Obiecałam rozdział dodatkowy, więc jest. Za tydzień już normalnie, a potem co drugi tydzień jak planowałam. Chyba że znowu ktoś nie da mi żyć^^
Hisagi nie pamiętał, kiedy
ostatnio wyszli na obiad jedynie w męskim towarzystwie. Przez obowiązki
kapitana nie miał na nic czasu, zwłaszcza kiedy ogarniał również swoje dawne
stanowisko. Teraz, mając Corrie przy drugim biurku, było nieco łatwiej, choć
nadal potrzebowali czasu, aby się do siebie dopasować. Wciąż też słyszał
niezadowolone głosy, że to akurat Shiroyama została jego zastępcą.
Dziś jednak pozwolił sobie na
wyjście z przyjaciółmi, skoro Rangiku zabrała dziewczyny na obiad do nowej knajpy.
Podejrzewał, że zamierza wybadać Corrie z pewnej sprawy. Sam póki co nic nie
wskórał, więc wolał zostawić to partnerce, a sam ugryźć temat z innej strony.
– Gdyby nie haori, nie byłoby żadnej
różnicy – stwierdził Renji.
– Bycie kapitanem nie zwalnia
mnie z bycia przyjacielem – odparł Shuuhei.
– Nawet na sake było cię ciężko
ostatnio wyciągnąć, chociaż Corrie przejęła obowiązki vice-kapitana. Pewnie się
już nawet z Kirą przez ciebie nie widuje – zakpił vice-kapitan Szóstki.
– Abarai, nie jestem tyranem.
– Pracoholikiem prędzej –
prychnął Ikkaku. – I Corrie-chan musi cię stopować. Pewnie gdyby nie Kira,
nawet by się na to nie zgodziła.
– Madarame.
Panowie wybuchli śmiechem.
Dokuczanie nowemu kapitanowi było na swój sposób zabawne, skoro chociaż
próbował brzmieć bardziej autorytatywnie.
Hisagi zignorował ich i spojrzał
na milczącego Izuru. Nie było niczym nowym, że blondyn nie zawsze udziela się w
żartach, zwykle ożywiał się, gdy u boku miał swą ukochaną.
– Pytałeś Corrie? – zapytał, nie
zamierzając bawić się w podchody.
– Jakoś nie było okazji.
– Nie było okazji? – prychnął
Shuuhei. – Ostatnio non-stop nocujesz w moim Oddziale. Ona też nie będzie
wiecznie czekać, aż się zdecydujesz.
– Chyba nie jesteś najlepszą
osobą, żeby mu to wypominać – stwierdził Renji. – O ile pamiętam, jeszcze
niedawno Rangiku-san dość regularnie przypominała, że chciałaby zostać panną
młodą.
– Pilnuj własnego nosa, Abarai –
warknął Hisagi. – Ty do Kuchiki nawet nie masz startu.
– Nie twój interes. Zresztą wam
łatwo mówić. Pytacie i tyle. To z arystokracją jest problem.
– Chciałeś, masz. – Zaśmiał się
Ikkaku.
– Ciebie to żadna i tak nie chce –
odgryzł się Renji.
– Ty draniu...
– No już, wystarczy – odezwał się
pojednawczo Shuuhei. – Nie ma powodu do bójek. Po prostu to chyba odpowiedni
czas, żeby podjąć takie decyzje. Jest czas pokoju, nie grozi nam żadna inwazja
i można zacząć robić coś w kierunku założenia rodziny. Nie zazdrościcie kapitanowi
Hitsugayi i Momo?
– Mnie tam wystarczy nasza
vice-kapitan – prychnął Ikkaku. – Bachory to tylko problem.
Reszta towarzystwa miała trochę
inne zdanie na ten temat, ale już się o to nie kłócili. Zresztą dla wielu była
to pieśń przyszłości, a Hisagi najważniejszą informację zdobył. I nie był
pewny, komu bardziej współczuć: Kirze, któremu w najważniejszych momentach
brakowało odwagi, choć było to tak oczywiste, czy Corrie, która z pewnością
oczekiwała tego kroku.
Sam też już dość poważnie o tym myślał.
