czwartek, 28 maja 2020

Rozdział 7.


Następny za dwa tygodnie. Przynajmniej taki jest plan. Bawcie się.

Było dość późno, gdy Corrie weszła do kapitańskiego biura z tacą z trzema kubkami i dzbankiem zielonej herbaty. Zaczynała odczuwać zmęczenie po intensywnej walce, lecz było jeszcze zbyt wcześnie, by udała się na spoczynek. Uśmiechnęła się krótko do pochmurnego Hisagiego, rozlała napój i dopiero wtedy powiedziała:
– Shoheia zostawili na noc w Lecznicy. Nic mu nie będzie, choć przez jakiś czas nie będzie mógł wychodzić w teren. Ci dwaj shinigami nie odzyskali jeszcze przytomności, kazałam ich opatrzyć i sprawdziłam, ale nie przynależą do Gotei 13.
– Reiji-kun, czas, abyś odpowiedział na kilka pytań – Hisagi zwrócił się do chłopaka.
Odkąd tylko się tu znaleźli, Mori nie wypowiedział słowa, wyglądał za to na coraz bardziej przerażonego. Czy bał się gniewu dowódców? Możliwe, bo nietrudno było poczuć, że oboje są zdenerwowani całą tą sytuacją. A może oprawców, których jeszcze nie można było przesłuchać?
– Reiji-kun, jeśli będziesz milczeć, nie będziemy mogli ci pomóc – odezwała się Corrie. – O co chodzi? Dlaczego nas zaatakowali?
Chłopak skulił się w sobie jeszcze bardziej i Shiroyama nie wiedziała już, jak go zachęcić do mówienia. Mimo wszystko nie chciała go do niczego zmuszać, w końcu chodziło o to, żeby mu pomóc.
– To członkowie straży dworu rodziny Oaki – odezwał się w końcu Mori. – Moja matka kiedyś tam pracowała. Wyrzucono ją, gdy zaszła w ciążę. Zaczęła też podupadać na zdrowiu, a w Rukongai życie nie jest łatwe. Dlatego zostałem shinigami. Inaczej nie stać by nas było na leczenie.
Zamilkł i napił się herbaty, która zaczęła już stygnąć. Czerwone policzki świadczyły o wstydzie, musiało być mu bardzo ciężko z tym wszystkim, a jednak pozwolił, by sytuacja wymknęła się spod kontroli.
– Oaki to wasale Shihoin – stwierdził sucho Hisagi. – Jednak z jakiegoś powodu ich strażnicy cię zaatakowali, a potem Corrie i Shoheia. Dlaczego?
– Moja matka miała się nie pokazywać w Seireitei. Tak mi powiedzieli za pierwszym razem – odpowiedział cicho Reiji. – Zamierzali mi przypomnieć, gdzie moje miejsce, że nie mam prawa zdobywać wyższych stopni, bo na zawsze pozostanę śmieciem. Mieli rację. Nie potrafiłem nic zrobić, gdy zaatakowali panią vice-kapitan, wcześniej też się nie popisałem.
Corrie podeszła do niego i spojrzała chłopakowi w oczy.
– Nigdy nie mów, że jesteś śmieciem albo niczego nie osiągniesz – powiedziała poważnie. – Masz prawo do rozwoju i to w takim tempie, jakie ci pasuje. Jeśli jednak z czymś sobie nie radzisz, od tego są starsi stopniem.
– Ale to rodzina szlachecka.
– Nic mnie to nie obchodzi. Mogą sobie być i Królami Dusz, ale nic nie usprawiedliwia dręczenia słabszych. Zwłaszcza gdy są pod naszą komendą. Rozumiesz?
– Nie chciałem sprawiać kłopotów.
– Reiji-kun, wróć do swojego baraku i odpocznij – polecił Hisagi. – To był długi dzień dla nas wszystkich. Czas odpocząć.
– Czy otrzymam jakąś karę? – zapytał nieśmiało Mori.
– Nie ma powodu, by cię karać, Reiji-kun. Corrie, tobie też się przyda odpoczynek.
Shiroyama posłała dowódcy zmęczony uśmiech, ale nie wyszła razem z podwładnym. Zebrała naczynia.
– Co z tym zrobimy? – zapytała.
– Rano przesłuchamy tych strażników. Skontaktuję się też z dworem Oaki w tej sprawie. Nie pozwolę, by sobie pozwalali na ranienie mojego Oddziału. W ogóle ktoś cię obejrzał?
– Tak, nie jestem ranna. Tylko trochę zmęczona po tak intensywnej walce.
– Odpocznij, Corrie. Dobrze się spisałaś.
– Najpierw doprowadźmy to do końca.
Corrie nie była zbyt wyspana po zaledwie kilku godzinach snu i intensywnej walce, lecz nie miała teraz czasu na odpoczynek. Sprawa Reijiego Moriego nadal była w toku, przed jej zakończeniem nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie.
Nie tylko ona miała krótką noc. Hisagi wyglądał, jakby w ogóle się nie kładł, ale minę miał pochmurną i skupioną. Czekał na nią przy areszcie, tylko skinął jej głową na powitanie.
– Dobrze się czujesz? – zapytała.
– Dogadanie się ze szlachtą nie jest takie proste – mruknął. – Potem ci opowiem.
