Miał być jutro, ale stwierdziłam, że czemu nie? Kolejny krótki rozdział, za to dość treściwy, a to tylko preludium nadchodzących wydarzeń.
Hisagi obserwował trening
rekrutów bez większego zainteresowania nowym nabytkiem. Może powinien, był w
końcu ich kapitanem, ale póki co nikt nie zwracał na siebie szczególnej uwagi. Było
jeszcze też trochę za wcześnie, by wyciągać jakiekolwiek wnioski. Skupiał się
bardziej na Corrie, która zdawała się dziwnie rozproszona od samego rana.
Oczywiście słowem się nie zająknęła, że coś się stało, a sam nie naciskał.
Zresztą zwrócił na to uwagę dopiero po powrocie z obiadu.
Trening został zakończony i nowi
shinigami ruszyli do swoich zajęć małymi grupkami. Dyskutowali pomiędzy sobą,
cichli, gdy go dostrzegali w pobliżu. Kłaniali się z szacunkiem dowódcy, który
wydawał im się nie do dosięgnięcia. Pamiętał dobrze swoje początki w Oddziale –
było to słodko-gorzkie wspomnienie połączone w jakiś sposób z tęsknotą za
czasami, kiedy jego najgorszym zmartwieniem była natura Kazeshiniego.
Corrie szła ostatnia wyraźnie
zamyślona i Shuuhei obstawiał, że to nie praca tak ją pochłania. Pewnie nawet
przeszłaby obok niego bez słowa, gdyby sam jej nie zaczepił.
– Jak idą treningi? – zapytał.
– Sam widziałeś, jeszcze daleka
droga przed nimi, ale kilku jest obiecujących. – Uśmiechnęła się lekko. –
Niedługo trzeba będzie przydzielić ich do odpowiednich grup.
– Ale póki co nie to zajmuje
twoją głowę – zmienił temat. – Co się stało?
– Nic, czemu miałoby się coś stać?
Shuuhei widział, że Corrie
próbuje przekonać go, że problem nie istnieje. Pewnie by odpuścił, pozwolił jej
się z tym samej uporać, ale był jeden „drobny” szczegół, który mu na to nie
pozwalał.
– Widzę, że chodzisz jakaś
struta. Zresztą Kira też wygląda jak zbity pies i za nic nie chce powiedzieć, o
co poszło, a fakt, że wymówiłaś się ze wspólnego obiadu, nasuwa tylko jedno
rozwiązanie. O co się pokłóciliście? – zapytał już bez ogródek.
Zaczerwieniła się gwałtownie na
wspomnienie ukochanego i wyforsowała się nieco do przodu, żeby Hisagi tego nie
zobaczył. Wystarczająco już dostrzegł w jej zachowaniu.
– Nie pokłóciliśmy się –
odpowiedziała spiętym głosem.
– Nie zachowujecie się tak, kiedy
wszystko jest w porządku. O co chodzi?
– O nic – warknęła. – To nie jest
twoja sprawa, kapitanie. Idę na obiad, a potem na trening – fuknęła ze złością
i zniknęła w shunpo.
Hisagi westchnął. Żadne z nich
nie chciało się przyznać, że cokolwiek pomiędzy nimi się zepsuło, ale
najwyraźniej bardzo ich to gryzło. Może powinien wieczorem zajść do Kiry z
butelką sake? Z pewnością byłby bardziej rozmowny, ale czy na pewno powinien
się wtrącać? Bolało, gdy widział, że dzieje się pomiędzy nimi coś złego, jednak
byli dorośli i powinni swoje problemy rozwiązywać sami.
Corrie znalazła sobie miejsce do
treningu w pierwszym okręgu Rukongai. Nie chciała samotnie odchodzić za daleko,
żeby nie słuchać potem marudzenia Hisagiego, że się szwęda, choć kusiło ją,
żeby odwiedzić rodzinę Kurenai. Nie była tam praktycznie od roku i trochę gryzło
ją sumienie, ale ostatnie miesiące nie pozwalały na zrealizowanie tego pomysłu.
Może gdyby Kira...
Na wspomnienie ukochanego coś
nieprzyjemnie skręciło jej wnętrzności i po raz kolejny próbowała sobie
uświadomić, jak do tego doszło. Po rozmowie z Hisagim czuła się z tym wszystkim
jeszcze gorzej, ale nie potrafiła spojrzeć Kirze w oczy. Może nawet on nie
chciał jej widzieć, choć co do tego nie mogła mieć pewności.
– Kretynka – warknęła na samą
siebie.
