środa, 9 czerwca 2021

Rozdział 26.

Jakoś udało mi się dobić do tego rozdziału, choć łatwo nie było. Powoli zbliżamy się do głównej akcji, ale jeszcze chwilę pozwólmy im cieszyć się chwilą.

 

Las dookoła pokrył się lodem, choć był początek lata. Oddech Renjiego już jakiś czas temu zamienił się w obłoczki pary wodnej, lecz nie zwracał na to uwagi skupiony na stojącej kawałek dalej przeciwniczce. Obserwowali się przez dłuższą chwilę, czekając, aż to drugie ruszy do dalszej walki.

Pojedynkowali się już którąś godzinę, oboje byli zmęczeni, lecz nie odpuszczali, nie tracili też koncentracji, choć powietrze gęste od energii duchowej mogło rozsadzić płuca.

Renji pierwszy rzucił się do ruchu, Zabimaru pomknął w kierunku przeciwniczki, która odskoczyła w ostatniej chwili i sama wyprowadziła cios. Abarai nie zdążył zablokować wszystkich nadlatujących srebrnych ostrzy, przed ostatnimi musiał ustąpić, ale i tak jedno rozcięło mu rękaw munduru. Prychnął, słysząc jej rozbawiony chichot – pierwszy, na który sobie pozwoliła od początku walki.

Ścierali się tak ze sobą jeszcze przez jakiś czas, lecz żadne nie zamierzało ustąpić. Renji przegonił myśl o przerwie, widząc zmęczenie na twarzy Corrie, wiedział, że nie da sobie przetłumaczyć, skoro zaszli tak daleko. Musiał ją po prostu zmusić do złożenia broni.

Z pomocą shunpo znalazł się po jej lewej stronie, Zabimaru szykował się do ataku, gdy Renji usłyszał dziewczęcy chichot. To nie była Corrie. Gdzieś w Wewnętrznym Świecie Zabimaru ryknął gniewnie, Działo Pawianich Kości skierowało się ku niebu, zaś Renji we własnej świadomości zobaczył czarnowłosą dziewczynę w srebrnym kimonie. Uśmiechnęła się uroczo i zniknęła, gdy rozpostarcie Abaraia cofnęło się samo z siebie.

– Co to, kurna, było? – zapytał zdezorientowany.

Corrie wydawała się zmieszana. Odwołała własne bankai i opadła na trawę, z której ustąpił lód. Złapała kilka głębszych oddechów, walka z Renjim na takim poziomie wyczerpała ją niemal całkowicie, a nadal nie czuła pełni władzy nad mocą Yukikaze.

– Zmusiła Zabimaru do ataku w górę – powiedziała cicho z dozą ostrożności. – Widziałeś ją?

– Jakim cudem twoja Zanpakutou weszła do mojego Wewnętrznego Świata?

– Nie wiem.

Renji przez chwilę nic nie mówił, w rzeczywistości nie mając pojęcia, co będzie właściwe. Yukikaze miała być lodowym ostrzem, a jednak to nie było normalne zachowanie tego typu. Do tego to nieprzyjemne uczucie cudzej ingerencji we własne jestestwo, którego nie mógł się pozbyć do tej pory.

Corrie obserwowała przyjaciela pełna napięcia. To był drugi raz, kiedy trenowała z Renjim i stało się coś, nad czym nie miała zupełnie kontroli. Znów Yukikaze postanowiła pokazać jej „coś fajnego”, co przeraziło ją do szpiku kości. Pamiętała to popołudnie wiele lat temu, gdy dopiero odkrywała moce złośliwej Zanpakutou, a ta ujawniła jej Srebrny Pocałunek. Teraz też miała ochotę uciec, a jednak została na miejscu z kanonadą myśli.

– To wygląda źle – odezwał się w końcu Renji. – Nie chcę zabrzmieć na przewrażliwionego, ale taka moc może się wielu źle skojarzyć.

– Z Aizenem – sprecyzowała.

