sobota, 26 grudnia 2020

Rozdział 18.

 Miał być wczoraj wieczorem, ale zasiedzieliśmy się nad karcianką. Chwila oddechu przed kolejną awanturą. Wesołych Świąt, kochani!

 

Kira otworzył oczy, gdy poczuł, jak Corrie wierci się obok przez sen. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy skąpanej w blasku zimowego wschodzącego słońca. Ostatnie dwa dni, choć chłodne na zewnątrz, były jak marzenie. Mogli odpocząć od problemów związanych z tajemniczą grupą nachodźców i wewnętrznym, nadal nieznanym zagrożeniem. Pomimo tygodni cichego śledztwa niczego nie ustalili, choć nikt też póki co nie próbował zagrozić Corrie w inny sposób. Albo uznali, że to już nie będzie potrzebne, albo czekali na dobry moment.

Jednak przez dwa ostatnie dni żadne z nich o tym nie pamiętało. Prawie nie wychodzili z domu pogrążeni sobą, tym słodkim poczuciem, że wreszcie wszystko jest na właściwym miejscu. Kira tęsknił za takimi dniami i tym razem nie miał wyrzutów sumienia, że zostawił pracę na rzecz życia prywatnego. Miał prawo po tych tygodniach niepokoju i umierania ze strachu o Corrie.

Teraz to wszystko nie miało znaczenia. Drobna twarz Corrie lśniła zdrowiem, rysy zwykle lekko ostre łagodniały, a zmarszczone brwi, które tak często towarzyszyły jej przy pracy, wygładziły się. W kącikach ust błąkał się łobuzerski uśmieszek. Wszystko to mówiło mu wyraźnie, że Corrie była szczęśliwa.

Jedno spojrzenie na zegarek sprawiło, że Izuru się skrzywił. Jeśli się nie pospieszy, spóźni się do pracy, a to po ledwo ugranych dwóch dniach urlopu przyniesie tylko więcej utyskiwań kapitana Kurochiego. W końcu dowódca Trójki doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie jego zastępca spędził wolne, a Kira wolałby zachować ten dobry nastrój jak najdłużej.

Chcąc nie chcąc, podniósł się ostrożnie z łóżka, żeby nie obudzić ukochanej. Nie wróciła jeszcze do pełni sił, więc większość obowiązków nadal spoczywała na Hisagim i Trzecim Oficerze. Miała prawo odpoczywać, a on zamierzał jej to umożliwić nawet, jeśli Corrie dużo bardziej śpieszyło się do normalności.

Nim opuścił teren Dziewiątego Oddziału, z daleka dostrzegł Hisagiego stojącego w drzwiach budynku administracyjnego. Może w innej sytuacji przystanąłby, by zamienić z nim kilka słów, ale póki co nawet nie próbował. To było bezsensowne, skoro Shuuhei wyraźnie dał do zrozumienia, że nadal się wścieka. Według Kiry to trochę dziecinne zachowanie, ale z drugiej strony miał świadomość, skąd ta upartość w tym względzie u przyjaciela, więc postanowił dać mu jeszcze trochę czasu.

Skinął Hisagiemu z daleka, po czym ruszył w kierunku własnego Oddziału. Zapewne do Corrie wróci dopiero wieczorem, by nadrobić stracony czas. Chyba że zbliżające się rozliczenia roczne dopadną go pierwsze.

Corrie obudziła się, gdy po Kirze nie było już śladu, a słońce na dobre przegoniło ciemność nocy. Nie musiała iść do biura, zresztą Hisagi wiecznie ją wyganiał z dość kwaśną miną, więc tym razem postanowiła go nie drażnić swoją obecnością. Ani myślała przepraszać za to, że próbowała się ratować i starała się chronić Oddział, gdyby coś się miało nie udać. Sama dość szybko doszła do wniosku, że cokolwiek miałaby na swoje usprawiedliwienie, nic by się nie zmieniło. Najwyraźniej trafił jej się nadopiekuńczy kapitan.

Po śniadaniu ominęła biuro i wyszła z Oddziału, nucąc cicho pod nosem. Mimo wszystko była w dobrym nastroju. Lada dzień wróci do obowiązków, a wszyscy dookoła zapomną o wydarzeniach sprzed paru tygodni zbyt zajęci rocznymi podsumowaniami i nadchodzącym Nowym Rokiem. Do Seireitei wróci spokój.