– I to totalna – dodała Yukikaze,
wesoło majtając bosymi nogami wygodnie usadowiona na gałęzi drzewa.
Corrie zamarła, po czym
rozejrzała się nerwowo, ale wszystko wskazywało na to, że nadal znajduje się w
Rukongai. Zaraz też spojrzała ponownie na zadowoloną z siebie Yukikaze.
– Przyszłaś do mnie – wykrztusiła.
– Jak widać. – Dusza Miecza
wyszczerzyła ząbki w drwiącym uśmiechu. – Nie rób takiej miny, przecież od
początku tego chciałaś.
– Ale...
– Stwierdziłam, że jak ci się
pokażę w tym świecie, to się trochę uspokoisz, chociaż nadal uważam, że za wcześnie
na to rozpostarcie dla ciebie. Źle użyte może kosztować nie tylko twoje życie.
–
Właśnie dlatego chcę je opanować, żeby nikomu nie zrobiło krzywdy – wycedziła
przez zęby Corrie.
Była zmęczona unikami i kpinami
złośliwej Zanpakutou, która ani myślała docenić starania swej shinigami. Renji
z uporem maniaka powtarzał, że na to potrzeba czasu. Nie miał jednak pojęcia,
że Corrie tego czasu nie ma, jeśli wszystko potoczy się według najgorszego
scenariusza, który przewidywała od kilku tygodni. Wątpiła przy tym, by mogła
pozwolić sobie na marnowanie choćby sekundy.
– Najpierw to się z blondasem
dogadaj – odparła Zanpakutou i zniknęła.
– Yukikaze – warknęła.
Ta jednak zamilkła, pozostawiając
Corrie z miksem emocji. Wątpiła, czy samodzielny trening w tej chwili jakoś
pomoże, a Renjiego nie chciała ściągać, skoro zasugerował kilka dni przerwy.
Miał prawo, niemal codziennie zanudzała go zasadami dobrego wychowania, a potem
przez wiele godzin walczyli, by jak najbardziej zmotywować Yukikaze do
zdradzenia tajników rozpostarcia. Może rzeczywiście powinna odpocząć, ale jakoś
nie miała ochoty wracać do Seireitei już teraz, a ruszenie do Pięćdziesiątego
Szóstego Okręgu Rukongai potrwałoby zbyt długo, by wrócić na czas do
obowiązków, które wciąż na nią czekały. Chyba właśnie dlatego rozłożyła się na
trawie i pozwoliła sobie nie robić absolutnie nic przez całe popołudnie.
***
Momo spojrzała w ogień
zaniepokojona. Porządkowała w głowie zdobyte informacje, bo coś było bardzo nie
w porządku, a ona nie potrafiła odkryć, o co w tym wszystkim chodzi.
Byli pewni, że mają do czynienia
z Pustymi. Co prawda byli wyjątkowo dobrze zorganizowani jak na bandę potworów
kierujących się instynktem, ale za całą akcją równie dobrze mógł stać Adjuchas.
Nic nowego, że bardziej inteligentni prowadzili armię bezmyślnych. Nawet to,
jak sprawnie umykali patrolom, dało się jakoś wyjaśnić. Skomplikowało się po
zeznaniach dziewczynki, która cudem ocalała z rzezi.
Mała skuliła się, spoglądając
na otaczających ją shinigamich z lękiem w dużych, błękitnych oczach. Momo
westchnęła. Nie miała wcześniej pojęcia, że mają świadka, byli przygotowani
raczej do pościgu, więc trochę nie dziwiła się dziewczynce, że nie czuła się
przy nich bezpiecznie.
– To byli ludzie –
wypowiedziała cicho. – Mieli maski, ale wyglądali jak ludzie.
Momo nie wiedziała, jak ma to
rozumieć. Przecież Oddział Dwunasty spostrzegłby się, że po Rukongai grasują
Arrancarzy. Taka pomyłka przecież mogła zbyt wiele ich kosztować. Gdyby to też
była jakaś grupa zwykłych, choć dość bitnych dusz, też nikt by nie mówił o
Pustych. A celowo wprowadzić ich w błąd – tego nikt nie podejrzewał.
Momo czuła nieuzasadniony niepokój,
odkąd tylko weszli do Rukongai. Coś było nie w porządku, coś im umykało.
Próbowała znaleźć tę brakującą cząstkę, ale póki co bez powodzenia, bo to
wszystko było dziwne. I doniesienia Dwunastki, i zeznania dziewczynki.