Nie potrafił zaprzeczyć, choć w ustach Corrie zabrzmiało to jeszcze gorzej. Nie umiał jednak odsunąć tej myśli na bok, zbyt dobrze pamiętał przerażenie, gdy prawda o Aizenie i jego zdolnościach wyszła na jaw. Nie podejrzewał Corrie o takie zapędy ani obecnie ani w przyszłości. Była na to zbyt uczciwa i prostolinijna. Renji nie chciał sobie nawet wyobrażać takiego scenariusza, byłby zbyt okrutny dla nich wszystkich.

Bardziej bał się, że ktoś to wykorzysta przeciwko niej. Nie trzeba było daleko szukać, taki Kurochi z pewnością dopowiedziałby sobie do tego odpowiednią historię, a ci, którzy chcieliby siać zamęt wśród shinigamich, zobaczyliby w Corrie kozła ofiarnego.

– Wydaje mi się, że zanim kontynuujemy trening, powinnaś o tym komuś powiedzieć. Komuś, kto ma większe od nas możliwości. A jednocześnie dobrze by było utrzymać to w sekrecie przed większością – powiedział z namysłem.

– Pogadam z Hisagim. Czas, żeby mu powiedzieć o rozpostarciu – odparła, uśmiechając się kwaśno. – Mam nadzieję, że mnie nie zabije za kolejne tajemnice.

Renji mógł tylko prychnąć z dezaprobatą pod adresem obojga. Nie do końca rozumiał trzymanie w sekrecie treningu rozpostarcia, przecież miała prawo rosnąć w siłę tak jak każdy inny shinigami. Z drugiej strony Hisagi też przesadzał i niepotrzebnie dramatyzował, skoro doskonale wiedział, jak niezależnym duchem była Corrie. Przecież nawet kapitan Kuchiki to akceptował. Renji czasami zupełnie nie ogarniał własnych przyjaciół.

– Wracajmy – zaproponował. – Zjemy coś i trzeba wracać do roboty. Papiery się same nie zrobią.

– Ruki też ich za ciebie nie wypełni – wytknęła mu.

– Ej no, zabrzmiało, jakbym go wykorzystywał. – Renji obruszył się wyraźnie na ten zarzut.

Corrie rzuciła mu wiele mówiące spojrzenie i wstała z trawy, ignorując na razie marudzenie Yukikaze, która chyba nie rozumiała, skąd ich reakcje na nową zdolność. Albo udawała, że nie rozumie.

– Przynajmniej wziął się za siebie – dodał Abarai. – Już patrzeć na niego nie mogłem, jak chodził jak ten żywy trup.

– Wszyscy potrzebowaliśmy czasu – odparła dyplomatycznie Corrie. – Niektórzy nadal potrzebują.

– Ta...

Nie chcieli po raz kolejny poruszać tego tematu, choć nie potrafili też zapomnieć, skoro każdego dnia obserwowali skutki tragedii. Przeszłości nie mogli odwrócić, a wciąż wiele wyzwań przed nimi.

Corrie nie czuła się zbyt pewnie, gdy wracała do biura. Wiedziała, że to pokłosie zerwanego zaufania pomiędzy nią a Hisagim, a skoro zrobiła z rozpostarcia kolejny sekret, było jeszcze trudniej. Sama to sobie zrobiła i teraz nie mogła narzekać, że kapitan się na nią wkurzy.

Shuuhei wypełniał dokumenty, choć unoszący się w pomieszczeniu zapach perfum jasno wskazywał, że jeszcze kilka chwil temu nie pracował. Corrie uśmiechnęła się pod nosem – niektórzy nie mieli tak dobrze i musieli wyrywać chwile sam na sam bez udziału najmłodszych, którzy zdecydowanie nie powinni być świadkami takich scen.

– Jak tam maniery Abaraia? – zapytał Hisagi, zamykając teczkę z raportem.

– Tak samo marne jak zawsze – odparła, opierając się o parapet. Spojrzała na krzątających się na dziedzińcu shinigamich. – Właściwie to jest coś, co chciałabym ci pokazać, kapitanie.

