Trochę opieszale, ale w końcu wrzucam ten rozdział, marząc już o tym, by mieć napisaną główną akcję. Niestety życie daje w kość i regularność kolejnych rozdziałów może znowu zostać zaburzona. Za to może uda mi się nareszcie skończyć inny projekt.
Yoruichi rozsiadła się wygodnie
przy niskim stoliku, choć minę miała dość niezadowoloną. Zdawało się, że
Urahara nie zauważył jej przybycia, nadal pochylał się nad jakimś urządzeniem,
które testował w wolnych chwilach, kiedy nie obserwował morderczego treningu w
swojej piwnicy.
– Rozmawiałam z Byakuyą –
odezwała się Yoruichi, gdy Urahara nadal nie reagował na jej obecność. – W końcu
wyciągnęłam z niego wszystko. Jest, jak podejrzewaliśmy.
– Nie lepiej poczekać z tą rozmową
do później? – zapytał Kisuke, nie spoglądając na kobietę. – Corrien-san nie
powinna o tym słyszeć.
– Bierze kąpiel – prychnęła jak
rozzłoszczona kotka. – A jeśli nawet, ma prawo wiedzieć, czemu jej egzystencja
jest tak bardzo kłopotliwa.
– Obawiam się, że kapitan Kuchiki
sądzi całkiem odmiennie.
Yoruichi skrzywiła się,
potwierdzając podejrzenia Urahary. Nic dziwnego, że wróciła z Seireitei
podminowana. Niby to już nie była ich sprawa, skoro od ponad stu lat mieszkali
wśród żywych, a jednak nie potrafili w pełni odciąć się od świata, w którym
spędzili tyle czasu.
– Kisuke, co ty o niej sądzisz? –
zapytała, pozornie zmieniając temat.
– Nie wydaje się osobą, która
mogłaby wykorzystać swoją potęgę przeciwko komukolwiek. Nie nadaje się też na
władcę, nie ma pewności siebie i arogancji dowódcy.
– Za to byłaby doskonałą kartą
przetargową, gdyby ktoś chciałby to wykorzystać – dokończyła Yoruichi. – Byakuya
myśli, że może ją w nieskończoność ukrywać i przy okazji nie dopuścić do wojny.
Nadal jest naiwnym dzieckiem, które wierzy w swoją nieomylność.
– Zamierzasz powiedzieć jej
prawdę, Yoruichi-san?
– To ją złamie, a jeśli wszyscy
usłyszą, kim jest, jej życie się skończy. To zaszło zbyt daleko, by mogła
przetrwać nadchodzącą burzę.
Urahara westchnął. Dawne błędy
łatwo przejmowały kontrolę nad teraźniejszością i znów widzieli tego skutki.
Seireitei nawet po rebelii Aizena nadal pozostawało tym samym skostniałym padokiem
arystokracji, która pilnowała własnych spraw i nie miała problemu z
rozszarpaniem kogoś, kto w ich mniemaniu stawał się dla nich zagrożeniem. Znów
popełniano ten sam błąd zaniedbania i kierowano ostrze w inną stronę niż
powinno. Nie dziwił się więc, że Yoruichi była tak wściekła po rozmowie z
Byakuyą, który od lat prowadził własną grę i nie zamierzał niczego zmieniać.
Oboje podejrzewali, jak to się skończy, lecz ich rola pozostała ograniczona do
obserwatorów. Sami tak wybrali, nie chcąc znów dać się wciągnąć w tryby tej
maszynerii, która przeżuje przez żadnej refleksji kolejne życie.
– Już za późno, by odmówić –
odezwał się. – Jej przetrwanie zależy od mocy, której tak bardzo nienawidzi.
– Tak się rodzą królowie.
***
Corrie wciągnęła z radością rześkie,
pełne cząsteczek duchowych powietrze, gdy tylko wyszła z Bramy Senkai. Nie
przeszkadzało jej nawet gorące, letnie słońce, przed którym shinigami
niepełniący służby na zewnątrz uciekali w cień. Na razie to wszystko nie miało
znaczenia, skoro po sześciu tygodniach morderczego treningu pozwolono jej
wrócić do domu.