Rozbili obóz na skraju lasu. Nocowanie
shinigamich w wiosce mogło sprowadzić Pustych prosto na mieszkańców, a gdyby
wróg sam zaatakowałby zwykłe dusze, łatwiej byłoby im kontratakować i
zminimalizować liczbę ofiar.
Lisa i Minoru wrócili właśnie z
ostatniego tego dnia zwiadu, ale według przewidywań, mogli tylko pokręcić
głowami. Ani śladu wrogiej obecności. Musieli przeczekać do rana i kontynuować
śledztwo z nadzieją, że kolejny dzień przyniesie więcej odpowiedzi niż pytań.
Obudził ich wrzask bólu.
Shinigami poderwali się jeszcze nie do końca rozbudzeni, ale z mieczami w
dłoniach. Niektórzy zaraz upadli pod wpływem złowrogiej, ciężkiej energii,
ledwo łapiąc oddech. Jednak wszyscy bez wyjątku zadrżeli, czując tak miażdżącą obecność
przeciwników. Wtedy do obozu wpadł zbrojny oddział. Świt rozbłysnął zaklęciami
i stalą.
Wróg miał przewagę zarówno
liczebną, jak i spowodowaną elementem zaskoczenia. Trawa szybko pokryła się
czerwienią, pierwsi shinigami padali od śmiertelnych ran i było wiadome, że nie
wyjdą z tej walki zwycięsko.
– Rozczep się, Tobiume!
Cienką tarczą kido Momo zasłoniła
Minoru przed wrogiem, w którego posłała kulę ognia ze swojego Zanpakutou. Biała
maska rozbiła się, ukazując całkiem normalną twarz mężczyzny, uśmiechającego
się drapieżnie. W jednej chwili zniknął, by w następnej skrócić dystans
pomiędzy sobą a shinigami. Momo ledwo zasłoniła się ostrzem własnego miecza,
musiała się mocno zaprzeć, a i tak zmusił ją, by zrobiła krok do tyłu.
– Pani vice-kapitan!
– Uciekaj! – poleciła. – To nie
Puści, uciekaj!
Minoru zawahał się jeszcze przez
sekundę, po czym puścił się biegiem w kierunku Seireitei. Musiał przekazać
wiadomość i ściągnąć posiłki.
– Nie pozwólcie mu uciec! –
Usłyszał za sobą.
– Bakudo no 21. Sekienton!
Czerwony dym spowił okolicę tak
gęsto, że przez chwilę nawet Minoru niczego nie widział. Siła zaklęć
vice-kapitan zawsze budziła zachwyt w Oddziale, a teraz prawdopodobnie ocaliła
mu życie. Nie zamierzał tego zmarnować. Obniżył maksymalnie poziom swojego
reiatsu i ruszył w shunpo w kierunku Seireitei.
Momo odskoczyła przed atakiem
włócznią, dostrzegając, że została sama na polu bitwy. Jej podwładni leżeli
martwi dookoła, a przed nią stało sześciu przeciwników. Zdecydowanie nie byli
to Puści, żadnego rodzaju, a ludzie. Dwóch kolejnych próbowało gonić Minoru,
choć Sekienton skutecznie ich opóźnił. Vice-kapitan zdawała sobie sprawę, że
miała marne szanse na przeżycie, o zwycięstwie nie wspominając, jednak nie
zamierzała poddać się bez walki.
Dzięki shunpo zwiększyła dystans
do przeciwników, posyłając w nich Shakkaho. Najbliższego przyszpiliła zaklęciem
do drzewa, przed kolejnym musiała bronić się mieczem, z którego wypuściła kulę
ognia. Wybuch sprawił, że odskoczyła mimowolnie i wtedy dosięgnął ją łańcuch
zakończony ostrzem noża. Szarpnięciem została pociągnięta za spętane ramię w stronę
wroga i z trudem utrzymała równowagę, jednocześnie blokując kolejny atak.
Bolesny kopniak w brzuch posłał
ją na ziemię, Tobiume wyślizgnęła się z dłoni, a wrogie ostrze rozorało ramię.
Resztkami sił Momo odturlała się na bok, nie dość jednak daleko, by uchronić
się przed wybuchem jakiegoś obcego zaklęcia. Całkiem ogłuszona wylądowała na
trawie.
– Stój, nie zabijaj jej. – Usłyszała
gdzieś na skraju świadomości. – Shinobu-sama chce ją żywą.
Momo nie zrozumiała kolejnych
słów, które padły. Zdążyła pomyśleć tylko o Toshiro i Toru, że chciałaby ich jeszcze
raz zobaczyć, po czym straciła przytomność.