Cóż, pewnie nie wpadłby na to tak szybko, gdyby nie zachwyty Rangiku nad
ceremonią ślubną kapitana Hitsugayi i Momo, ale Matsumoto zasługiwała na
wszystko, co najlepsze. I zamierzał ją uszczęśliwić.
To był pierwszy raz, kiedy Corrie
oficjalnie nosiła opaskę vice-kapitana i towarzyszyła swemu kapitanowi na
zebraniu dowódców. Wiedziała mniej więcej, czego oczekiwać, w końcu Renji
nieraz narzekał, jak bardzo to upierdliwe. Mimo to była nieco zdenerwowana.
Owszem, znała ich wszystkich, z wieloma przyjaźniła się od lat, a jednak tam
będą głównie dowódcami, którzy dbają o porządek w Soul Society i Świecie Ludzi.
– Spokojnie, oficjalna część
zajmie tylko kilka minut – odezwał się Hisagi, zerkając na nią kątem oka. – Chociaż
ja też miałem pietra przed swoim pierwszym spotkaniem dowódców. Dopiero jak
przeszliśmy połowę spotkania vice-kapitanów, jakoś udało mi się uspokoić.
Corrie uśmiechnęła się cwanie.
– Bo ty jesteś tchórzem,
kapitanie – odparła.
– To było niemiłe – stwierdził.
Zaśmiała się i odetchnęła.
– Dzięki, kapitanie.
Hisagi tylko pokręcił głową z
uśmiechem na jej zachowanie. Nie był zdziwiony, Corrie już taka była, że nie do
końca znało się jej naturę. Dla obcych mogło to być straszne, nawet wśród ich
paczki nieraz słyszał, że nie do końca wiedzą, o czym Corrie myśli i chyba
tylko Kira nie miał z tym problemów.
Ustawili się na swoim miejscu,
niemal wszyscy już tam byli. Rangiku posłała Corrie radosny uśmiech zza pleców
Hitsugayi, który zdawał się nie zwracać uwagi na szum rozmów dookoła. Renji
uniósł nieznacznie kciuk do góry, tak, aby Kuchiki niczego nie zauważył, choć
po jego minie widać było, że doskonale wie o pajacowaniu swojego zastępcy.
To sprawiło, że Corrie przestała
się denerwować i nie miała pojęcia, skąd te nerwy się w ogóle wzięły. Była wśród
swoich, doceniona i uznana. Owszem, minie sporo czasu, nim będzie tak biegła w
nowych obowiązkach jak oni, ale nikt nie zamierzał jej karać za niewiedzę.
Rozmowy umilkły, gdy do sali
wszedł Kapitan-Dowódca. Jego wzrok padł na Corrie, która na moment zdrętwiała,
po czym odpowiedziała spokojnym spojrzeniem zielonych oczu.
– Na nowo jesteśmy tu w pełnym
składzie. Oddział Dziewiąty, pierwsza linia obrony Seireitei zdaje sobie radzić
lepiej, niż można było przypuszczać – odezwał się Yamamoto, nie spuszczając
spojrzenia z Shiroyamy. – Docenianie ciężkiej pracy to jedno, lecz na oficerach
ciąży odpowiedzialność. Vice-kapitan to druga siła kapitana, jego wsparcie i
podpora Oddziału, któremu nie wybaczy się zawahania czy porzucenia swojej roli
na rzecz prywatnych interesów. Vice-kapitan Dziewiątego Oddziału, Corrien
Shiroyama, jesteś tego świadoma.
Corrie skłoniła głowę. Wiedziała,
że nikt jej nie zapomni błędów popełnianych za czasów służby w Szóstym Oddziale.
Problemy, które wtedy sprawiła milczeniem i stwierdzeniem, że to dotyczy
jedynie jej samej... Owszem, nadal obawiała się Dworu Wiatru, lecz nie była już
tamtą sobą. Przynajmniej miała taką nadzieję.
– Nie zamierzam zawieść ani
zaufania mojego kapitana ani tych jeszcze kruchych nadziei mojego Oddziału –
odpowiedziała pewnie.
