. Ciekawe czy jeśli każdy z osobna zbierze się w sobie sezon ślubny w Seireitei ruszy z kopyta? A Ikkaku przynajmniej ma swojego Yumichikę, to mu chyba wystarczy ^^ .
    Dobra, tylko co to za jedni, prześladujący tego oficera? Niefajnie tak napadać na słabszych, dobrze, że Corrie zajęła się całą sprawą. Nawet całkiem nieźle wyglądała jej współpraca z innymi dywizjonistami, wygląda na to, że powoli zaczynają się do niej przekonywać, to świetnie ;). Mam tylko takie wrażenie, że Hisagi nie był zachwycony, kiedy okazało się, że Corrie znowu wplątała się w jakąś aferę. Ciekawa jestem co z tego dalej wyniknie.
    Jak zawsze uzbrajam się w cierpliwość.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sezon ślubny to mimo wszystko trochę za dużo powiedziane, bo wszystko rozciągnie się w czasie w przypadku niektórych par, ale zrobiło się ich całkiem sporo.
      Nie trudno zauważyć, że Corrie bardzo często jest w centrum kłopotów, a Hisagi czasami ma kompleks starszego brata, czując się za nią zbyt odpowiedzialny. Już Kira częściej potrafi sobie wbić do głowy, że Corrie jest silna i on nie zawsze musi ją osłaniać.

      Usuń
  3. Och dzieci urosły i się będą hajtać... Ale tak na poważnie, aż się miło na sercu robi, widząc tyle szczęścia. To podejrzane.
    Ta walka pod koniec i sprawa Reijiego kolejny raz pokazuje jak cudownym wice kapitanem jest Corrie.
    Krótko, ale treściwie, więc nie narzekam

    Pozdrawiam
    Sei

    OdpowiedzUsuń

Laurie January