Schwytani strażnicy siedzieli na swoich pryczach, nie wydawali się jednak przejęci swoją sytuacją. Łysol wyszczerzył wrednie zęby do Corrie, która go zignorowała. Nie zamierzała dać się sprowokować do jakiś głupich zaczepek, które tylko stracą ich czas.
– Wiemy już, kim jesteście i dlaczego zaatakowaliście naszego podwładnego. Mimo to jest jeszcze kilka pytań bez odpowiedzi.
– I tak nas wypuścicie – odparł łysol. – Nie ma po co z wami gadać.
– Tak sądzisz?
– Macie tylko słowa brudnego bękarta.
Corrie aż zgrzytnęła zębami na tę drwinę. Nim jednak cokolwiek odpyskowała, Shuuhei położył dłoń na jej ramieniu.
– Obawiam się, że macie dość mylne pojęcie, co do tego, czy zostaniecie ukarani. Macie jednak czas, by przemyśleć, czy na pewno nie macie nam nic do powiedzenia w tej sprawie. Chodźmy, Corrie.
Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw, ale nie protestowała, nie chcąc, by więźniowie dostrzegli w tym szansę. Odezwała się dopiero w biurze:
– Czemu odpuściłeś?
– Obawiam się, że nie pójdzie po naszej myśli. Ich dowódca nie był w ogóle zdziwiony, kiedy dowiedział się, że siedzą w naszym areszcie. Stwierdził też, że kogoś po nich przyśle.
– Nie rozumiem. Zaatakowali nas, dręczyli Reijiego. Nie możemy pozwolić, aby uszło im to na sucho – warknęła.
Hisagi spojrzał na nią zmęczonym spojrzeniem, które tylko bardziej ją rozgniewało. Nie zdążyli jednak kontynuować rozmowy, gdy usłyszeli pukanie.
– Wejść.
Kyoya był lekko blady, gdy stanął w drzwiach i skinął im na powitanie głową.
– Przybył Takane Kuromare, dowódca garnizonu rodziny Oaki – poinformował.
Zaraz też został pchnięty do przodu, gdy do biura bez zaproszenia wszedł nieprzyjemnie wyglądający mężczyzna ze szramami na całej twarzy i zasłoniętym prawym okiem.
– Suń się – warknął na Trzeciego Oficera. – Kapitan Hisagi, rozumiem?
Shuuhei wstał od biurka, ale w żaden sposób nie zamierzał okazać gościnności.
– Owszem, kapitan Dziewiątego Oddziału, Shuuhei Hisagi. To moja vice-kapitan, Corrien Shiroyama. – Wskazał przyjaciółkę, na którą Kuromare nawet nie spojrzał. – Co pana do nas sprowadza, Kuromare-san?
– Przyszedłem odebrać swoich ludzi, których trzymacie w areszcie.
– I po to fatyguje się osobiście dowódca garnizonu? – zapytała Corrie. – Trochę dziwne jak na dwóch zwykłych strażników, którzy ośmielili się wtargnąć do naszego Oddziału i pobić naszego podwładnego.
Dopiero teraz mężczyzna na nią spojrzał. Nie ugięła się pod jego wzrokiem, choć czuła, że ten człowiek jest przyzwyczajony do bezwzględnego posłuszeństwa. Nie był jednak jej dowódcą.
– O ile pamiętam z raportu, to ty ich poharatałaś kido. Uznam jednak sprawę za niebyłą, jeśli nie będziemy tu tracić więcej czasu.
Shiroyama zmarszczyła gniewnie brwi, ale nie pozwoliła, aby temperament zagłuszył rozsądek.
– Kuromare-san, chyba nie słyszał pan dobrze kapitana Hisagiego. Pańscy ludzie zaatakowali nasz Oddział i wezmą za to odpowiedzialność.
Dowódca garnizonu uśmiechnął się paskudnie i w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość.
– Pyskata z ciebie dziewucha, jak na taką słabeuszkę – syknął, podstawiając jej pod gardło sztylet. – Nie zdążyłabyś nawet zaszczekać.
Uśmiechnęła się zimno, uwalniając odrobinę reiatsu.
– Nie byłabym tego taka pewna – odparła, przyciskając mocniej katanę do torsu mężczyzny.
– Wystarczy – odezwał się Hisagi. – Nie ma potrzeby sięgania po broń.
Nawet on przeoczył moment, gdy Corrie uwolniła Yukikaze z pochwy i choć nadal nie było to shikai, w biurze zrobiło się zimniej. Kątem oka dostrzegł, że Kyoya ugina się pod reiatsu obojga i zadał sobie pytanie, kiedy Corrie stała się tak potężna.
Kuromare pierwszy odstąpił i spojrzał na Hisagiego.
– Brak dyscypliny w Oddziale jest niedopuszczalny. Czyżby Gotei 13 zapomniało, do czego zostało powołane?
– Corrien dba o naszych podwładnych. Przyznaję, że również oczekuję konsekwencji wobec agresorów, którzy zaatakowali i zranili Moriego-kuna.
– Zdaje się, że nie rozumiesz, kapitanie Hisagi. Nie zamierzam na ten temat dyskutować, a to nie leży w waszej gestii. Chyba nie muszę przypominać, kim jest rodzina Oaki.