– Jak zwykle pyskata. – Usłyszała
szept Kurochiego, ale nie dała się sprowokować.
Yamamoto omiótł ją jeszcze jednym
spojrzeniem, po czym rozejrzał się po reszcie dowódców i zaczął omawianie
bieżących spraw. Niedługo później vice-kapitanowie zaczęli własne zebranie.
– Co w ogóle z tym dziwnym
alarmem z Dwunastki? – zapytała Rukia.
Corrie westchnęła, nie mając dla
nich dobrych wieści.
– Nadal nie wiemy – odparła. –
Przez cały czas patrolujemy okolicę, ale póki co nie znaleźliśmy żadnego nowego
tropu. Gdyby nie ślady stóp, które widzieliśmy tamtego dnia, byłabym skłonna powiedzieć,
że to błąd systemu.
– Sprawdzaliśmy to wielokrotnie –
odezwała się spokojnie Nemu. – Jesteśmy też gotowi przekazać informacje, gdyby
ta energia pojawiła się znowu.
– Czyli nie mamy nic – stwierdził
Iba.
Corrie skinęła głową. Żyli
normalnie, ale wszyscy w Oddziale mieli z tyłu głowy myśl, że za chwilę spokój
się skończy. Shinigami przykładali się bardziej do treningów, Corrie obserwowała
ich uważniej, by lepiej zrozumieć funkcjonowanie Dziewiątki. Przygotowywali
się, bo pierwszy impet odczują oni.
Obserwowała trening prowadzony
przez Trzeciego Oficera, odrywając się na kilka chwil od czytanych artykułów do
Komunikatu Seireitei. Była nieco wściekła na Hisagiego, że chce z niej również
zrobić osobę odpowiedzialną za gazetę, skoro zaproponowała, że mu trochę
pomoże, a on to wykorzystał w pełni. Z drugiej strony chociaż kontrolowała, czy
się nie przepracowuje, a znając jego zapędy, prędzej czy później mogła się tego
spodziewać.
– To tutaj masz teraz swoje
biuro? – Usłyszała.
– Chciałam się trochę
przewietrzyć. Co cię do mnie sprowadza, Yumichika?
– Właściwie to papiery. – Podał jej
teczkę z dokumentami. – A że nikogo nie zastałem w biurze, postanowiłem cię
znaleźć.
– Hisagi wyszedł na inspekcję
oddziału polowego. Ma wrócić wieczorem – odparła.
– Martwisz się.
– Dziwisz mi się? Minęły trzy
tygodnie, a my nadal nie mamy niczego na temat tego alarmu. Wszyscy w Oddziale
są poddenerwowani.
– To nienajlepszy moment na
zdobywanie szacunku – przyznał. – Przynajmniej tutaj.
– I tak jest lepiej. Zdaje się,
że się już do mnie przyzwyczaili, choć nadal bardziej ufają Kyoyi.
– Znają go lepiej i dłużej. To
normalne.
– Wiem.
Miała coś jeszcze powiedzieć, gdy
usłyszeli krzyki. Na polu treningowym też już zauważyli zamieszanie, trening
został przerwany, a od strony baraków nadbiegło kilku shinigamich. Corrie
odłożyła trzymane na kolanach papiery i w towarzystwie Yumichiki ruszyła w
stronę podwładnych.
– Co jest?
Przekrzykujący się shinigami
umilkli, a drobny, czarnowłosy chłopak stojący pomiędzy nimi skulił się jeszcze
bardziej.
– To nie twoja sprawa – warknął Matsuhi.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się
niewesoło. Nawet stojący obok Trzeci Oficer przełknął nerwowo ślinę.
– Skoro dotyczy mojego Oddziału,
dotyczy też mnie, Matsuhi-kun – powiedziała chłodno. – A teraz słucham, o co te
wrzaski.
Shinigami spojrzeli po sobie,
nikt nie był skory do odpowiedzi. Corrie lustrowała ich powoli trochę zła, że
nadal jej nie ufają i próbują coś zataić.
– Ten tutaj miga się od
obowiązków – warknął w końcu Matsuhi, wskazując na skulonego chłopaka. – Kolejny
raz musieliśmy go szukać.