Z daleka słyszała kłócących się Kiyone i Sentaro, których Ukitake nawet nie uciszał. Uśmiechnęła się wesoło, gdy tylko ją dostrzegł.

– Niespodziewany gość.

– Może rozstrzygnę ten spór i sama potowarzyszę kapitanowi Ukitake? – zaproponowała Corrie z uśmiechem.

Trzeci Oficerowie spojrzeli na nią skonsternowani, ale żadne nie zaoponowało. Od dłuższego czasu starali się na nią nie krzywić, skoro i tak była miłym gościem w Trzynastce.

– W sumie i tak mamy sporo roboty – mruknął Sentaro. – Nie możemy wszystkiego zostawić na barkach Kuchiki, ma co robić.

– Nie wolno jej teraz męczyć – dodała Kiyone, kiwając z powagą głową.

Chwilę później znów się kłócili o ostatnie słowo. Dopiero łagodna reprymenda od Ukitake sprawiła, że wrócili do swoich obowiązków, a kapitan wraz z Corrie mógł ruszyć do Rukongai.

– Coś cię trapi – zauważył Ukitake, gdy byli już poza bramą Seireitei.

– Aż tak po mnie widać? – zapytała, uśmiechając się lekko.

– Podejrzewam, że większości twój nastrój umknął. Potrafisz się z nim kryć.

– Ty jednak zauważyłeś, że coś mnie trapi. I pewnie nawet domyślasz się powodu.

– Nadal nie pogodziłaś się z Hisagim.

Mogła tylko kiwnąć głową. To nie dotyczyło tylko jej, bo do Kiry też Shuuhei się nie odzywał. I było to już męczące dla wszystkich dookoła.

– Wyjaśniłam mu swoje powody, a on nadal chce, żebym za to przeprosiła – wyznała. – Wiem, że to nie w porządku, że go podpuściliśmy, ale im mniej osób wiedziało, tym dla nich lepiej. Nie musi zawsze odgrywać mojego rycerza na białym koniu.

– Tu nie do końca chodzi tylko o tę sprawę – stwierdził Juushiro.

– Wiem o tym i to tylko bardziej mnie wkurza, bo nie mogę go zmusić, żeby o tym zapomniał – mruknęła. – Każdy z nas nosi blizny, które normalnie nie mają znaczenia, a jednak w takich chwilach wszystko komplikują. Nie wiem, jak mam z nim o tym porozmawiać, nie robią znowu awantury.

Ukitake przez chwilę milczał. Widział na twarzy Corrie smutek, bo mimo wszystko nie chciała konfliktować się z przyjacielem. Do tego praca w takiej atmosferze będzie męczarnią.

– Ciężko o takich sprawach rozmawiać bez emocji – przyznał. – Jednak czasami dobrze dać im upust. Trzymanie wszystkiego w sobie nie jest zdrowe.

– Nie wiem, które z nas bardziej ma ochotę się wykrzyczeć – mruknęła.

– Myślę, że oboje macie sobie wiele do powiedzenia. To nic złego.

– Mam taką nadzieję – westchnęła. – Czasami mam ochotę nie wracać do Dziewiątki. Czemu bycie vice-kapitanem musi być tak upierdliwe? – jęknęła z frustracją.

Zaraz jednak na jej twarzy pojawił się wesoły uśmiech, gdy dotarli do szkółki. Na placyku przed budynkiem trwała zacięta gra w berka, a wśród dzieciaków Corrie dojrzała akademickie szaty.

– Siostrzyczka!

– Corrie-nee! Kapitanie Ukitake.

– Widzę, że ktoś tu wagaruje – zażartowała, patrząc na braci Kurenai.

– Dzisiaj mamy wolne – odparł Suzuku z zaczepnym uśmiechem. – To była większa szansa, że cię spotkamy. Podobno byłaś poważnie ranna.

– Jest już w porządku. Niedługo wrócę do pełni zdrowia.

– Mama się martwiła – odezwał się Kojiro. – Tak nagle zniknęłaś, a vice-kapitan Kira powiedział tylko, że udałaś się na misję.

– Trochę się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania, to fakt. Na szczęście już po wszystkim. Nie musicie się martwić.

Nie zamierzała opowiadać im o wszystkim ani wspominać o problemach, które nadal ciągnęły się za nią z tego tytułu. Wolała pobawić się z dzieciakami i zapomnieć na kilka godzin jeszcze o życiu w Seireitei, do którego tak bardzo chciała wrócić.