Shuuhei zacisnął zęby, ale powstrzymał się przed dalszą kłótnią. Wystarczy, że Corrie ledwo się pilnowała przed wybuchnięciem, a i tak wyglądała, jakby miała pójść do aresztu i samodzielnie wymierzyć karę. I tak byli nie w najlepszej sytuacji.
– Nie ma sensu tego dłużej przeciągać – powiedział chłodno. – Zapraszam.
Uciszył Corrie spojrzeniem, obiecując sobie, że da jej pokrzyczeć, gdy tylko kłopotliwy gość zniknie z Oddziału. I tak czuł się upokorzony, że jako kapitan daje sobą pomiatać siepaczom arystokracji. Co jednak mógł innego zrobić, żeby nie rozpętać piekła, w którym wszyscy oberwą? Przede wszystkim musiał chronić Oddział.
We trójkę udali się do aresztu. Strażnicy byli nieco zaniepokojeni pochmurnymi minami kapitana i vice-kapitan, ale nikt o nic nie zapytał.
– Wypuścić – polecił Hisagi, a to słowo paliło nieprzyjemnie w ustach.
Więźniowie uśmiechnęli się triumfalnie, gdy krata została odsunięta.
– Yo, kapitanie. Dzięki, że po nas przyszedłeś.
Kuromare zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział. Łysol natomiast podszedł do Corrie.
– Jeszcze się zabawimy, ślicznotko.
– Daj mi tylko powód – syknęła.
– Nie bądź taka oziębła tylko dlatego, że miałem rację.
– Dość – warknął Kuromare. – Idziemy. Porozmawiamy po powrocie.
Corrie mogła tylko patrzeć, jak wychodzą. Była wściekła głównie na siebie, że nic nie mogła zrobić. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
W milczeniu wrócili do biura. Hisagi westchnął, przetarł twarz dłonią, po czym spojrzał na przyjaciółkę, którą nadal nosiło.
– Corrie, wiem, że nie poszło po naszej myśli – zaczął.
– Przeprosiny niczego nie załatwią – warknęła. – Co chcesz powiedzieć teraz Reijiemu?
– Corrie, jakby na to nie patrzeć, to członkowie straży rodziny wasalnej Shihoin.
– I co z tego? To znaczy, że mają być bezkarni? Niby dlaczego?
– Może jest coś, o czym nie wiemy. Spróbuję coś jeszcze zrobić, może kapitan Kuchiki będzie w stanie pomóc. W końcu to najwyższa arystokracja. Nie zamierzam tego tak po prostu zostawić, więc nie szukaj sama sprawiedliwości, Corrie.
– Jeśli wejdą na teren naszego Oddziału, nie będzie litości – ostrzegła.
Rozdzielili się. Były też inne obowiązki, którymi należało się zająć, choć ta sprawa nie dawała im spokoju. Czuli, że zrobili zbyt mało, że pozwolili, by ich brak doświadczenia dał przewagę przeciwnikom.
Corrie naprawdę nie miała ochoty na wyjście na obiad gdzieś do ludzi, ale Hisagi nie dał jej wyboru. Swoją drogą, że i tak nie zdążyłaby niczego sobie przygotować w domu, a powinna chociaż porządnie zjeść.
– Wyglądacie okropnie – stwierdził Ikkaku, gdy tylko się dosiedli do przyjaciół. – Jakby stado Pustych przez was przebiegło. Pracoholizm jest niezdrowy.
– Zamknij się, Madarame – mruknął Shuuhei, nie bardzo chcąc się tłumaczyć.
– Wszystko w porządku? – zapytał Kira, spoglądając z troską na siedzącą obok Corrie.
Westchnęła ciężko, ale opowiedziała im o całej sytuacji, choć to nie zmyło poczucia porażki, które czuła, odkąd musieli wypuścić strażników.
– Niewesoło to wygląda – stwierdziła Rukia. – Chociaż nie rozumiem, dlaczego tak im zależało, by zamieść sprawę pod dywan. Może powinniście porozmawiać z moim bratem?
– Byłem już u kapitana Kuchiki – odparł Hisagi. – Stwierdził, że mieszanie się w sprawy szlachty tylko nam zaszkodzi.
– Więc powinniście to zostawić, a chłopakowi złoić skórę, skoro daje sobą pomiatać – odezwał się Madarame.
– Nie ma mowy o karaniu ofiary, Ikkaku-san – warknęła Corrie.
– Jest słaby, ot co. Słabiakami łatwo jest pomiatać.
Corrie chciała coś odpowiedzieć, ale dłoń Kiry ją powstrzymała. Kłótnią i tak niczego nie osiągnie, a tylko poczuje się przez to gorzej. Westchnęła jedynie, musiała jakoś rozwiązać tę sytuację. Czuła się odpowiedzialna za chłopaka, któremu brakowało pewności siebie.
– Więc przestanie być słaby – odparła spokojnie. – Ty też nie byłeś od razu silny, Ikkaku-san.
– No proszę, ktoś tu sobie przypomniał, że kiedyś był Oficerem. – Madarame wyszczerzył do niej zęby.