Corrie spojrzała na chłopaka, a
ten jeszcze mocniej się skulił, jakby chciał zniknąć. Zmarszczyła brwi,
ewidentnie coś było nie tak.
– Kyoya-san?
– Przepraszam, nie chcieliśmy ci
zawracać głowy taką drobnostką – wyjaśnił Trzeci Oficer. – Od jakiegoś czasu ma
problemy z dyscypliną, ale to jeszcze nie jest tak poważne, żeby sprawę
przekazywać wyżej.
– Shohei-kun – zwróciła się do
jasnowłosego młodszego Oficera – powiadom Czwarty Oddział, potrzebuję, aby
przysłali mi medyka.
– Ale... – zaczął Kimura, ale
zaraz dał sobie spokój. – Tak jest.
– Matsuhi-kun, Sawashiro-kun,
wróćcie na razie do obowiązków. Kyoya-san, możesz na razie przekazać trening?
– Tak jest, vice-kapitan.
Corrie uśmiechnęła się
przepraszająco do Yumichiki. Ten tylko kiwnął głową.
– Wpadnę innym razem – obiecał i
zaraz ruszył w drogę powrotną.
Corrie zebrała dokumenty, po czym
skinęła na Trzeciego Oficera i sprawcę całego zamieszania, by poszli z nią do
biura. Tam zamierzała zająć się sprawą.
– Nazywasz się Reiji Mori –
zaczęła.
– Tak, pani vice-kapitan. Reiji Mori,
przyjęty z jesiennym naborem – odpowiedział chłopak spiętym, cichym głosem.
– Rozumiem. Usiądź, Reiji-kun.
Poczekamy na medyka.
– To nie jest konieczne –
zaperzył się chłopak, a na jego twarzy pojawił się cień bólu. – Nie musi się
pani przejmować.
– Reiji-kun, jestem waszym
vice-kapitanem. Przejmowanie się wami jest częścią mojej roli.
Zaraz też usłyszeli pukanie i do
środka wszedł Shohei prowadzący ze sobą medyka. Corrie się uśmiechnęła.
– Hanatorou-san, dobrze cię
widzieć – przywitała się.
– Pani vice-kapitan – odparł.
– Po co te formalności? –
Machnęła lekceważąco ręką, po czym spoważniała. – Chciałabym, abyś obejrzał Reijiego-kuna.
Podejrzewam uraz żeber, może być coś jeszcze. Kapitana na razie nie ma, więc spokojnie
możecie tu zostać. Poczekamy u mnie.
Wyszła z pozostałą dwójką
oficerów, żeby nie przeszkadzać. Oparła się o swoje biurko i spojrzała na
Kyoyę.
– Podzielisz się szczegółami? –
zapytała. – Nie chcę wyciągać od was wszystkiego siłą i podstępem.
– Mori nie wyróżnia się spośród
swojej grupy, nawet trzyma się z boku – odparł Trzeci Oficer. – Więcej powie ci
z pewnością Katakara-san, ona ma na nich oko. Od kilku tygodni Mori nie
przykłada się do obowiązków czy treningów, do tego nie pojawia się na służbie.
Nie jestem jednak pewny powodów, bo jedyne, co od niego uzyskujemy, to
przeprosiny.
Corrie zamyśliła się. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że Gotei 13 nie jest idealne. Zastraszanie, przemoc,
pobicia, gwałty – o tym się nie mówiło głośno, ale istniały i każdy Oddział sam
określał, jak sobie z tym radzić. Nawet w Czwartym nie było to obce zjawisko,
choć najczęściej sprawcy pochodzili z innych Oddziałów lub musieli się zająć
milczącymi ofiarami.
– Niewiele nam to mówi –
stwierdziła. – Gdzie zazwyczaj jest, kiedy szukacie go po olaniu służby? –
Spojrzała na Shoheia.
– Zwykle siedzi gdzieś na terenie
Oddziału schowany pomiędzy budynkami, ale dzisiaj ukrył się w lasku granicznym
z Dziesiątką – odparł Kimura. – Przedtem nie zwróciłem na to uwagi, ale
wyglądał na mocno przelęknionego.