Skierowała się prosto do baraków
Dziewiątego Oddziału, chcąc najpierw zameldować się Hisagiemu. Choć żeby być
szczerym, chciała też sprawdzić, czy przyjaciel nie wziął na swoje barki
wszystkich obowiązków, które zostawiła Kyoyi. Nieuleczalny pracoholizm Shuuheia
był już legendą, co sprawiało, że Corrie czuła się jeszcze bardziej winna,
skoro po raz kolejny zostawiła ich samym sobie.
Pełniący wartę przy bramie
Oddziału shinigami ukłonili się jej z szacunkiem, lecz nie zaczęli rozmowy. Tak
samo pozostali mijani podwładni. Oficjalnie Corrie wyruszyła na misję, której
szczegóły znało tylko kilka osób, nic dziwnego, że w pierwszej kolejności miała
złożyć raport kapitanowi Hisagiemu.
Zdziwiła się, że drzwi do
kapitańskiego biura były zamknięte, skoro przy tej temperaturze cenili sobie
każdy najmniejszy powiew powietrza. Na swoim biurku znalazła stosik raportów
czekających na wypełnienie, dotyczyły bieżących spraw, co jej nie zaskoczyło.
Wątpiła, by musiała nadrabiać jakiekolwiek zaległości, nie przy dowódcy-pracoholiku.
Zapukała i otworzyła drzwi, nie
spodziewając się w ogóle takiego widoku. Na kapitańskim biurku plecami do niej
siedziała Rangiku, której ramiona zakrywały jedynie rude pukle. Różowy szal
leżał na podłodze wśród zrzuconych z blatu teczek w towarzystwie kapitańskiego
haori.
– Chyba przychodzę nie w porę –
odezwała się, gdy na nią spojrzeli.
Shuuhei zrobił się kompletnie
czerwony, odskoczył jak oparzony od Rangiku, kiedy w końcu wyszedł ze stuporu
na widok Corrie. Matsumoto natomiast zebrała poły shihakusho z nieco nerwowym
uśmiechem na ustach.
– Puka się – warknął Hisagi.
– Pukałam. Na przyszłość
powinieneś zamykać drzwi na klucz, kapitanie. Jeszcze ja to bajka, ale taki
biedny Kyoya to by już szoku mógł dostać – odparła rozbawiona Corrie, choć nie
mogła powiedzieć, że nie było jej głupio, że ich tak przyłapała. – Mogę przyjść
później.
– Nie, pewnie masz raport do
zdania, a ja też niedługo powinnam wrócić do biura – odpowiedziała Rangiku.
– Nie chcę wam przeszkadzać.
– Już przeszkodziłaś – mruknął Hisagi,
za co dostał kuksańca od Rangiku. – Ale to nie ma już znaczenia, skoro raczyłaś
wrócić.
– Jak widzę, nie nudziłeś się pod
moją nieobecność, kapitanie.
Shuuhei nastroszył się trochę na
tę kpinę, ale nic nie powiedział uciszony pocałunkiem Rangiku, która mrugnęła
wesoło do Corrie i zostawiła ich samych.
Hisagi zaczął zbierać papiery z
podłogi, żeby czymś zająć ręce. Corrie westchnęła, poważniejąc.
– Przepraszam, nie spodziewałam
się, że was tak zastanę – odezwała się, zamykając drzwi, które Rangiku
zostawiła otwarte.
Podeszła bliżej.
– Nie spodziewałem się ciebie
jeszcze przez jakiś czas – odparł.
– Uznaliśmy z Uraharą, że to
wszystko, co możemy zrobić w tej sprawie. Nie było sensu, żebym dłużej
siedziała w Karakurze. Urahara poinformował już Kapitana-Dowódcę o wynikach i
dostaliśmy zgodę na mój powrót, więc najpierw przyszłam tutaj. I tak czeka mnie
wizyta w Jedynce.
– Powinniśmy się cieszyć? –
zapytał.
– Sam ocenisz, kiedy usłyszysz o
wszystkim. Były jakieś problemy pod moją nieobecność?
– Nie, wszystko jest w porządku.