Tylko prychnęła, po czym pocałowała Kirę i wyszła z knajpy. Miała coś do zrobienia i nie zamierzała tracić czasu na bzdury. W końcu nikt nie powiedział, że strażnicy garnizonu rodziny Oaki przestaną dręczyć Reijiego.
Chłopaka znalazła w oddziałowej kantynie. Siedział z jakąś shinigami, w której Corrie rozpoznała Yui Katakarę, dowódczynię grupy Moriego. Żadne z nich nie miało najweselszej miny.
– Mogę się dosiąść? – zapytała swobodnie.
– Corrie-san.
– Pani vice-kapitan.
– No już, spokojnie. Nie musicie się tak podrywać. – Uśmiechnęła się. – Co macie takie miny?
– Rozmawialiśmy o przyszłości – odparła Katakara.
– Właściwie to myślę o rezygnacji, pani vice-kapitan – przyznał Mori. – Narobiłem wszystkim tylko problemów.
Corrie powstrzymała wybuch gniewu, który właśnie do niej wrócił. Widziała, że chłopak chce się po prostu poddać, bo nie wierzy, że to wszystko kiedyś się skończy. Z drugiej strony rozumiała, że po prostu czasami nie widzi się innego wyjścia, jak pokornie usunąć się w cień.
– Reiji-kun, naprawdę tego chcesz? – zapytała. – Owszem, pojawiły się problemy, ale to nie jest nic, z czym byśmy sobie nie poradzili.
– Ale Kimura-san został ranny, a pani i pan kapitan mieliście scysję z ich dowódcą.
Corrie nie miała pojęcia, skąd o tym wiedzieli, ale możliwe, że Kyoya coś chlapnął. To była też jej wina, że nad sobą nie zapanowała przy Kuromare.
– To się zdarza. Jeszcze nieraz ja czy kapitan będziemy się o was kłócić z innymi, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie masz powodu brać za to odpowiedzialności, a jeśli myślisz, że jesteś zbyt słaby, to przypomnę ci, że należysz do Oddziału niecały rok. Nie wszyscy rodzą się silni, a ja nie wierzę w samą brutalną siłę. Każdy z nas ma jakiś talent, który musi rozwinąć. Przemyśl to, Reiji-kun. Czego tak naprawdę chcesz? Po co zostałeś shinigami? Jeśli mimo to nadal będziesz chciał odejść, nie powstrzymam cię.
Mori spuścił głowę, ale nic nie powiedział. Corrie spojrzała na Katakarę, która uśmiechnęła się z wdzięcznością. Najwyraźniej sama nie bardzo wiedziała, jak przekonać chłopaka, żeby się nie poddawał.
– Cokolwiek postanowisz, przyjdź do mnie – dodała Corrie, po czym zostawiła ich w spokoju.
Przystanęła jeszcze w drzwiach, by na nich spojrzeć. Rozmawiali, choć już spokojniej i jakby z większą wiarą, że wszystko będzie dobrze.
– Nie sądziłem, że naszej vice-kapitan aż tak na nas zależy.
Spojrzała na Shoheia, który przystanął tuż obok z uśmiechem na ustach i lekko widocznym opatrunkiem pod ubraniem.
– Vice-kapitan Kotetsu pozwoliła ci już opuścić Lecznicę? – zapytała.
– Tak, chociaż nie mogę uczestniczyć w treningach i misjach – odparł. – Słyszałem, że nie poszło za dobrze. Jak wróciłem, Kyoya-san nadal był lekko zielony i wszystko leciało mu z rąk.
Corrie westchnęła i wskazała Kimurze, żeby ruszył za nią.
– W sumie to poszło fatalnie – przyznała. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale chyba tylko interwencja kapitana Kuchikiego może coś wskórać. A wątpię, żeby poruszył wszystkie struktury dla jednego, szeregowego shinigami. I to jeszcze z obcego Oddziału.
Shohei spojrzał na nią ze smutkiem. Zdawał sobie sprawę, że to nie działa na ich korzyść.
– Co zamierzasz? – zapytał.
– To zależy, co Reiji-kun postanowi. Tak go wystraszyli, że myśli nad rezygnacją.
– Chcesz mu na to pozwolić?
– Nie mogę go zmusić do bycia tutaj – odparła spokojnie. – Jeśli jednak zostanie, zrobię, co mogę, by nabrał pewności siebie.
– Trafiła nam się dobra vice-kapitan, która tak o nas dba. Szkoda tylko, że zajęta. – Zaśmiał się.
Corrie rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, bo pomimo luzu w stosunkach z podwładnymi nie przyzwalała na aż taką swobodę w tematach prywatnych. W końcu nie znali się aż tak dobrze, żeby słuchać takich uwag.
– Muszę wracać do pracy – powiedziała nieco chłodniejszym tonem. – Ty też się zabierz za swoje obowiązki, Shohei-kun.
– Tak jest, Corrie-san.
Chłopak odszedł z szerokim uśmiechem na ustach, a Shiroyama westchnęła. Najchętniej wzięłaby resztę dnia wolną, gdyby nie to, że nie chciała zostawiać Hisagiego samego z zaległościami. Na razie mogła pomarzyć o odpoczynku.