Renji zapukał we framugę otwartych na ogród shoji sypialni Rukii. Kuchiki leżała na boku pod kocem z głową opartą na dłoni i czytała jakieś papiery przed sobą. Gdy tylko go usłyszała, uniosła spojrzenie.

– Dawno cię tu nie było – powiedziała.

– Zaczęliśmy już przygotowania do rozliczeń rocznych z Yoshidą, żeby zdążyć – wyjaśnił. – Nie przeszkadzam ci?

– Nie, wejdź.

– Powinienem je zamknąć? – Wskazał shoji. – Robi się chłodno.

– Chciałam trochę przewietrzyć. Nic mi nie będzie, Renji. Jestem w ciąży, a nie umierająca – fuknęła ostatnie.

Usiadła, przyglądając się uważnie Abaraiowi. Wydawał się jakiś nerwowy, więc podejrzewała, że znowu skonfliktował się z jej bratem. To ją bardziej męczyło niż dolegliwości ciążowe, bo przez to nic nie było normalnie w tym związku. Czasami miała ochotę udusić własnego faceta.

– Co jest? Co znowu zmalowałeś?

– Ja? Nic – obruszył się. – Czemu od razu podejrzewasz mnie o najgorsze?

– Za długo się znamy, Renji. Zachowujesz się dziwnie.

Abarai podrapał się po karku. Rukia jak zwykle doskonale odczytała, że jest zdenerwowany, nie potrafił tego przed nią ukryć. Może właśnie dlatego dał sobie spokój z mową, którą pieczołowicie przygotowywał od kilku dni, a wyrzucił z siebie jedynie:

– Wyjdź za mnie, Rukia.

Kuchiki na moment odjęło mowę, gdy zrozumiała, co właśnie usłyszała. Patrzyła na stojącego przed nią mężczyznę z twarzą równie czerwoną co jego włosy i drżącymi dłońmi, które co chwilę ocierał o nogawki hakamy.

– Ty głupcze – wyrzuciła z siebie głosem pełnym emocji. – Każesz mi tyle na siebie czekać i tylko tyle masz mi do powiedzenia?

Renji poruszył ustami, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. W oczach ukochanej dostrzegł łzy, przez co strapił się jeszcze bardziej.

– Przepraszam – wymamrotał. – Chciałem to powiedzieć jakoś ładniej, ale nie umiem – wyjaśnił w końcu. – Chcę, żebyś została moją żoną. Nie chcesz?

– Chcę, idioto! – krzyknęła, ocierając spływającą po policzku łzę. – Oczywiście, że chcę, Renji. Kazałeś mi długo na to czekać.

Dopiero teraz Abarai odetchnął i przytulił ją do siebie, uważając na brzuch Rukii. Trwali tak przed kilka chwil, nim emocje przestały się w nich kotłować.

– Pytałeś już mojego brata? – Rukia odezwała się pierwsza.

– Wiesz, że ostatnio nie dogadujemy się najlepiej – mruknął.

– I tak nie pójdę do ślubu z brzuchem, ale myślę, że im szybciej pogadacie, tym lepiej. Przekażę, że zostaniesz na kolacji.

Renji mógł tylko westchnąć cierpiętniczo. Wiele wskazywało na to, że jeszcze dziś pożegna się z głową. Przecież kapitan Kuchiki nigdy się na to nie zgodzi. Nie mógł jednak odmówić Rukii. Jakby na to nie patrzeć, należała do arystokracji, więc musiał zachować się według niektórych ich zasad, by nie narazić się na gniew Byakuyi. Do tego Rukia obraziłaby się na niego, na Król Dusz wie, jak długo, a i tak miał wrażenie, że przez to wszystko ją zaniedbywał. Chciał być dla Rukii dobrym mężem i partnerem, a do tego potrzebował aprobaty kapitana Kuchiki. Darcie z nim kotów i przeżycie reszty swych dni w ciągłym stanie gotowości nie było jego marzeniem.

Do kolacji usiedli w czwórkę, a może nawet, licząc maleńką, niedawno narodzoną Kazumi w kołysce, piątkę. Setsuko co jakiś czas zerkała na córkę z łagodnym uśmiechem na twarzy.

– Nieczęsto Rukia zaprasza cię na rodzinną kolację, Renji – zagaiła kapitańska małżonka. – Czyżby jakaś okazja?