– Rozumiem. Shohei-kun, wróć na
razie do obowiązków.
– Tak jest.
– Masz jakąś teorię na ten temat,
Corrie-san?
– Poczekajmy, co Reiji-kun sam
nam powie.
Kilka następnych minut spędzili w
ciszy, dopóki Hanatorou nie wyszedł z kapitańskiego biura.
– Miałaś rację, Corrien-san –
odezwał się. – Trzy złamane żebra, do tego skręcony lewy nadgarstek.
– Walczył z kimś?
– Obawiam się, że to była bardzo
jednostronna walka, Corrien-san – odpowiedział smutno medyk. – Nie ma potrzeby,
aby Reiji-san został umieszczony w Lecznicy, jednak przez najbliższy tydzień lepiej
zwolnić go z obowiązków. Wyznaczę kogoś, by go doglądał.
– Dziękuję, Hanatorou-san. Bardzo
mi pomogłeś. – Uśmiechnęła się i odczekała, aż Yamada sobie pójdzie. Dopiero
wtedy spojrzała na Moriego. – Reiji-kun, co się dzieje?
– To nic, pani vice-kapitan.
Proszę się nie przejmować. Nic mi nie będzie.
– Reiji-kun, wiem, że całemu
Oddziałowi wydaje się, że jestem tu tylko z zachcianki kapitana, ale jako wasza
vice-kapitan chcę was bronić. Milcząc, nie pozwalasz mi na to, za to zezwalasz,
by działa ci się krzywda. Jeśli mi nie powiesz, pozwolisz, by uniknęła ich
kara.
Chłopak uparcie wpatrywał się w
swoje stopy. Kyoya pokręcił głową zniechęcony, ale Corrie nie zamierzała odpuszczać.
W najgorszym wypadku dowie się wszystkiego sama, choć wtedy nie była w stanie
przewidzieć skutków. Nie chciała go jednak zmuszać do czegokolwiek.
– No dobrze, wróć na razie do
baraków. Według zaleceń medyka najbliższy tydzień zostaniesz zwolniony z obowiązków,
by twoje rany się zaleczyły. Nie szwendaj się jednak, proszę. Kyoya-san, wróć
do treningu.
– Tak jest.
Została sama, lecz zamiast wrócić
do pracy, sięgnęła po akta personalne. Nie zostawi tego tak, a od czegoś
musiała zacząć.
Hisagi nie zastał jej w biurze,
choć zostawiła mu posegregowane według ważności dokumenty. Nie było jednak informacji,
gdzie jest, a zważywszy na to, że zazwyczaj czekała, aby zdać raport i usłyszeć
najświeższe wieści, było to niepokojące.
– Shohei-kun! – przywołał do
siebie pierwszego napotkanego shinigamiego. – Nie wiesz, gdzie jest Corrie?
– Nic nie wspominała, że wychodzi
– odparł Kimura z poważną miną.
– Co jest?
– No bo vice-kapitan
zainteresowała się sprawą Moriego – wyjaśnił.
Hisagi spojrzał na niego z
niezrozumieniem. O niczym takim nie słyszał, więc najwyraźniej jego
vice-kapitan i Trzeci Oficer – był pewny, że Kyoya o wszystkim wie – działali na
własną rękę.
Shohei wyjaśnił pokrótce, co
wydarzyło się popołudniu. Sam był zaniepokojony, bo jednak Corrie mimo wszystko
mogła wpaść w większe kłopoty, niż się spodziewała.
– Rozumiem, poszukaj jej, proszę.
– Tak jest.
Hisagi miał złe przeczucia, ale
nie mógł sam biegać po Oddziale za swoją zastępczynią. Poza tym ufał, że Corrie
da sobie radę albo poprosi o pomoc, jeśli sprawa ją przerośnie. Nie należała do
osób, które się bezmyślnie narażają.