Nadal niczego nie wiemy o wrogu, chyba wycofali się całkowicie po zabiciu Momo.
– Rozumiem. Co powiesz, żeby
odwiedzić teraz Jedynkę?
***
Kira nie przepadał za wizytami w Pięćdziesiątym
Szóstym Okręgu Rukongai. Może to kwestia przyzwyczajenia do czystych uliczek Seireitei,
może o coś innego, lecz nie potrafił się do tego przyzwyczaić i spoglądające na
nich z pogardą i niechęcią dusze wprawiały go w nienajlepszy nastrój. Nie śmiał
jednak sugerować Corrie przeniesienia Kurenaiów bliżej Seireitei, nie czuł się
do tego powołany, a wywołanie konfliktu na tym polu utrudniłoby wiele.
Tym razem jednak nie narzekał
nawet w myślach na to wszystko, wolał bowiem nie puszczać Corrie samej tak
daleko w obawie, że znowu mu gdzieś zniknie bez śladu.
Do samych Kurenaiów pałał jednak
sympatią. Zarówno dzieciaki, jak i ich matka przyjmowali go bardzo życzliwie za
każdym razem, dla Corrie stanowili namiastkę rodziny, której nie posiadała. Nie
zamierzał jej tego odbierać.
Ayako zauważyła ich pierwsza,
przekrzykując stukot drewnianych mieczy. Z radosnym uśmiechem wpadła na Corrie,
która czułym gestem przeczesała dziewczynce smoliście czarne kosmyki puszczone
luzem.
– Corrie-nee! Nareszcie
przyszłaś!
– Tęskniliśmy za tobą!
Kojiro i Suzuku przerwali trening
i ten pierwszy pospiesznie wszedł do domu, odwracając od nich jak najszybciej spojrzenie.
Suzuku natomiast z szerokim uśmiechem podbiegł do nich, łapiąc przy okazji
Juushiro i sadzając go sobie na ramionach.
– Corrie-nee, vice-kapitanie
Kira, dobrze was widzieć – odezwał się. – Mama się ucieszy.
Naoko Kurenai czekała na nich w
drzwiach oderwana prawdopodobnie od jakiejś czynności. Uśmiechnęła się ciepło
na widok dwójki shinigamich.
– Przepraszam, że tak długo mnie
nie było – powiedziała Corrie, nadal przytulając do siebie dziewczynki.
– Miałaś dużo obowiązków. Chłopcy
mi trochę opowiedzieli.
– I tak mi głupio.
– Niepotrzebnie, Corrie-chan.
Wchodźcie, do Seireitei daleko, więc pewnie jesteście spragnieni.
– Corrie-nee, opowiedz nam coś!
– Pobawisz się z nami?
Corrie nie mogła się nie
uśmiechnąć. Tęskniła za beztroską domu Ami, to nie było tylko zobowiązanie,
odpowiedzialność przed zmarłą przyjaciółką, ale ciepłe miejsce, w którym mogła
odetchnąć.
Dzieciaki jak zwykle miały
mnóstwo energii do zabawy, a stęsknione za towarzystwem Corrie nie odstępowały
jej na krok. Łaknęły uwagi, opowieści i gier, wciągając w to również Kirę.
Suzuku dostrzegł brata w
momencie, gdy Corrie złapała roześmianą Reiko w ramiona. Po minie Kojiro
wiedział, że może z tego wyjść jakaś nieprzyjemna sytuacja i już chciał
interweniować, gdy odezwała się Shiroyama:
– Pozwól im to samym załatwić.
– Jesteś pewna, Corrie-nee? Takie
rzeczy zwykle kończą się mordobiciem.
Uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Ani Izuru, ani Kojiro nie są
skłonni do rozmowy pięściami. A nawet jeśli, to nie mamy na to wpływu – odparła.
– Jesteś zbyt spokojna,
Corrie-nee. Nie martwisz się o to?
– Po prostu im ufam, Suzuku. Poza
tym cokolwiek sobie powiedzą, wszyscy wiemy, że to niewiele zmieni. Pozwól im
na to.
