wtorek, 18 maja 2021

Rozdział 25.

Chwilę mnie nie było, ale mam nadzieję, że wracam na stałe. Rozdział krótki, trochę przejściowy, nie chciałam jednak przeciągać tego w nieskończoność i pisać na siłę. Wystarczająco już czekam ja i Wy zapewne też na główną akcję. Ta już niedługo. Jeszcze tylko pewien kapelusznik i jedziemy z tą dramą.

 

Z daleka słyszała odgłos desperackiej walki. Mimo to szła powoli, nadal przeklinając się w duchu, że dała się na to namówić Renjiemu. To był jego obowiązek, od którego się wymigał. Nie pierwszy zresztą raz, bo dawniej przecież też tak bywało. Cóż, pomimo tygodni lekcji dobrych manier, nikt nie spodziewał się po nim taktu.

Nie zauważył jej jeszcze skupiony na przeciwniku, którego widział tylko on sam. W jego ruchach brakowało płynności i swobody, zastąpiły je nerwowość i poczucie winy, a to był bardzo smutny widok.

Drgnął zaskoczony, gdy stal odbiła się od stali. Odruchowo odskoczył, zaraz jednak rozluźnił się.

– Corrie-san.

– Cześć, Ruki. – Uśmiechnęła się lekko. – Renji mówił, że cię tu znajdę. Nie przeszkadzam?

– Nie, skąd? Ty nigdy nie przeszkadzasz, Corrie-san.

Nie musiała zbyt długo mu się przyglądać, by zobaczyć, jak niepewny był w każdym ruchu. To przypominało ich początki w Szóstym Oddziale, kiedy pomagała mu przy treningu. Yoshida nigdy nie grzeszył pewnością siebie, w swojej grupie w Akademii był najsłabszy, a jednak z dobrymi wynikami dostał się do składu Kuchikiego, a teraz zajmował stanowisko Trzeciego Oficera. Byakuya nie wybierał ludzi, dlatego że ich lubił czy miał taką zachciankę. Doceniał talenty, które czasami umykały wszystkim innym.

Corrie schowała miecz do saya i usiadła na przewróconym pieńku. Ruki dołączył do niej po chwili wahania.

– Nie przyszłaś tu przypadkowo, prawda? – zapytał.

– Renji prosił, żebym z tobą porozmawiała – odparła zgodnie z prawdą. – Wiesz, że nie jest dobry w takich klimatach, ale dostrzega, kiedy ktoś z was ma jakiś problem.

Ruki westchnął, nie wiedząc, czy powinien dzielić się z nią tymi wątpliwościami. W końcu nie był już świeżakiem, który niczego nie potrafił zrobić sam. Mimo to niewypowiedziane dusiło go, a to nie było dobre w tej sytuacji. Jako Trzeci Oficer powinien być filarem Szóstki, tego po nim oczekiwał kapitan.

– Mam wyrzuty sumienia – przyznał. – Gdybym był silniejszy i pewniejszy własnych przeczuć, być może udałoby się ocalić vice-kapitan Hitsugayę.

Corrie posmutniała widocznie. Minęły tygodnie, a śmierć Momo nadal tkwiła w nich dość boleśnie. Trudno było patrzeć na pochmurnego, zrozpaczonego Hitsugayę, który nie bardzo chciał dać sobie pomóc czy na opuszczonego Toru, którym ostatnio częściej zajmowała się Rangiku.

– Nikt nie ma do ciebie o to pretensji – powiedziała. – Wiem, że takie myśli przychodzą łatwo. „Gdybyśmy” mogłoby zmienić bardzo wiele, ale to tylko jedna z możliwości. Wierzę, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by ocalić Momo.

– Może niewystarczająco.

– Wystarczająco. To nie ty odpowiadasz za jej śmierć, ale wróg, który targnął się na jej życie. Pamiętaj o tym, Ruki. Jeśli ktoś krzywdzi naszych bliskich, to tylko ta osoba ponosi odpowiedzialność.

Wiedziała, że łatwo było wypowiadać te słowa. Pamiętała, jak długo nie mogła dojść ze sobą do porozumienia, gdy zginęła Ami, zresztą dotąd miała w sobie ten żal. Mimo to chciała jakoś podnieść na duchu Rukiego.

– Powinienem przeprosić kapitana Hitsugayę? – zapytał.