Abarai zakrztusił się właśnie przełykanym kęsem, ale zaraz się uspokoił pod wpływem spojrzenia Byakuyi. Mógł odwlekać tę chwilę w czasie, ale w końcu musiał zebrać się na odwagę.

– Generalnie mam sprawę do kapitana – wyjaśnił. – Nie chciałbym jednak psuć tak pysznego posiłku.

– Zacząłeś, więc mów – polecił Byakuya. – Choć podejrzewam, czego dotyczy temat, z którym przyszedłeś.

Renji przez chwilę zbierał się w sobie. Tym razem zamierzał zrobić to porządnie, by Rukia była z niego dumna.

– Kapitanie Kuchiki, chciałbym prosić pana o rękę Rukii – powiedział poważnie.

Byakuya spojrzał na oboje uważnie, a atmosfera w jadalni błyskawicznie zgęstniała. Renji czekał tylko na wyrok śmierci i pocięcie Senbonzakurą, żałując, że nie będzie mógł zobaczyć swego dziecka.

– Rukio, zdajesz sobie sprawę ze swojej pozycji? – zapytał Byakuya.

– Oczywiście, bracie. Wiem też, że zawiedliśmy cię swoim zachowaniem. Mimo to chcę spędzić życie z Renjim i przyjęłam jego oświadczyny – odparła poważnie vice-kapitan Trzynastki.

– Oświadczył ci się? – zapytała wesoło Setsuko. – Zuch chłopak. Kiedy planujecie ślub? – Byakuya spojrzał na małżonkę z pretensją, na co przewróciła oczami. – Oj przestań. Są młodzi, kochają się. Czemu chcesz im stanąć na drodze?

– Setsuko... – zaczął Kuchiki.

– Nie, skarbie. Nawet tak nie mów – skarciła go blondynka, nie dając dojść do słowa. – Poza tym czy to nie hipokryzja z twojej strony? Spójrz na nas. Pozwoliłeś starszyźnie rodu zmusić nas do ślubu, póki nie było widać jeszcze mojego brzucha – przypomniała. – Większość naszych przyjaciół i bliskich i tak zorientuje się, że Kazumi nie została poczęta po naszym ślubie.

– To inna sytuacja.

– Guzik prawda. No już, nie rób Rukii przykrości.

Byakuya westchnął. Naprawdę nie wyobrażał sobie Renjiego jako swojego szwagra, choć chyba bardziej gotowałoby się w nim, gdyby to był ktoś pokroju Kurosakiego. Tego to by w ogóle nie zniósł.

Spojrzał na Rukię. W jej oczach nieśmiało kiełkowała nadzieja, że zdobędą jego aprobatę i będą mogli być szczęśliwi. Czy tego chciał czy nie, jego siostra na swego ukochanego wybrała jego vice-kapitana ze wszelkimi wadami.

– Mam warunek – odezwał się w końcu, spojrzeniem uciszając małżonkę. – Pojęcie za żonę kobiety z rodu Kuchiki wymaga pewnych zachowań. Nie pozwolę, byś szargał dobre imię naszej rodziny, Renji. Warunkiem jest, byś popracował nad swoimi manierami. Nie chcę, abyś zawstydzał raz po raz Rukię swoim nieokrzesanym zachowaniem.

– Oczywiście, kapitanie – odparł poważnie Abarai. – Zrobię wszystko, by Rukia była ze mnie dumna. Obiecuję nigdy nie doprowadzić jej do płaczu.

– Gratuluję, kochani. – Setsuko uściskała każde z nich. – Nie mogę się doczekać. To będzie piękna ceremonia.

– Na pewno nie tak piękna jak wasza – odparła z uśmiechem Rukia.

– Bzdury mówisz. Przede wszystkim będą wszyscy wasi najbliżsi. Będziemy cieszyć się waszym szczęściem.

Miała coś jeszcze powiedzieć, gdy Kazumi zaczęła płakać, zwracając pełną uwagę mamy. Chwilę później Byakuya również opuścił jadalnię, wspominając coś o obowiązkach. Narzeczeni zostali sami.

– Nie wierzę, że przeżyłem – mruknął Renji, rozluźniając się w końcu.

– To wszystko dzięki Setsuko – odparła Rukia. – Dla niej Byakuya zrobi wszystko.

– Dzięki Królowi Dusz za Setsuko-san.