Shohei nie miał szczęścia w
poszukiwaniu swojej vice-kapitan. Dopiero teraz zauważył, że przez niemal cały
czas nie czuć obecności Corrie. Owszem, dowódcy doskonale panowali nad swoją
energią, by nie przytłaczać słabszych od siebie, ale zwykle trudno było ich nie
zauważyć. Natomiast Corrie była niewidzialna, potrafiła przejść obok człowieka
i nie zdradzić swojej obecności, gdy nie było to potrzebne. Przynajmniej w mniemaniu
Shoheia działo się coś takiego.
Krążył po Oddziale trochę bez
celu do momentu, aż nie wpadł na to, by sprawdzić las graniczny. Jeśli miał
rację i Corrie prowadziła śledztwo w sprawie Reijiego, to właśnie tam mogła
być. I dlatego ukrywała swoją obecność.
Dostrzegł ją idącą spokojnie
udeptaną ścieżką. Nieco go to zdziwiło, lecz z drugiej strony poczuł ulgę, że
nie wdała się w żadną walkę. Gdyby wpadła w jakąś pułapkę...
– Czemu za mną idziesz?
W pierwszej chwili umknęły mu te ciche
słowa, ale zaraz zrównał się z nią, skoro się zatrzymała.
– Kapitan cię szukał – odparł cicho.
– Wyglądał na zmartwionego.
– Powiedziałeś mu?
– A miałem nie mówić?
– Jest w porządku, choć Reiji zignorował
polecenie pozostania na widoku. Chyba nie doprecyzowałam swoich słów.
Dopiero teraz Shohei dostrzegł
oddalającą się sylwetkę czarnowłosego shinigami. Już rozumiał, Corrien musiała
zauważyć eskapadę chłopaka i za nim podążyła.
– Nie powinniśmy go zawrócić? –
zapytał Shohei.
– Raczej nie powie, po co idzie,
a ja nie mam ochoty go do tego zmuszać czy robić publicznego śledztwa. Wiem, że
czasami jest ciężko, ale to nie znaczy, że pozwolę krzywdzić swoich
podkomendnych.
– Dlaczego właściwie tak ci na
tym zależy? Jesteśmy tylko twoimi podwładnymi. Najważniejsze, żebyśmy cię
słuchali.
– Wolę, żebyście mi ufali –
odparła. – Nie chcę niezdrowej atmosfery w Oddziale, myśli, że coś wam
ukradłam. Nie ukrywam, że robię to też dla kapitana, żeby nie martwił się o
stosunki pomiędzy mną a wami. No i wkurza mnie, jak ktoś wykorzystuje słabszych
od siebie.
Shohei nie odpowiedział, ale
podążył za nią, gdy ruszyła dalej, żeby nie zgubić Reijiego. Ten zresztą nie
odszedł daleko, ale zatrzymał się i rozejrzał nerwowo, jakby na kogoś czekał.
Kimurze zrobiło się go żal, wyglądał naprawdę mizernie, z daleka było widać, że
się trzęsie.
Czekali ukryci za drzewem. Corrie
obserwowała podopiecznego spokojnym spojrzeniem, w którym kryła się groźba. Shohei
nie widział jej jeszcze nigdy tak opanowanej, do tej pory zdawała się być
wulkanem energii i emocji.
Pierwsza wyczuła atak za plecami.
Miecz nieznajomego uderzył o cienką tarczę bakudo, to dało im ułamek sekundy,
by sięgnąć po własne ostrza.
– No, no, chłopaczek
przyprowadził przyjaciół.
Przeciwników było dwóch. Wysoki,
chudy jak tyczka blondyn o szczurzym wyrazie twarzy i potężny, umięśniony łysol
z wytatuowaną głową. To właśnie on zakpił z Corrie i Shoheia.
Żadne z nich ich nie kojarzyło,
choć mieli na sobie szaty shinigami. Nie było jednak czasu, żeby się nad tym
zastanawiać, bo już nadchodził kolejny atak. Corrie aż się cofnęła pod siłą
łysola. Chyba tylko godziny treningów z silniejszymi przyjaciółmi sprawiły, że
była w stanie przyjąć ten cios w miarę czysto.
– No proszę, ślicznotka nam się
przypałętała. – Zaśmiał się paskudnie.