4 komentarze:

  1. O to aż tak się sprawa skomplikowała, nie podejrzewałam, że we wszystko może być zamieszana arystokracja, no a z nimi to już nigdy nie jest lekko. Hisagi wydaje się przyjmować to dość spokojnie, choć wyobrażam sobie, że musi się wewnętrznie gotować, przez brak możliwości wymierzenia sprawiedliwości. Corrie się za to nie kryje ze swoimi emocjami i trudno się jej dziwić. Trudny orzech do zgryzienia przed nimi, ale pozostaje nadzieja, że jednak uda im się jakoś utrzeć nosa tej całej arystokracji i Reiji wyjdzie z tego obronną ręką, a Corrie jeszcze utrze nosa temu wrednemu Kuromare.
    No to do następnego.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, Corrie zawsze była w gorącej wodzie kąpana, a Shuu jednak musi chociaż pozory zachowywać. Zwłaszcza że szlachta potrafi być upierdliwa. No i jest jeszcze jeden powód, dla którego nie mogą robić wojny^^

      Usuń
  2. "Uśmiechnęła się zimno, uwalniając odrobinę reiatsu.
    – Nie byłabym tego taka pewna – odparła, przyciskając mocniej katanę do torsu mężczyzny.
    – Wystarczy – odezwał się Hisagi. – Nie ma potrzeby sięgania po broń.
    Nawet on przeoczył moment, gdy Corrie uwolniła Yukikaze z pochwy i choć nadal nie było to shikai, w biurze zrobiło się zimniej. Kątem oka dostrzegł, że Kyoya ugina się pod reiatsu obojga i zadał sobie pytanie, kiedy Corrie stała się tak potężna."
    O. M. G. To jest to. To jest ta scena. To jest ta Corrie. Omg! Lubię ją taką drapieżną.
    Reszta smutna. Jestem ciekawa, co postanowi Reiji i co bedzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mnie ta sytuacja zirytowała. Nie dziwię się, że Corrie też nerwy na chwilę puściły.
    Mam nadzieję, że dostaną za swoje te snoby.

    Pozdrawiam
    Sei

    OdpowiedzUsuń

Laurie January