Corrie miała świadomość, że
kiedyś do takiego starcia dojdzie. Paradoksalnie po wyznaniu Kojiro czuła się o
to spokojniejsza, choć gdy opowiedziała o tym Izuru, ten nie wyjawił jej, co o
tym myśli. Mogła tylko podejrzewać, jednak nie miała wpływu na to, co obaj
czują. Chyba właśnie dlatego udawała, że nie widzi, jak Kojiro podchodzi do
Izuru i po chwili obaj oddalają się od domu.
Suzuku nie był taki spokojny i
pomimo prośby Corrie ruszył za nimi aż na wzgórze, gdzie pochowani zostali Ami
i mały Shuuhei.
– O czym chciałeś ze mną
porozmawiać, Kojiro-kun? – zapytał Izuru, przyglądając się uważnie chłopakowi.
Od początku za nim nie przepadał,
choć zdawał sobie sprawę, że antypatia była podyktowana zwykłą zazdrością, choć
to on był w lepszej sytuacji.
– To może zabrzmieć arogancko,
ale chciałem poprosić, żeby się pan dobrze zaopiekował Corrie-nee. Ona zawsze
bierze na siebie tak dużo i ciągle trochę obwinia się o to, co przydarzyło się
Ami-nee i Shuuheiowi. Nieraz jak tu sama przychodziła, widziałem, że coś ją
przytłacza, ale wiem, że nigdy by mi się z tego nie zwierzyła.
– Corrie taka jest. Rzadko wspomina
o własnych troskach, dbając bardziej o wszystkich dookoła – odparł Kira. – Nie lubi
okazywać własnych słabości w obawie, że zostanie odtrącona.
– Wie pan, dlaczego tak jest?
– Nigdy nie powiedziała tego
wprost, więc mogę się tylko domyślać, skąd to zachowanie.
– Rozumiem.
Kojiro otworzył usta, żeby coś
jeszcze powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. Odwrócił spojrzenie i przez chwilę
stali w niezręcznej ciszy.
– Corrie mówiła mi o waszej
ostatniej rozmowie – odezwał się Kira. – Szukasz jedynie zapewnień, że będę o
nią dbał, czy masz inne intencje?
Kojiro spojrzał na niego, a w
jego czarnych oczach skrzył się smutek.
– Właściwie to nigdy nie zrobiłem
nic, żeby o nią zawalczyć – przyznał. – Zakochałem się w Corrie-nee w dniu,
kiedy ją poznałem. Cieszyłem się za każdym razem, gdy przychodziła z Ami-nee, a
potem sama, gdy spędzała z nami czas. Wciąż też wiedziałem, że dzieli nas
przepaść. Corrie-nee była shinigami, ja zwykłym chłopcem z biednego okręgu
Rukongai. Był jeszcze pan. Mężczyzna, którego nie znałem i którego nie
rozumiałem przez długi czas, kiedy jej pan nie chciał. Którego nienawidziłem
tylko dlatego, że Corrie-nee pana kochała. To było głupie, szczeniackie.
– To dla niej chciałeś zostać
shinigami.
– Tylko po to, by się do niej
zbliżyć – poprawił go. – Z własnego egoizmu, choć nie wiem, jak miałoby mi to
pomóc. Przyznaję, że wściekłem się, kiedy Corrie-nee powiedziała, że przyjęła
pańskie oświadczyny, ale wtedy wiedziałem też, że podjąłem słuszną decyzję, by
więcej za nią nie gonić. Chcę, żeby była szczęśliwa, żeby przestała myśleć o
sobie jak o kimś niegodnym. Proszę mi obiecać, że zrobi pan wszystko, by tak
się stało.
– Obiecuję – powiedział poważnie
Kira. – I ja chcę, żeby była szczęśliwa. I może to głupie, ale również byłem o
ciebie zazdrosny, Kojiro-kun.
Kurenai uśmiechnął się niepewnie
i zaraz spojrzał w stronę najbliższych drzew.
– Możesz już stamtąd wyjść, Suzu –
rzucił chłodno. – Obaj wiemy, że tam jesteś.
Zza pnia wychyliła się czerwona
czupryna ukrywająca pusty oczodół.