– Pomóc ci z manierami? – zapytała Rukia. – Etykieta dworska potrafi być skomplikowana.

– Wolę, abyś odpoczywała. Poproszę o pomoc Corrie albo Kirę. Też całkiem nieźle się na tym znają. Poza tym to raczej ty będziesz planowała nasz ślub.

– Tylko nie rób im problemów – ostrzegła go Rukia. – Wiesz, że Corrie jeszcze do siebie dochodzi.

– Pamiętam – mruknął. – Zresztą Hisagi będzie szczęśliwy, że dam jej lekkie zajęcie. Podejrzewam, że dopiero w przyszłym roku pozwoli jej wykonywać normalnie obowiązki. Nadopiekuńcza kwoka.

Rukia miała go zganić za te słowa, ale roześmiała się mimowolnie. Była szczęśliwa, czuła, jakby mogła tańczyć na niebie, by podzielić się tym uczuciem z innymi. Wszystko zaczęło się układać i życzyła sobie, by to szczęście trwało jak najdłużej.

– Zostań na noc – poprosiła.

– Kapitan nie będzie miał nic przeciwko? – zapytał, nie chcąc nadwyrężać cierpliwości swego dowódcy.

– Mam prawo mieć cię obok, kiedy chcę, żebyś mnie przytulił. Zostań, Renji.

– Zostanę.

3 komentarze:

  1. Wujek Ukitake jak zawsze z dobrą radą. Mam cichą nadzieję, że Corrie i Hisagi nakrzyczą na siebie dosyć porządnie, ale to chyba kwestia tego, że moim zdaniem no, Shuuhei ma rację i może do Corrie wreszcie coś dobrze. Ale to nie jest największe zaskoczenie w tym rozdziale. RENJI. TAK SIĘ NIE OŚWIADCZA. Poza tym hej, Setsuko, no, ja wiem, że wszystko wszystkim, ale może byś tak ogarnęła, że jest jeszcze e t y k i e t a i jakieś może z w y c z a j e. Kurdebele, baba psuje Byakuyę. Nieładnie.
    Dzisiaj trochę chaotycznie z mojej strony, ale tak to jest, kiedy robi się sto rzeczy na raz. Życzę spóźnione wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  2. ... Typowa hipokryzja Byakuyi :) Nie wiem, czy wymagany jest tu jakiś dłuższy komentarz :D Ten fragment z Kurosakim świetny, zresztą moja Anna gdzieś w przyszłych rozdziałach komentuje w podobny sposób przemyślenia na temat ewentualnego związku Rukii z Ichigo :D

    Początek rozdziału słodki, szkoda, że pewna wredna małpa go zakłóca...

    Rozumiem, że w następnym rozdziale Hisagi i Corrie będą na siebie krzyczeć. Nie mogę się doczekać.

    Może niezbyt długi mi ten komentarz wyszedł, ale ciężko skomentować scenki rodzajowe jakoś wybitnie długo... także do zobaczenia pod następnym rozdziałem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, święta, święta i po świętach. Na życzenia świąteczne już trochę za późno, więc chciałabym życzyć wszystkiego co najlepsze na Nowy Rok, mnóstwa weny pomysłów i przede wszystkim czasu na pisanie!
    Nareszcie chwila wytchnienia po tej jeździe bez trzymanki, nawet jeśli to tylko na chwilę, bo zdecydowanie szykuje się burza w dziewiątym oddziale i to z piorunami, ale jeśli to oczyści atmosferę, to może warto, żeby Corrie i Shuuhei na siebie trochę pokrzyczeli. I oby to był już ostatni raz.
    Jest i Renji! I się oświadcza! Zgadzam się z Amaterasu, że mógłby się bardziej postarać, w końcu Rukia to nie byle kto. Ale żeby nie było, zaplusował mocno, kiedy zdobył się na odwagę, żeby poprosić Byakuyę o rękę siostry. Fajnie, bo szykuje się wesele, co może być pretekstem do kolejnego przyjemnego rozdziału i kto wie, może ktoś jeszcze odważy się prosić kogoś o rękę...
    A tak swoją drogą to ciekawa jestem czy nauka dworskich manier będzie szła Renjiemu równie owocnie co trening Kidou xD
    Wybacz chaos w komentarzu, trochę już późno i mój mózg marzy o czymś nieco innym... ^^'
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń

Laurie January