***
Minoru Sakurai był doświadczonym
shinigamim, który niejedną bitwę już przetrwał, lecz tym razem nie miał
pewności, czy przeżyje. Przeciwnicy, kimkolwiek byli, ścigali go z zajadłością
piekielnych ogarów, raz po raz próbując dosięgnąć shinigami specyficzną magią
czy bronią. Na szczęście Minoru był dumny ze swych umiejętności shunpo, dzięki
czemu trzymał przeciwników na dystans. Nie liczyło się nic poza dotarciem do
Seireitei. Nie musiał z nimi walczyć, wystarczy, że im ucieknie i dostarczy
wieści. To było jego zadanie.
Zdyszany wpadł pomiędzy domy w
Pierwszym Okręgu. Na szczęście było jeszcze wcześnie, więc mało kto kręcił się
po ulicach, ściągając na siebie uwagę nieznanych przeciwników. Do bramy miał
jeszcze kawał drogi, ale Minoru był dobrej myśli.
To go zgubiło. Jeden z
napastników pojawił się niespodziewanie tuż przed nim z wyciągniętym przed
siebie mieczem, na który Minoru nabił się z rozpędu. Nie był w stanie tego
uniknąć z tej odległości.
– To była całkiem niezła rozgrzewka,
shinigami – powiedział drwiąco napastnik. – Niestety dla ciebie nic więcej nie
będzie.
Przekręcił ostrze w ranie, po
czym wyciągnął je i otrzepał z krwi, spoglądając z pogardą na leżącego na ziemi
Minoru. Ten złapał jeszcze jeden ciężki oddech, po czym znieruchomiał.
Napastnicy stali tam jeszcze
przez kilka sekund, po czym dosłownie rozpłynęli się w powietrzu. Chwilę
później z oddali słychać było alarm, który otrzeźwił szykujących się do pracy
shinigamich, jednocześnie zwiastując kłopoty.
Niezłą niespodziankę mi zrobiłaś dziś tym rozdziałem, wydawało mi się, że jeszcze dobry tydzień trzeba będzie czekać, ale to pewnie dlatego, że poprzedni przeczytałam ze sporym opóźnieniem.
OdpowiedzUsuńNo i po poprzednim rozdziale byłam prawie pewna, że ten zacznie się od kontynuacji ostatniej sceny z ostatniego rozdziału i ocierania łez szczęścia z powodu upragnionych zaręczyn, a tu taka (kolejna z resztą) niespodzianka. Ciekawa jestem co też takiego się między nimi wydarzyło tamtego wieczoru, bo wszystko wskazywało na to, że układało im się już tak dobrze, że lepiej być nie mogło.
No i akcja ruszyła pełną parą. Przede wszystkim bardzo podobał mi się sposób w jaki opisane jest całe zajście, bardzo dynamiczna i pełna napięcia walka. Biedna Momo, wiele wskazuje, że spotkał ją bardzo podobny los do Corrie z wcześniejszych rozdziałów, chociaż już niejednokrotnie moje przypuszczenia były błędne, więc ciekawa jestem jak to wszystko potoczy się dalej.
Pozdrawiam gorąco!
Poprzedni rozdział i tak wyszedł z opóźnieniem, więc ten pojawił się dzień wcześniej, niż planowałam. Następne mam nadzieję już pójdą w terminach, zwłaszcza że już jutro wpadnie także "Jej promienny uśmiech".
UsuńNo cóż, ta dwójka nie byłaby sobą, gdyby nie utrudniali sobie życia. Podpowiem, mina Hisagiego, jak w końcu wyciągnie z nich, co się dzieje, będzie bezcenna^^
Cóż, zdarzenie z Momo to dopiero preludium zdarzeń, które nadejdą. Może nie od razu, ale dość nieubłaganie.
Dobra, a teraz to co ma Corrie za problem? Czemu ona się złości na Hisaga. Izuru jej się właśnie oświadczył, po tylu latach, a ona co? Wstydzi się?
OdpowiedzUsuńPowiedziała nie. Prawda? Inaczej by ię nie złościła.
UUu. Czyżby misja Momo miała coś wspólnego ze złym scenariuszem przewidywanym przez Corrie?
Wkurza mnie, że nie lubię Momo, a tak to napisałaś, z Toru i Tosiem, że nawet mi się zrobiło odrobinę przykro.
O, a myślałam, że Minoru ucieknie. Z drugiej strony, gdyby tak się stało. Może daliby radę uratować Momo. A tak ^^