czwartek, 18 lutego 2021

Rozdział 22.

Miał być jutro, ale stwierdziłam, że czemu nie? Kolejny krótki rozdział, za to dość treściwy, a to tylko preludium nadchodzących wydarzeń.

 

Hisagi obserwował trening rekrutów bez większego zainteresowania nowym nabytkiem. Może powinien, był w końcu ich kapitanem, ale póki co nikt nie zwracał na siebie szczególnej uwagi. Było jeszcze też trochę za wcześnie, by wyciągać jakiekolwiek wnioski. Skupiał się bardziej na Corrie, która zdawała się dziwnie rozproszona od samego rana. Oczywiście słowem się nie zająknęła, że coś się stało, a sam nie naciskał. Zresztą zwrócił na to uwagę dopiero po powrocie z obiadu.

Trening został zakończony i nowi shinigami ruszyli do swoich zajęć małymi grupkami. Dyskutowali pomiędzy sobą, cichli, gdy go dostrzegali w pobliżu. Kłaniali się z szacunkiem dowódcy, który wydawał im się nie do dosięgnięcia. Pamiętał dobrze swoje początki w Oddziale – było to słodko-gorzkie wspomnienie połączone w jakiś sposób z tęsknotą za czasami, kiedy jego najgorszym zmartwieniem była natura Kazeshiniego.

Corrie szła ostatnia wyraźnie zamyślona i Shuuhei obstawiał, że to nie praca tak ją pochłania. Pewnie nawet przeszłaby obok niego bez słowa, gdyby sam jej nie zaczepił.

– Jak idą treningi? – zapytał.

– Sam widziałeś, jeszcze daleka droga przed nimi, ale kilku jest obiecujących. – Uśmiechnęła się lekko. – Niedługo trzeba będzie przydzielić ich do odpowiednich grup.

– Ale póki co nie to zajmuje twoją głowę – zmienił temat. – Co się stało?

– Nic, czemu miałoby się coś stać?

Shuuhei widział, że Corrie próbuje przekonać go, że problem nie istnieje. Pewnie by odpuścił, pozwolił jej się z tym samej uporać, ale był jeden „drobny” szczegół, który mu na to nie pozwalał.

– Widzę, że chodzisz jakaś struta. Zresztą Kira też wygląda jak zbity pies i za nic nie chce powiedzieć, o co poszło, a fakt, że wymówiłaś się ze wspólnego obiadu, nasuwa tylko jedno rozwiązanie. O co się pokłóciliście? – zapytał już bez ogródek.

Zaczerwieniła się gwałtownie na wspomnienie ukochanego i wyforsowała się nieco do przodu, żeby Hisagi tego nie zobaczył. Wystarczająco już dostrzegł w jej zachowaniu.

– Nie pokłóciliśmy się – odpowiedziała spiętym głosem.

– Nie zachowujecie się tak, kiedy wszystko jest w porządku. O co chodzi?

– O nic – warknęła. – To nie jest twoja sprawa, kapitanie. Idę na obiad, a potem na trening – fuknęła ze złością i zniknęła w shunpo.

Hisagi westchnął. Żadne z nich nie chciało się przyznać, że cokolwiek pomiędzy nimi się zepsuło, ale najwyraźniej bardzo ich to gryzło. Może powinien wieczorem zajść do Kiry z butelką sake? Z pewnością byłby bardziej rozmowny, ale czy na pewno powinien się wtrącać? Bolało, gdy widział, że dzieje się pomiędzy nimi coś złego, jednak byli dorośli i powinni swoje problemy rozwiązywać sami.

Corrie znalazła sobie miejsce do treningu w pierwszym okręgu Rukongai. Nie chciała samotnie odchodzić za daleko, żeby nie słuchać potem marudzenia Hisagiego, że się szwęda, choć kusiło ją, żeby odwiedzić rodzinę Kurenai. Nie była tam praktycznie od roku i trochę gryzło ją sumienie, ale ostatnie miesiące nie pozwalały na zrealizowanie tego pomysłu. Może gdyby Kira...

Na wspomnienie ukochanego coś nieprzyjemnie skręciło jej wnętrzności i po raz kolejny próbowała sobie uświadomić, jak do tego doszło. Po rozmowie z Hisagim czuła się z tym wszystkim jeszcze gorzej, ale nie potrafiła spojrzeć Kirze w oczy. Może nawet on nie chciał jej widzieć, choć co do tego nie mogła mieć pewności.