Spojrzał na nią nieco zaniepokojony tą odrobiną nerwowości, którą usłyszał. Corrie wyglądała na zafrasowaną czymś, powstrzymał się jednak przed czarnymi scenariuszami. Musiał jej zaufać, że to nic niebezpiecznego.

– Coś się stało? – zapytał, odsuwając od siebie dokumenty.

– Nie tutaj. Chodź ze mną.

Nie zadawał pytań. Corrie zaprowadziła go na nieużywane od dawna pole treningowe na terenie Oddziału. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma w pobliżu, nie chciała, żeby niepowołane oczy również to widziały.

– Zaatakuj mnie – poleciła.

– Corrie, o co ci chodzi? – zapytał nieco zirytowany jej zachowaniem.

– Prędzej zrozumiesz, jak ci pokażę – odparła z już uwolnioną Yukikaze w dłoni. – Zaatakuj mnie.

Miał ochotę kazać jej skończyć z wygłupami i wracać do pracy, ale zobaczył desperację w zielonych oczach przyjaciółki. Chyba tylko dlatego spełnił tę niedorzeczną prośbę. Uwolnił Kazeshiniego i posłał go w stronę Corrie tak, aby nie wyrządzić jej szkody.

– Rozpostarcie. Lodowy Pałac Wiatru – wypowiedziała komendę, wpatrując się w Hisagiego. – Mroźny Szept Wiatru.

Shuuhei nie rozumiał do momentu, aż Kazeshini nie wrzasnął wściekle, kusarigamy niespodziewanie zmieniły kierunek ku niebu, a gdzieś w Wewnętrznym Świecie Hisagiemu mignęła obca sylwetka. Zaraz też wycofał broń, spoglądając na Corrie.

– To było...

– Moje rozpostarcie, a to była jednak z jego zdolności – wyjaśniła. – Dzisiaj to odkryliśmy z Renji w trakcie treningu. Renji pomagał mi w zamian za lekcje dobrych manier. Tylko że to nie jest normalne i nie do końca pasuje do lodowego Zanpakutou.

Przez chwilę nic nie mówił i Corrie skurczyła się w sobie w oczekiwaniu na wybuch gniewu i pretensji. W końcu znowu mu o czymś nie powiedziała, znów mu nie zaufała.

– To niebezpieczna zdolność – odezwał się w końcu. – Przekraczanie granic duszy innej osoby, zmuszanie obcych mieczy do ugięcia się twojej woli. Ktoś mógłby to wykorzystać przeciwko Seireitei, a ty nadal nad tym nie panujesz. – Westchnął ciężko. – Jak na półroczny trening, i tak jestem pod wrażeniem, że udało ci się osiągnąć rozpostarcie.

– Nie jesteś zły, że dopiero teraz ci o tym mówię? – zapytała ostrożnie.

– Przecież nie zabronię ci się rozwijać – odparł. – Aż takim dupkiem chyba nie jestem, co?

Corrie poczuła się głupio. Z irytacją poprawiła włosy, nie wiedząc, jak na to odpowiedzieć.

– Chyba sobie zasłużyłem na takie traktowanie – uznał Shuuhei. – Swego czasu zachowywałem się jak dupek.

– To nie tak... – zaczęła, ale uciszył ją ruchem dłoni.

– Oboje popsuliśmy to, co pomiędzy nami było. Nie dziwię się, że byłaś wtedy na mnie na tyle wściekła, że osiągnięcie rozpostarcia miało mi zrobić na złość. Masz niezdrową tendencję do udowadniania wszystkim dookoła, że jesteś taka samodzielna i nikogo nie potrzebujesz, że poradzisz sobie sama. Nie wiem, skąd ci się to wzięło, Corrie, ale nie ma wśród nas osoby, która by nie doceniała twojego wysiłku. Dla nas nie musisz być idealna i najsilniejsza na świecie. To nic złego wesprzeć się na czyimś ramieniu. Od tego są przyjaciele, rodzina. Jedyną osobą, która cię nie docenia, jesteś ty sama. Dlaczego? Zadałaś sobie to pytanie kiedykolwiek?