– Powiedziałabym, że obecnie chodzenie do niego to kiepski pomysł – przyznała szczerze. – Kapitan Hitsugaya ma dość oschły charakter, a teraz... – Westchnęła. – Wątpię też, by miał do ciebie jakiekolwiek pretensje i pewnie powie ci to samo co ja, choć nie tak łagodnie. – Zaśmiała się krótko. – Ale jeśli naprawdę tego potrzebujesz, nikt ci nie zabroni.

Ruki spojrzał na swoje dłonie splecione na kolanach. Sama myśl o tym, że miałby pójść do Dziesiątego Oddziału, napawała go przerażeniem. W końcu zdawał sobie sprawę zarówno z charakteru kapitana Hitsugayi, jak i z jego obecnego stanu. Bał się reakcji Toshiro, konfrontacji, na którą nie był przygotowany i pewnie od razu by się poddał.

Zdawał sobie też sprawę, że Corrie miała rację. Rozgrzebywanie przeszłości niczego nie zmieniało, mógł jedynie zamienić tę frustrację w siłę do stawienia czoła nadchodzącym wyzwaniom.

Spojrzał na Corrie. Wydawała się rozluźniona, spoglądała gdzieś przed siebie, nie chcąc go przytłoczyć swoją obecnością. Widział tę postawę wielokrotnie, gdy rozwiązywała problemy członków Oddziału za czasów piastowania jego obecnego stanowiska.

W tym momencie poczuł się jeszcze bardziej głupio.

– Przyjaźniłyście się z vice-kapitan Hitsugayą – powiedział cicho.

– Tak, przyjaźniłyśmy się – potwierdziła, zerkając na niego kątem oka. – Momo zawsze była dla mnie życzliwa, choć nie zawsze rozumiałam jej tok myślenia. Jest coś głęboko niesprawiedliwego, że teraz, gdy wszystko zaczęło się układać w jej życiu, ktoś ją zabił. I boli myśl, że nie ma jej już obok. Będzie bolało jeszcze długo.

– I nie jesteś na mnie wściekła?

– Czemu miałabym? Tak samo wściekła powinnam być na Renjiego i kapitan Kamikuzę, bo przecież też tam byli. Nie sądzisz, że to trochę zbyt irracjonalny gniew?

Nie odpowiedział, ale na jego twarzy pojawiła się ulga. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało pochłonięte przez własne myśli. Do Rukiego dotarło, jak bardzo jego samobiczowanie było bezsensowne.

– Chciałbym być silniejszy – szepnął jakiś czas później.

– Możesz. Nie stanie się to z dnia na dzień, ale pewnego dnia to, co dziś jest nieosiągalne, nie będzie niczym szczególnym.

– Dziękuję, że zawsze tak mnie wspierasz, Corrie-san. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

– Może od dawna nie jestem już członkiem Szóstego Oddziału, ale zawsze będziecie dla mnie ważni. Nie będę stać i obojętnie patrzeć, jak dzieje się wam krzywda. – Uśmiechnęła się szeroko. – Poza tym znasz Renjiego. Zaraz by ci nawrzucał jakiś głupot do łba. Mogę nauczyć go manier, ale mistrza taktu z niego nie zrobię.

Ruki mógł się tylko roześmiać.

– Zazdroszczę Dziewiątce, że mają taką wspaniałą vice-kapitan – uznał.

– Cóż, więcej ze mną kłopotów niż pożytku, ale fajnie, że tak to widzisz.

Chciał coś na to powiedzieć, ale w sumie nie do końca wiedział co. Słowa Corrie wypowiedziane z taką lekkością, jakby nic nie znaczyły, nieco go przerażały, bo takiej Shiroyamy, jaką ona sama widziała w lustrzanym odbiciu, nie znał. Tak jakby nie dostrzegała własnych zalet.

Corrie nie zwróciła uwagi na to chwilowe zmieszanie Rukiego. Wystawiła twarz do słońca, chłonąc tę odrobinę beztroski i bezczynności, choć doskonale pamiętała, ile obowiązków czeka ją po powrocie.

– Lepiej? – zapytała znienacka.

– Tak, lepiej, Chociaż wątpię, by ten żal szybko odpuścił – odparł szczerze.

– Może nie odpuści nigdy, ale zawsze możesz zamienić go w siłę. Tylko od ciebie zależy, co z nim zrobisz.