– Kretynka – warknęła na samą siebie.

– I to totalna – dodała Yukikaze, wesoło majtając bosymi nogami wygodnie usadowiona na gałęzi drzewa.

Corrie zamarła, po czym rozejrzała się nerwowo, ale wszystko wskazywało na to, że nadal znajduje się w Rukongai. Zaraz też spojrzała ponownie na zadowoloną z siebie Yukikaze.

– Przyszłaś do mnie – wykrztusiła.

– Jak widać. – Dusza Miecza wyszczerzyła ząbki w drwiącym uśmiechu. – Nie rób takiej miny, przecież od początku tego chciałaś.

– Ale...

– Stwierdziłam, że jak ci się pokażę w tym świecie, to się trochę uspokoisz, chociaż nadal uważam, że za wcześnie na to rozpostarcie dla ciebie. Źle użyte może kosztować nie tylko twoje życie.

Właśnie dlatego chcę je opanować, żeby nikomu nie zrobiło krzywdy – wycedziła przez zęby Corrie.

Była zmęczona unikami i kpinami złośliwej Zanpakutou, która ani myślała docenić starania swej shinigami. Renji z uporem maniaka powtarzał, że na to potrzeba czasu. Nie miał jednak pojęcia, że Corrie tego czasu nie ma, jeśli wszystko potoczy się według najgorszego scenariusza, który przewidywała od kilku tygodni. Wątpiła przy tym, by mogła pozwolić sobie na marnowanie choćby sekundy.

– Najpierw to się z blondasem dogadaj – odparła Zanpakutou i zniknęła.

– Yukikaze – warknęła.

Ta jednak zamilkła, pozostawiając Corrie z miksem emocji. Wątpiła, czy samodzielny trening w tej chwili jakoś pomoże, a Renjiego nie chciała ściągać, skoro zasugerował kilka dni przerwy. Miał prawo, niemal codziennie zanudzała go zasadami dobrego wychowania, a potem przez wiele godzin walczyli, by jak najbardziej zmotywować Yukikaze do zdradzenia tajników rozpostarcia. Może rzeczywiście powinna odpocząć, ale jakoś nie miała ochoty wracać do Seireitei już teraz, a ruszenie do Pięćdziesiątego Szóstego Okręgu Rukongai potrwałoby zbyt długo, by wrócić na czas do obowiązków, które wciąż na nią czekały. Chyba właśnie dlatego rozłożyła się na trawie i pozwoliła sobie nie robić absolutnie nic przez całe popołudnie.

 

***

 

Momo spojrzała w ogień zaniepokojona. Porządkowała w głowie zdobyte informacje, bo coś było bardzo nie w porządku, a ona nie potrafiła odkryć, o co w tym wszystkim chodzi.

Byli pewni, że mają do czynienia z Pustymi. Co prawda byli wyjątkowo dobrze zorganizowani jak na bandę potworów kierujących się instynktem, ale za całą akcją równie dobrze mógł stać Adjuchas. Nic nowego, że bardziej inteligentni prowadzili armię bezmyślnych. Nawet to, jak sprawnie umykali patrolom, dało się jakoś wyjaśnić. Skomplikowało się po zeznaniach dziewczynki, która cudem ocalała z rzezi.

Mała skuliła się, spoglądając na otaczających ją shinigamich z lękiem w dużych, błękitnych oczach. Momo westchnęła. Nie miała wcześniej pojęcia, że mają świadka, byli przygotowani raczej do pościgu, więc trochę nie dziwiła się dziewczynce, że nie czuła się przy nich bezpiecznie.

– To byli ludzie – wypowiedziała cicho. – Mieli maski, ale wyglądali jak ludzie.

Momo nie wiedziała, jak ma to rozumieć. Przecież Oddział Dwunasty spostrzegłby się, że po Rukongai grasują Arrancarzy. Taka pomyłka przecież mogła zbyt wiele ich kosztować. Gdyby to też była jakaś grupa zwykłych, choć dość bitnych dusz, też nikt by nie mówił o Pustych. A celowo wprowadzić ich w błąd – tego nikt nie podejrzewał.

Momo czuła nieuzasadniony niepokój, odkąd tylko weszli do Rukongai. Coś było nie w porządku, coś im umykało. Próbowała znaleźć tę brakującą cząstkę, ale póki co bez powodzenia, bo to wszystko było dziwne. I doniesienia Dwunastki, i zeznania dziewczynki.