Odwróciła spojrzenie, nie znając odpowiedzi. Jeszcze chwilę temu chciała mu zarzucić, że źle to interpretuje, że nie robiła mu tym na złość, teraz to wszystko wydało jej się strasznie głupie.

– Przepraszam – mruknęła cicho.

– Za co przepraszasz?

– Nie wiem – wybuchła. – Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć na coś takiego. Czy to coś złego, że chcę być silna? Że chcę mocy, dzięki której mogłabym ochronić najbliższych?

– Nie ma w tym nic złego – odparł spokojnie. – Nikt z nas nie pożąda mocy dla niej samej. Nigdy też nie pomyślałbym, żeby zabraniać ci rozwoju. To prawda, że wolałbym wiedzieć wcześniej, może nawet, żebyś przyszła z tym do mnie, ale zdaję sobie sprawę, że Abarai z samego doświadczenia wie więcej o rozpostarciu. Dopilnował też, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy.

– Ale ta moc nie jest taka, jak być powinna – wyrzuciła z siebie. – Znowu. Nie dość, że jest żądna krwi, to teraz robi coś takiego. Nie rozumiem, dlaczego. Co ze mną jest nie tak?

Nie znał na to odpowiedzi, ale nie musiał się przyglądać, żeby dostrzec w Corrie strach. Yukikaze była wyjątkowo problematycznym mieczem, esencją okrucieństwa i bezwzględności, których nie potrafili zobaczyć w uśmiechniętej i delikatnej Corrie. Taką moc trudno było kontrolować, jeden błąd mógł kosztować bardzo wiele. Nie dziwił się, że stała się mistrzynią kido i shunpo, byle tylko nie używać zdolności Yukikaze. Chyba rozumiał ją bardziej niż ktokolwiek inny, skoro sam nie pałał sympatią do Kazeshiniego, ale nawet ten drań nie był tak problematyczny. Yukikaze zaś jak na wolny wiatr przystało przekraczała granice, których nikt nie powinien naruszać.

Nie trudno było sobie wyobrazić, jak Yukikaze przejmuje pełną kontrolę nad innym Zanpakutou, a może nawet nad shinigami. Nie wiedzieli, jaki zasięg ma ta technika, ale mimowolnie przyszło skojarzenie z mocą Aizena, z iluzją i manipulacją, które doprowadziły do wojny i tragedii. Zbyt dobrze pamiętał tamte beznadziejne dni, gdy łudził się, że to wszystko jakiś chory żart, koszmar, z którego w końcu się obudzi. Pamiętał płacz Hinamori, pozbawione życia oczy Kiry, gdy dotarło do nich, że zaufali złym osobom. Pamiętał własną wściekłość na bezsilność, w której nie potrafił zrobić niczego dla siebie i dla nich. Nie chciał znowu tego przeżywać.

Nie podejrzewał Corrie o takie skłonności. Nawet jeśli miała swoje tajemnice pilnie strzeżone przed nimi wszystkimi, nie zrobiłabym im krzywdy, nie zdradziła w ten sposób. Nie miał jednak złudzeń, że jeśli wieści się rozniosą, pojawią się osoby, które będą chciały to wykorzystać przeciwko niej. Corrie miała wrogów, nie wszystkich jawnych. Wiele osób za nią nie przepadało tylko ze względu na jej bliskie relacje z elitą Gotei. Łatwo było powiedzieć, że to, co osiągnęła, nic nie znaczyło, bo jej ułatwiali, a to sprawiało, że pewność siebie Corrie gwałtownie topniała.

– Nie wiem, co powinniśmy zrobić z twoim rozpostarciem – przyznał szczerze. – Obawiam się, że to ponad moje kompetencje. Nie chcę ci zabraniać jego treningu i używania, ale może być kiepsko, jeśli usłyszą o nim niewłaściwi ludzie.

– Renji powiedział to samo – powiedziała zrezygnowana. – Że nie powinniśmy o nim wspominać zbyt wielu osobom.

– Fakt. Jednocześnie jeśli kapitanowie nie dowiedzą się od nas, też nie będzie za ciekawie. – Westchnął, przeciągnął ręką po twarzy. – Nie widzę innego wyjścia, jak powiedzieć Kapitanowi-Dowódcy i zostawić jemu tę decyzję. Pasuje ci to?