– Kim jesteście? – zapytała chłodno
Corrie. – Z którego Oddziału?
Zaśmiał się tylko, zasypując ją
kolejnymi ciosami. Corrie nie zamierzała się z nim długo bawić, odpadła od
niego i wyciągnęła przed siebie dłoń.
– Hado no. 33. Sokatsui!
Niebieski promień trafił
przeciwnika w nogę, gdy próbował uniknąć ataku.
– Suka.
Wyszczerzyła do niego zęby. W tym
momencie usłyszała krzyk bólu Shoheia, który właśnie cofał się przed swoim
przeciwnikiem, brocząc krwią z ramienia. Ten moment zawahania mógłby skończyć
się tragicznie, gdyby w ostatnim momencie nie odchyliła się przed nadchodzącą
klingą. Kimkolwiek byli przeciwnicy, dysponowali siłą i techniką. Jednak w
jednym nie mogli się z nią równać – szybkość. Zaczęła krążyć wokół łysola, nie
dając mu możliwości wyprowadzenia ciosu.
– Przestań skakać, szmato!
– Złap mnie, jeśli potrafisz –
rzuciła. – Bakudo no. 62. Hyapporankan!
– Nie trafiłaś!
Pokazała mu się tylko na chwilę,
by mógł zobaczyć jej zadowolony uśmiech. Zaklęcie bowiem trafiło dokładnie tam,
gdzie chciała – w przeciwnika Shoheia, przygwożdżając go do drzewa. To nie był
jednak koniec.
– Bakudo no. 9. Horin.
Pomarańczowa lina owinęła się
wokół prętów z poprzedniego zaklęcia, a Corrie przystanęła przy jednym z nich.
W tym momencie łysol ją zaatakował, przez co musiała uskoczyć.
– Nie pozwolę ci się panoszyć,
dziwko!
Skrzywiła się. Kątem oka
spojrzała na Shoheia, którego ramię nadal krwawiło, ale poza tym wyglądał dość
dobrze. Chyba zrozumiał znak, który mu dała, bo uniósł zdrową dłoń do zaklęcia:
– Hado no. 31. Shakkaho!
Łysol uniknął czerwonej kuli i
rzucił się na Shoheia, który zablokował cios mieczem, krzywiąc się z bólu.
– Hado no. 4. Byakurai!
Przeciwnik odskoczył prosto pomiędzy
pręty. Na to Corrie czekała. Z uśmiechem satysfakcji wypowiedziała kolejną
komendę:
– Hado no. 11. Tsuzuri Raiden.
Tego łysol nie zdołał uniknąć, a
jego koleżka nadal szarpał się z prętami, które utrzymywały go przy drzewie.
Cały impet uderzenia runął na nich, a Corrie tym razem nie szczędziła na sile
zaklęcia, chwilę później wypowiadając inkantację.
Czekali, aż opadnie kurz. Corrie
uniosła Yukikaze, by lepiej odeprzeć kolejny atak, lecz ten został wyprowadzony
niedbale. Łysol oberwał, ale nadal trzymał się na nogach w przeciwieństwie do
wspólnika. Shiroyama podbiła miecz do góry, kolejny cios zadała na skos na
nadgarstki przeciwnika, lecz zdążył sparować. Odskoczyła, gdy sięgnął po nią
ręką.
– Ty szmato! – ryknął.
Corrie zaatakowała głowę,
oczekując, że się osłoni. Wtedy też uderzyła zaklęciem.
– Hado no. 31. Shakkaho!
Z tej odległości nie mogła nie trafić.
Łysola odrzuciło na kilka metrów, nie wstał już zamroczony. To był koniec
walki.
– Shohei?
– Mam rozharatany bark, ale będę
żył – zaraportował.
– Reiji-kun?
Chłopak obserwował walkę z
bezpiecznej odległości blady z przerażenia. Teraz podszedł bliżej.
– Co pani tu robi, pani
vice-kapitan? – zapytał cichutko.
– Postanowiłam sprawdzić, dokąd
wybierasz się na spacer pomimo zaleceń medyka, żebyś odpoczywał.