– Dziękuję, Corrie-san.

– Drobiazg. – Podniosła się z pniaka. – Nie będę ci dłużej przeszkadzać.

– Nie przeszkadzasz. Nigdy nie przeszkadzasz, Corrie-san.

Uśmiechnęła się psotnie.

– Zobaczymy, czy będziesz tak mówić, jak sobie kogoś znajdziesz.

– Corrie-san! – zawołał z oburzeniem, czerwieniejąc.

Zaśmiała się.

– Tylko się droczę. I tak muszę iść. Chcę zajrzeć do Akademii Shino, a potem czeka na mnie stos raportów do zatwierdzenia. – Skrzywiła się.

– Odprowadzę cię kawałek. Też powinienem wrócić do obowiązków.

W drodze dyskutowali już o bieżących sprawach, nad którymi pracowały wspólnie Szóstka i Dziewiątka. Jednak nie doszli do żadnych nowych wniosków, pozostały im jedynie spekulacje.

Suzuku pierwszy dostrzegł Corrien przez okno sali wykładowej. Szturchnął brata, by zwrócić jego uwagę, choć musieli poczekać jeszcze kilkanaście minut do końca wykładu. Bardziej jednak zainteresował ich towarzysz Shiroyamy, z którym toczyła ożywioną dyskusję. Zdecydowanie nie był to vice-kapitan Kira, nie kojarzyli zupełnie piegowatego rudzielca i Suzuku wykrzywił się do brata w dość jednoznaczny sposób.

Gdy wyszli z wykładu, Corrie czekała na nich już sama. Po towarzyszącym jej shinigamim nie było śladu.

– Dawno się nie widzieliśmy, Corrie-nee.

– Miałam sporo pracy – odparła.

– Twój kapitan to jakiś despota jest – uznał Suzuku. – On w ogóle wie, co to wolne?

Corrie zaśmiała się rozbawiona i uściskała obu. Czuła wyrzuty sumienia, że pomimo obietnicy nadal nie zajrzała do domu Kurenaiów, a vice-kapitanem była już od roku. Tylko wciąż były inne rzeczy do zrobienia, a Pięćdziesiąty Szósty Okręg Rukongai wydawał się tak odległy w tej perspektywie.

– Zdarza mu się o tym zapominać, ale tak to jest z pracoholikami – stwierdziła. – Macie teraz chwilę czy zaraz kolejne zajęcia?

– Teraz to jest przerwa na obiad. Jadłaś już coś?

– Nie, miałam iść później, ale zaproszenia nie odrzucę. – Uśmiechnęła się lekko.

– Super. Co prawda nie będzie to standard elity Gotei, ale na pewno ci posmakuje.

Suzuku jak zwykle tryskał humorem i usta mu się nie zamykały. Opowiadał o zajęciach i domu, co chwilę rzucając jakieś dziwne aluzje w kierunku brata.

– Suzu! – zawołał jakiś kadet.

Kurenai przerwał w pół słowa i na chwilę zostawił brata w towarzystwie Corrie.

– Wszystko w porządku, Kojiro-kun? – zapytała Shiroyama. – Zdaje się, że Suzuku próbuje coś przekazać, ale nie mówić wprost. Macie jakieś problemy?

– Nie, wszystko w porządku, Corrie-nee – mruknął pod nosem. – Suzu jest po prostu głupi.

Nie uwierzyła mu, jednak postanowiła nie drążyć tematu. Zdawała sobie sprawę, że nie może im pomagać na siłę, bo to tylko wszystko bardziej skomplikuje.

– Zdecydowałeś się już na jakiś Oddział? – zapytała za to.

– Myślałem o Dziewiątce, ale to chyba nie jest dobry pomysł – odparł.

– Dlaczego? To prawda, że mamy mnóstwo obowiązków i jesteśmy pierwszą linią obrony, ale to dobry Oddział. Mamy też dobrego kapitana.

Kojiro spojrzał w kierunku brata, który nadal był pochłonięty dyskusją z kolegą.

– Bo jesteś tam ty – przyznał cicho, czerwieniejąc się. – Nie zrozum mnie źle, Corrie-nee. Nie podejrzewam cię o nepotyzm, ale boję się, że jeśli będę w tym samym Oddziale co ty, nigdy nie ruszę do przodu. W końcu byłoby to głupie liczyć, że rozstaniesz się z vice-kapitanem Kirą.