– A mam inny wybór?

– Możemy nikomu nie mówić, ale nie mogę ci zagwarantować, że dam radę przewidzieć wszystko, co się z tym wiąże. Wielka moc to wielka odpowiedzialność.

– Zrób, co uważasz za najlepsze, kapitanie. Podporządkuję się.

Kiwnął poważnie głową. Naprawdę chciał być dla niej odpowiednią opoką, zdawał sobie jednak sprawę, że jako najmłodszy stażem kapitan nie budzi aż takiego respektu. Mógł się na to wkurzać, ale w tej chwili to nie jego duma była najważniejsza, a bezpieczeństwo Corrie.

Kira wiedział, że coś się stało, gdy tylko Corrie weszła do jego mieszkania. Dawno nie widział jej tak przygaszonej. Zostawił rozkładane do kolacji naczynia i przytulił ją, z czego skwapliwie skorzystała.

– Co się stało? – zapytał.

Westchnęła ciężko. Obiecała Hisagiemu na razie nikomu nie wspominać o kłopotliwym rozpostarciu, wątpiła również, że to dobry pomysł wciągać w to wszystko Izuru.

– Możemy o tym nie rozmawiać? – zapytała.

– Powiesz mi, jak będziesz gotowa – odparł, zduszając w sobie niezadowolenie z braku odpowiedzi. Ważniejsze jednak było jakoś Corrie pomóc. – Co mogę dla ciebie zrobić?

– Przytul i nakarm – zażyczyła sobie.

– Myślę, że to jestem w stanie zrobić. – Uśmiechnął się mimowolnie. – Cały do twojej dyspozycji.

– Do niecnego wykorzystywania? – zapytała.

– Jeśli poprawi ci to nastrój.

Roześmiała się pomimo paskudnych przeczuć obudzonych przez wygłupy Yukikaze. Pozwoliła się rozpieścić, przez kilka godzin nie przejmować się zupełnie problemami codzienności i nadchodzącą wojną.

Jeszcze nie spał. Przyglądał się ukochanej w ciemności sypialni, przesuwał pasemko brązowych włosów pomiędzy palcami, ciesząc się ich miękkością. Martwił się. Nie wiedział, co tak bardzo ją uderzyło, nie zająknęła się słowem o szczegółach, ale czuł, że ta ich mała idylla, którą z trudem wyrwali życiu, nie potrwa zbyt długo. Czy mógł jakoś to powstrzymać? Czy miał tyle sił, by ochronić kobietę, którą kochał? Wróg był niebezpieczny i potężny, a o wielu przeciwnikach kompletnie nic nie wiedział. Czy mógł coś zrobić? Czy znów może tylko bezsilnie obserwować, jak wszystko się sypie?

 

***

 

Toshiro nie spał. To nie była taka pierwsza noc, choć to nie koszmary nie dawały mu spać. Siedział przy stole zawalonym papierami, drzwi do pokoju Toru zostawił uchylone, by zareagować, gdyby syn się obudził. Wystarczająco dużo czasu musiała się nim zajmować Matsumoto, a przecież powinna skupić się na własnym życiu. Nie może wiecznie zastępować Toru rodziców, choć z pewnością dało jej to do myślenia w perspektywie zakładania własnej rodziny, choć Toshiro nadal obawiał się, że wszystko spadnie na barki Hisagiego, który oczywiście złego słowa nie powie, a któregoś dnia po prostu padnie z wyczerpania. Pracoholik i nałogowy leń – śmiechu warte.

Toshiro jednak w tej chwili bardziej skupiony był na dokumentach przed nim. Nie mógł się tym zajmować jawnie w ciągu dnia, jeśli nie chciał przyciągać niepotrzebnej uwagi, choć coraz bardziej kusiło go wypytanie wprost pewnych osób o całą sprawę. Może dzięki temu wypełniłby dziury w całej tej historii, która prowadziła w dość niepokojącym kierunku. Wiedział jednak, że najprędzej zostałby uciszony, a nie mógł ryzykować, że Toru wychowa się bez rodziców. Komuś w Seireitei bardzo zależało na tym, by wszystko zamieść pod dywan, by nikt się nie dowiedział, co tak naprawdę się dzieje i bez wahania poświęciłby kolejnych członków Gotei 13.