Rozbili obóz na skraju lasu. Nocowanie shinigamich w wiosce mogło sprowadzić Pustych prosto na mieszkańców, a gdyby wróg sam zaatakowałby zwykłe dusze, łatwiej byłoby im kontratakować i zminimalizować liczbę ofiar.

Lisa i Minoru wrócili właśnie z ostatniego tego dnia zwiadu, ale według przewidywań, mogli tylko pokręcić głowami. Ani śladu wrogiej obecności. Musieli przeczekać do rana i kontynuować śledztwo z nadzieją, że kolejny dzień przyniesie więcej odpowiedzi niż pytań.

Obudził ich wrzask bólu. Shinigami poderwali się jeszcze nie do końca rozbudzeni, ale z mieczami w dłoniach. Niektórzy zaraz upadli pod wpływem złowrogiej, ciężkiej energii, ledwo łapiąc oddech. Jednak wszyscy bez wyjątku zadrżeli, czując tak miażdżącą obecność przeciwników. Wtedy do obozu wpadł zbrojny oddział. Świt rozbłysnął zaklęciami i stalą.

Wróg miał przewagę zarówno liczebną, jak i spowodowaną elementem zaskoczenia. Trawa szybko pokryła się czerwienią, pierwsi shinigami padali od śmiertelnych ran i było wiadome, że nie wyjdą z tej walki zwycięsko.

– Rozczep się, Tobiume!

Cienką tarczą kido Momo zasłoniła Minoru przed wrogiem, w którego posłała kulę ognia ze swojego Zanpakutou. Biała maska rozbiła się, ukazując całkiem normalną twarz mężczyzny, uśmiechającego się drapieżnie. W jednej chwili zniknął, by w następnej skrócić dystans pomiędzy sobą a shinigami. Momo ledwo zasłoniła się ostrzem własnego miecza, musiała się mocno zaprzeć, a i tak zmusił ją, by zrobiła krok do tyłu.

– Pani vice-kapitan!

– Uciekaj! – poleciła. – To nie Puści, uciekaj!

Minoru zawahał się jeszcze przez sekundę, po czym puścił się biegiem w kierunku Seireitei. Musiał przekazać wiadomość i ściągnąć posiłki.

– Nie pozwólcie mu uciec! – Usłyszał za sobą.

– Bakudo no 21. Sekienton!

Czerwony dym spowił okolicę tak gęsto, że przez chwilę nawet Minoru niczego nie widział. Siła zaklęć vice-kapitan zawsze budziła zachwyt w Oddziale, a teraz prawdopodobnie ocaliła mu życie. Nie zamierzał tego zmarnować. Obniżył maksymalnie poziom swojego reiatsu i ruszył w shunpo w kierunku Seireitei.

Momo odskoczyła przed atakiem włócznią, dostrzegając, że została sama na polu bitwy. Jej podwładni leżeli martwi dookoła, a przed nią stało sześciu przeciwników. Zdecydowanie nie byli to Puści, żadnego rodzaju, a ludzie. Dwóch kolejnych próbowało gonić Minoru, choć Sekienton skutecznie ich opóźnił. Vice-kapitan zdawała sobie sprawę, że miała marne szanse na przeżycie, o zwycięstwie nie wspominając, jednak nie zamierzała poddać się bez walki.

Dzięki shunpo zwiększyła dystans do przeciwników, posyłając w nich Shakkaho. Najbliższego przyszpiliła zaklęciem do drzewa, przed kolejnym musiała bronić się mieczem, z którego wypuściła kulę ognia. Wybuch sprawił, że odskoczyła mimowolnie i wtedy dosięgnął ją łańcuch zakończony ostrzem noża. Szarpnięciem została pociągnięta za spętane ramię w stronę wroga i z trudem utrzymała równowagę, jednocześnie blokując kolejny atak.

Bolesny kopniak w brzuch posłał ją na ziemię, Tobiume wyślizgnęła się z dłoni, a wrogie ostrze rozorało ramię. Resztkami sił Momo odturlała się na bok, nie dość jednak daleko, by uchronić się przed wybuchem jakiegoś obcego zaklęcia. Całkiem ogłuszona wylądowała na trawie.

– Stój, nie zabijaj jej. – Usłyszała gdzieś na skraju świadomości. – Shinobu-sama chce ją żywą.

Momo nie zrozumiała kolejnych słów, które padły. Zdążyła pomyśleć tylko o Toshiro i Toru, że chciałaby ich jeszcze raz zobaczyć, po czym straciła przytomność.