Do Corrie dopiero po chwili dotarł sens słów chłopaka, którego czarne oczy skierowane były na miskę przed nim. Nie wiedziała, co miała na to odpowiedzieć. Pamiętała to wyznanie wtedy jeszcze chłopca w stronę kadetki, która niczego mu nie obiecała.

– Minęło sporo lat – odezwała się w końcu. – Wiele się wydarzyło, ale nadal nie mogę tego odwzajemnić.

– Wiem, zawsze wiedziałem. Już wtedy, gdy Ami-nee powiedziała, że kogoś masz, a ty nie chciałaś tego wyjaśnić. Już wtedy kochałaś vice-kapitana Kirę i przez lata nic się nie zmieniło. A jednak głupio się łudziłem. Chciałem zostać shinigami, żeby być bliżej ciebie, ale czas z tym skończyć.

– Nie chcę ci łamać serca, Kojiro-kun.

– Sam je sobie złamałem, ale tak jest dobrze. Nie będę spoglądał za tobą tęsknym spojrzeniem i nie będę pielęgnować bezpodstawnej niechęci do vice-kapitana Kiry. Nie ukradł mi cię, to raczej ja próbowałem cię ukraść, a nie mam prawa wymagać, byś odwzajemniła moje uczucia. Przepraszam, Corrie-nee. Byłem głupcem.

– Kojiro-kun, masz prawo obdarować uczuciami, kogo chcesz, ale to prawda, nikogo to nie zobowiązuje do wzajemności. Nie będę kłamać. Trochę mi to schlebia, że się we mnie zakochałeś, ale jest też problematyczne, bo nie mogę dać ci nic w zamian. Poza tym jakiś czas temu Izuru poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam.

Kojiro skrzywił się boleśnie, ale zaraz pokręcił głową. Uśmiechnął się, choć był to gest pełny smutku.

– Gratuluję, Corrie-nee – powiedział. – Wierzę, że będziesz z nim szczęśliwa. Dziękuję, że pozwoliłaś mi się kochać, że nie uznałaś tego za gadanie dzieciaka. Pójdę już.

Uciekł, nim Corrie zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Siedziała wpatrzona w okno z miksem emocji, które nijak potrafiła opanować. Nawet nie zauważyła, kiedy do stolika wrócił Suzuku.

– Powiedział ci w końcu? – zapytał.

– Tak.

– On się podniesie. Daj mu trochę czasu, Corrie-nee. Przez lata byłaś jego motywacją, ale to dobrze, że w końcu stanie się samodzielny.

– I tak czuję się paskudnie – przyznała. – Miej na niego baczenie.

– Jasna sprawa.

2 komentarze:

  1. Wybacz, proszę, że tak późno się tu zjawiłam z komentarzem. Krążyłam w okolicy bloga jakoś od początku maja, a potem się posypałam, ostatnie dni to była jakaś totalna katastrofa, no ale w końcu ogarnęłam się i jestem!
    Cieszę się, że mogę wrócić do tej historii, a sam rozdział, mimo że krótki, to naprawdę przyjemnie się czytało.
    Trudno się dziwić, że co niektórzy wciąż nie pozbierali się po śmierci Momo, sama wciąż jestem trochę w szoku po tym co się stało, bo jak dla mnie zabijanie postaci kanonicznych w fanfikach jest ruchem dość odważnym.
    Zrobiło mi się trochę szkoda Kojiro, sprawiającego wrażenie tak bardzo pogodzonego z losem. Corrie również musi być nie łatwo po tym wyznaniu, ale serce nie sługa. Słowa Suzuku na szczęście napawają optymizmem i oby wkrótce Kojiro znalazł szczęście u boku kogoś innego.
    Nie mogę się już doczekać zapowiadanej akcji, ciekawa jestem jak daleko się posuniesz, komplikując życie Corrie i reszty, a jak już wcześniej pokazałaś, stać cię na wiele.
    Pozdrawiam gorąco i uzbrajam się w cierpliwość!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj ten Renji. Nigdy się nie nauczy. Ale prawda też, że Corrie radzi sobie lepiej z takimi rzeczami. Biedny Ruki.
    I biedny Kojiro. Fajnie, że nie zapomniałaś o tym drobnym wątku :)

    OdpowiedzUsuń

Laurie January