– Przeklęta arystokracja – mruknął pod nosem i podszedł do okna.

Brakowało mu kilku kluczowych odpowiedzi, ale teraz chociaż rozumiał dziwne zachowanie Kuchikiego czy agresję Kurochiego skierowaną w Corrien. W prawdopodobnie niczego nieświadomą Corrien, choć tego nie mógł być pewny. Te wszystkie wydarzenia z nią związane nie były wyznacznikiem żadnej z teorii i Toshiro wiedział tylko jedno – Kira naprawdę miał pecha do ludzi, których do siebie dopuścił. Nie życzył mu źle, a jednak wiele wskazywało na to, że vice-kapitana Trójki znów czekają ciężkie chwile.

Narastało w nim zniecierpliwienie. Zamaszystym ruchem zebrał dokumenty, wrzucił je do teczki, a tę położył obok tych z raportami. Wiedział, że jeśli chciał coś ukryć, należało zostawić to na wierzchu. Chwilę później wyszedł z domu, mając nadzieję, że spacer wywieje mu z głowy niepotrzebne myśli.

– Nie wiedziałem, że jesteś fanem nocnych przechadzek, kapitanie Hitsugaya.

Toshiro zatrzymał się i spojrzał na werandę jednego z mijanych budynków.

– Kyoraku – mruknął.

– Przysiądź się, kapitanie Hitsugaya. Toru-kun grzecznie śpi, więc nie musisz się spieszyć. Chyba że wybierasz się do kogoś z nocną wizytą.

Toshiro spojrzał poważnie na beztroski uśmiech Kyoraku, który uniósł czarkę i upił alkoholu. Zawsze zdawał się zupełnie niegroźnym kobieciarzem i pijakiem, lecz pod tą błazenadą krył się przenikliwy umysł i bezwzględny wojownik – jeden z pierwszych podopiecznych samego Yamamoto. To o czymś świadczyło.

Przez myśl Toshiro przemknęło, ile Kyoraku wiedział o całej sytuacji w Seireitei. Czy wiedział, dlaczego Kuchiki ucisza ludzi w szeregach Oddziałów, by informacje się nie rozeszły? Czy wiedział, komu zależało na rozpętaniu wojny? Czy podzieliłby się z nim wiedzą, kto był odpowiedzialny za śmierć Momo?

Nie usiadł, oparł się o filar i spojrzał w gwiazdy. Nie zamierzał pierwszy rozpocząć rozmowy odrobinę tylko ciekawy, dlaczego Kyoraku go zaczepił.

– Piękna noc – odezwał się Shunsui. – Taką noc należy spędzić z ukochaną. – Upił łyk sake. – Samotność to ciężka sprawa, nie uważasz, kapitanie Hitsugaya?

Toshiro wzruszył ramionami. W innych okolicznościach pewnie by po prostu spał o tej porze. Czuł jednak, że nie do końca o to chodziło starszemu dowódcy, choć może był już przewrażliwiony.

Kyoraku uśmiechnął się lekko niezrażony oschłą postawą Hitsugayi.

– W taką noc wielu też knuje – dodał beztrosko. – Seireitei to wrzący kocioł ambicji, choć większość tego zupełnie nie dostrzega. A może łatwiej żyć bez świadomości, jak łatwo mogłoby dojść do wojny domowej. Wystarczy, że ktoś nieopatrznie węszy albo dostrzeże ukrytą do tej pory historię.

– Czemu mi to mówisz, Kyoraku?

Shunsui tylko się uśmiechnął i to wystarczyło, by Toshiro wiedział, że zdradził się tonem głosu. Zaklął pod nosem.

– O co tu chodzi? – zapytał wprost. – Co kombinuje Kuchiki? Kto za tym wszystkim stoi?