– Kiedy się zorientowałeś? –
zapytał Suzuku, uśmiechając się głupio.
– Od początku wiedziałem. Jesteś kiepski
w chowanego, zawsze byłeś, kretynie.
– Ej no – oburzył się Suzuku. –
Martwiłem się, że chcesz wyzwać vice-kapitana do walki. Zamierzałem cię
ratować, gdyby poszło źle.
Kojiro westchnął ciężko na
tłumaczenie brata.
– Całkiem cię pogrzało? Przecież
ja się już poddałem. Chciałem tylko porozmawiać z vice-kapitanem Kirą, a przy
Corrie-nee było mi głupio zacząć temat.
– Swoją drogą, ona też się
martwiła. Udawała, że nie, ale patrzyła za wami z niezadowoloną miną.
– Zamknij się już, Suzu.
***
Szkółka miała się świetnie, co w
obliczu ostatnich niespokojnych miesięcy napawało Corrie optymizmem. Co prawda na
razie nie było mowy o rozbudowaniu projektu, ale w chwili obecnej byłoby to
ciężkie do zorganizowania. Mimo to Corrie cieszyła się, że chociaż jakaś część
dzieciaków została otoczona opieką.
Było już trochę późno, kiedy w końcu
udało jej się wyrwać z zabawy. Dzieciaki zawsze pełne energii nadal szalały po
dziedzińcu szkółki, gdy wychodziła. Gdyby mogła, posiedziałaby dłużej, i tak
rzadko tu zaglądała, a jednak inne zobowiązania i obowiązki miały pierwszeństwo.
Obiecała sobie, że od teraz postara się znaleźć więcej czasu także na szkółkę.
Na razie jednak marzyła o kąpieli
i kolacji w towarzystwie Izuru, którego i tak zaniedbała przez swoją
nieobecność. Miała nadzieję, że najbliższe tygodnie w końcu wszystko unormują,
że może jednak nie dojdzie do konfliktu, skoro przeszukali Rukongai wzdłuż i
wszerz i niczego nie znaleźli.
– Corrien-hime, nareszcie
panienkę znalazłem. Proszę mnie wysłuchać.
A to już po wizycie u Kisuke? A ja tak liczyłam na jakieś sceny z treningu i interakcje Corrie z Uraharą i Yoruichi ;( Rozumiem, że w kwestii bankai zamierzasz jeszcze potrzymać w niepewności, a ja tu już siedzę na szpilkach i ślinka mi cieknie po tym jak z każdą kolejną zapowiedzią coraz bardziej zaostrzasz apetyt na główną akcję.
OdpowiedzUsuńUśpiłaś moją czujność tymi sielankowymi scenami i ta ostatnia wypowiedź zrobiła mi mały mindf*ck. Kto to? Co to? Czego chce? Skąd się tam wziął? Tak, że ten... jak wcześniej pisałam, że siedzę na szpilkach, tak teraz mam wrażenie, że zaraz wyjdę z siebie.
Kisuke na razie nie chciał dać się napisać, ale myślę, że jest szansa na mangowe zagranie z flashbackami. Zobaczymy.
UsuńWena kapryśna sprawa, więc rozumiem co masz na myśli ;)
UsuńFlashbacki brzmią super!
Corrie wróciła. Trochę szkoda, że jest taka luka w wydarzeniach, ale nie czarujmy się, ciężko byłoby wymyślić coś sensowego, więc może lepiej. Gorzej, że mieli iść do Jedynki i nie poszli, zamiast tego zaserwowałaś wizytę w Rukongai. Co tam się wydarzyło w tej kwestii. Ale zaś scena w Dziewiątce udana. Choć moja pierwsza myśl, że Setsu by się tak nie spłoszyła. Bakuś może gorzej. Ale Rangiku z Shu już prędzej, a i bawić się potrafią, jak widać. Sama akcja u Kurenaiów też ok, tylko czekałam na tę Jedynkę. Fajnie, że nie doszło do bitki. Ale też byłoby to zbyt oczywiste i powinnam się domyślić, że rozegrasz to inaczej.
OdpowiedzUsuń