 

***

 

Minoru Sakurai był doświadczonym shinigamim, który niejedną bitwę już przetrwał, lecz tym razem nie miał pewności, czy przeżyje. Przeciwnicy, kimkolwiek byli, ścigali go z zajadłością piekielnych ogarów, raz po raz próbując dosięgnąć shinigami specyficzną magią czy bronią. Na szczęście Minoru był dumny ze swych umiejętności shunpo, dzięki czemu trzymał przeciwników na dystans. Nie liczyło się nic poza dotarciem do Seireitei. Nie musiał z nimi walczyć, wystarczy, że im ucieknie i dostarczy wieści. To było jego zadanie.

Zdyszany wpadł pomiędzy domy w Pierwszym Okręgu. Na szczęście było jeszcze wcześnie, więc mało kto kręcił się po ulicach, ściągając na siebie uwagę nieznanych przeciwników. Do bramy miał jeszcze kawał drogi, ale Minoru był dobrej myśli.

To go zgubiło. Jeden z napastników pojawił się niespodziewanie tuż przed nim z wyciągniętym przed siebie mieczem, na który Minoru nabił się z rozpędu. Nie był w stanie tego uniknąć z tej odległości.

– To była całkiem niezła rozgrzewka, shinigami – powiedział drwiąco napastnik. – Niestety dla ciebie nic więcej nie będzie.

Przekręcił ostrze w ranie, po czym wyciągnął je i otrzepał z krwi, spoglądając z pogardą na leżącego na ziemi Minoru. Ten złapał jeszcze jeden ciężki oddech, po czym znieruchomiał.

Napastnicy stali tam jeszcze przez kilka sekund, po czym dosłownie rozpłynęli się w powietrzu. Chwilę później z oddali słychać było alarm, który otrzeźwił szykujących się do pracy shinigamich, jednocześnie zwiastując kłopoty.

3 komentarze:

  1. Niezłą niespodziankę mi zrobiłaś dziś tym rozdziałem, wydawało mi się, że jeszcze dobry tydzień trzeba będzie czekać, ale to pewnie dlatego, że poprzedni przeczytałam ze sporym opóźnieniem.
    No i po poprzednim rozdziale byłam prawie pewna, że ten zacznie się od kontynuacji ostatniej sceny z ostatniego rozdziału i ocierania łez szczęścia z powodu upragnionych zaręczyn, a tu taka (kolejna z resztą) niespodzianka. Ciekawa jestem co też takiego się między nimi wydarzyło tamtego wieczoru, bo wszystko wskazywało na to, że układało im się już tak dobrze, że lepiej być nie mogło.
    No i akcja ruszyła pełną parą. Przede wszystkim bardzo podobał mi się sposób w jaki opisane jest całe zajście, bardzo dynamiczna i pełna napięcia walka. Biedna Momo, wiele wskazuje, że spotkał ją bardzo podobny los do Corrie z wcześniejszych rozdziałów, chociaż już niejednokrotnie moje przypuszczenia były błędne, więc ciekawa jestem jak to wszystko potoczy się dalej.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzedni rozdział i tak wyszedł z opóźnieniem, więc ten pojawił się dzień wcześniej, niż planowałam. Następne mam nadzieję już pójdą w terminach, zwłaszcza że już jutro wpadnie także "Jej promienny uśmiech".
      No cóż, ta dwójka nie byłaby sobą, gdyby nie utrudniali sobie życia. Podpowiem, mina Hisagiego, jak w końcu wyciągnie z nich, co się dzieje, będzie bezcenna^^
      Cóż, zdarzenie z Momo to dopiero preludium zdarzeń, które nadejdą. Może nie od razu, ale dość nieubłaganie.

      Usuń
  2. Dobra, a teraz to co ma Corrie za problem? Czemu ona się złości na Hisaga. Izuru jej się właśnie oświadczył, po tylu latach, a ona co? Wstydzi się?
    Powiedziała nie. Prawda? Inaczej by ię nie złościła.
    UUu. Czyżby misja Momo miała coś wspólnego ze złym scenariuszem przewidywanym przez Corrie?
    Wkurza mnie, że nie lubię Momo, a tak to napisałaś, z Toru i Tosiem, że nawet mi się zrobiło odrobinę przykro.
    O, a myślałam, że Minoru ucieknie. Z drugiej strony, gdyby tak się stało. Może daliby radę uratować Momo. A tak ^^

    OdpowiedzUsuń

Laurie January