– Kapitanie Hitsugaya, wiedza wiąże się z olbrzymią odpowiedzialnością – skarcił go łagodnie Kyoraku. – Jesteś pewien, że chcesz tych odpowiedzi?

– Grozi nam wojna. Chcę wiedzieć, kto jest naszym wrogiem – warknął Toshiro.

– To nie jest takie proste – odparł Shunsui. – Odpowiedzi na dręczące cię pytania mogą kosztować życie. Kolejną tragedię, za którą ty będziesz odpowiedzialny. Zniesiesz to, Toshiro? Pozwolisz, aby niewinna dziewczyna zapłaciła życiem za twoją ciekawość? – zapytał smutno.

– Kim ona tak naprawdę jest?

– Ofiarą dawnych decyzji. Ofiarą, którą będziemy musieli ponieść, jeśli sprawy przybiorą najgorszy obrót. – Upił łyk sake wpatrzony w nocne niebo. – Pozwólmy jej jeszcze trochę cieszyć się życiem. Nie wywołujmy jeszcze tej wojny, kapitanie Hitsugaya.

Toshiro mógł tylko bezgłośnie westchnąć. Kyoraku miał rację – wiedza to odpowiedzialność, czasami przekleństwo. Nadal miał wiele pytań, może nawet więcej niż przed tą pełną niedopowiedzeń rozmową, ale nie był już pewien, czy chciał wiedzieć więcej. Jeśli mógł odwlec nieuniknione, zamierzał zrobić wszystko, by kolejna osoba nie musiała jak on tracić miłości swego życia. Nikomu tego nie życzył.

2 komentarze:

  1. Naprawdę warto było tyle czekać, bo zdecydowanie było na co czekać! Jeden z lepszych o ile nie najlepszy rozdział jak do tej pory.
    Yukikaze nigdy nie była łatwa we współpracy, ale ta zdolność jej bankai jest wyjątkowo niepokojąca i kto wie na ile Yukikaze może sobie pozwolić wdzierając się do wewnętrznego świata innych shinigami. Hisagi wyjątkowo nieźle przyjął wiadomość o tym, że Corrie posiada bankai i normalnie jestem z niego dumna! Może to krok w stronę polepszenia ich relacji, co w sumie bardzo by mnie cieszyło.
    Ostatnia scena to prawdziwa wisienka na torcie. Potwierdza się to co podejrzewałam, chociaż nie podaje żadnych istotnych szczegółów. Świetnie też buduje napięcie przed kolejnymi rozdziałami i tylko zaostrza apetyt na nadchodzące wydarzenia!
    Więc chyba nie pozostaje mi nic innego jak uzbroić się w cierpliwość, co wcale nie będzie takie łatwe ^^
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. OTO JA. JESTEM. Cała na biało, w szatach żałobnych, ale jestem, wywleczona z otchłani studiów, licencjatu i życia.
    A po tym jakże interesującym wstępie przechodzę do treści właściwej mojego komentarza. Na początku przepraszam za zwłokę i takie zaniedbanie Ciebie, ale jak możesz się domyśleć, kocioł życiowy pochłonął mnie konkretnie. Widzę, że podczas mojej nieobecności nieźle się namieszało w fanficzku, no, dzieje się, dzieje. Kojiro ze złamanym serduszkiem, ale przynajmniej chłopakowi będzie lżej na serduszku. Dalej, co tu... cieszę się, że Hisagi okazał się wsparciem przy radzeniu sobie z Corrie i jej niepokorną Zanpakutou. No i trening też poszedł do przodu.
    I KYOURAKU JAK ZWYKLE WSZYSTKO WIE.
    Nie ma to jak stary alkoholik wściubiający nos w nieswoje (ale jednak swoje) sprawy. Miło, że stanął po stronie Corrie i dla odmiany pozwoli jej pocieszyć się żyćkiem (w ogóle w mojej ocenie wyszedł Ci całkiem in character, w ogóle muszę się zgodzić z Invi — ostatnia scena wyszła Ci genialna). I co ja tu jeszcze... a, czekam na kolejne części, wiadomo.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January