Mori zrobił się czerwony, ale nim
zdążył coś z siebie wydusić, pojawiło się kilku shinigamich z Hisagim na czele.
– Co tu się, u licha, stało?
– Trzeba ich zamknąć, a potem
przesłuchać. Shoheiowi przyda się pomoc medyczna, a Reiji-kun z pewnością ma
nam coś do opowiedzenia – odparła Corrie nadal lekko podminowana walką. – Zapowiada
się długi wieczór.
Doczekałam się w końcu. Ale nie mam pojęcia, kto nie daje Ci żyć. Daj mi namiary to się z tym kimś rozprawię.
OdpowiedzUsuń– Pytałeś Corrie? – zapytał, nie zamierzając bawić się w podchody.
– Jakoś nie było okazji.
– Nie było okazji? – prychnął Shuuhei. – Ostatnio non-stop nocujesz w moim Oddziale. Ona też nie będzie wiecznie czekać, aż się zdecydujesz.
– Chyba nie jesteś najlepszą osobą, żeby mu to wypominać – stwierdził Renji. – O ile pamiętam, jeszcze niedawno Rangiku-san dość regularnie przypominała, że chciałaby zostać panną młodą.
– Pilnuj własnego nosa, Abarai – warknął Hisagi. – Ty do Kuchiki nawet nie masz startu.
– Nie twój interes. Zresztą wam łatwo mówić. Pytacie i tyle. To z arystokracją jest problem.
– Chciałeś, masz. – Zaśmiał się Ikkaku.
– Ciebie to żadna i tak nie chce – odgryzł się Renji.
– Ty draniu..."
Jak mnie się podoba, jak oni tu wszyscy po sobie nawzajem jeżdżą XD Wciepy lecą za wciepami. A jeden nie lepszy od drugiego.
"Nie zazdrościcie kapitanowi Hitsugayi i Momo?"
Ty wiesz. Ty wiesz. Co ja o tym myślę.
Reijiego szantażują shinigami z innego oddziału? Bo najpierw myślałam, że to sprawka kogoś z 9tki i że będzie konflikt kolejny tam. Ale wychodzi, że nie. A może to ktoś jeszcze inny, kto tylko się podszywał pod shinigami? Ciekawe, co kombinujesz.
P.S.
OdpowiedzUsuńKrótkooooooooooooooo!
Och, och, panowie mają ambitne plany. Ciekawe czy jeśli każdy z osobna zbierze się w sobie sezon ślubny w Seireitei ruszy z kopyta? A Ikkaku przynajmniej ma swojego Yumichikę, to mu chyba wystarczy ^^ .
OdpowiedzUsuńDobra, tylko co to za jedni, prześladujący tego oficera? Niefajnie tak napadać na słabszych, dobrze, że Corrie zajęła się całą sprawą. Nawet całkiem nieźle wyglądała jej współpraca z innymi dywizjonistami, wygląda na to, że powoli zaczynają się do niej przekonywać, to świetnie ;). Mam tylko takie wrażenie, że Hisagi nie był zachwycony, kiedy okazało się, że Corrie znowu wplątała się w jakąś aferę. Ciekawa jestem co z tego dalej wyniknie.
Jak zawsze uzbrajam się w cierpliwość.
Pozdrawiam gorąco!
Sezon ślubny to mimo wszystko trochę za dużo powiedziane, bo wszystko rozciągnie się w czasie w przypadku niektórych par, ale zrobiło się ich całkiem sporo.
UsuńNie trudno zauważyć, że Corrie bardzo często jest w centrum kłopotów, a Hisagi czasami ma kompleks starszego brata, czując się za nią zbyt odpowiedzialny. Już Kira częściej potrafi sobie wbić do głowy, że Corrie jest silna i on nie zawsze musi ją osłaniać.
Och dzieci urosły i się będą hajtać... Ale tak na poważnie, aż się miło na sercu robi, widząc tyle szczęścia. To podejrzane.
OdpowiedzUsuńTa walka pod koniec i sprawa Reijiego kolejny raz pokazuje jak cudownym wice kapitanem jest Corrie.
Krótko, ale treściwie, więc nie narzekam
Pozdrawiam
Sei