Plany mają to do siebie, że nie zawsze wychodzą, ale walczę dalej z regularnością. Na razie udało mi się napisać kolejne dwa rozdziały, więc chociaż taki zapas musi mnie satysfakcjonować. Nie ukrywam, to mocny rozdział, który rozpoczyna odkrywanie tajemnic. Będzie bolało.
Nie sądziła, że kiedykolwiek tu
wróci. Na początku, gdy znalazła się w kompletnie obcym miejscu, wiedziała, że
musi wracać. To był jej obowiązek. Jednak z upływem czasu coraz bardziej wracać
nie chciała, w końcu o tym zapomniała, orientując się, że lepiej udawać, że w
żaden sposób nie odstaje. Chciała zostać w Seireitei, jej nowonarodzone serce i
ego tego właśnie pragnęły. Poza tym po kilku tygodniach dotarło do niej, że
prawdopodobnie nikt jej nie szuka. Była tylko jedną z wielu, nic nieznaczącą
przyszłą konkubiną władcy.
Udało jej się zapomnieć o tym
wszystkim, co wiązało się z Dworem Wiatru, choć zdarzały się momenty, gdy
wspomnienia wracały. W wielu snach wciąż była bezbronnym, pogardzanym dzieckiem,
którego nikt nie potrzebował.
Dwór o sobie przypomniał tak
dobitnie, że do tej pory aż trudno uwierzyć, że wcześniej nie doszło do wojny.
Corrie wciąż nie rozumiała, dlaczego Shizumo po nią przyszedł po takim czasie i
czemu osobiście. Nie chciała roztrząsać przyczyn, wiedząc, że nie zna całego obrazu.
Jednak to pozwoliło, by strach na dobre zagościł w jej życiu.
Nie sądziła, że pojawi się tu
kiedykolwiek jeszcze, odkąd została shinigami. Wiedziała, że powinna trzymać
się od tego miejsca z daleka, ale jeśli swoją obecnością mogła powstrzymać
nadchodzącą wojnę, zamierzała uczynić wszystko, co w jej mocy.
A mimo to czuła na gardle
zaciśniętą dłoń strachu, która dławiła każdy oddech. Próbowała z tym walczyć,
przestać być tchórzem, lecz sama myśl, że jeśli coś pójdzie źle, zostanie tu na
zawsze, wystarczała, by zaczęła wątpić we własne siły.
Po to był trening u Urahary. Po
to wypruwała sobie żyły, by osiągnąć rozpostarcie zdolne ochronić jej
najbliższych. Nie mogła się tak po prostu poddać. Chciała wierzyć, że to
wszystko wystarczy, że nie będzie musiała angażować się w to bardziej. Marzyła,
aby ten cały ruch oporu utrzymał jej obecność na Dworze Wiatru w tajemnicy
przed wszystkimi, by wystarczyła sama jej obecność wśród nich.
Na teren Dworu wślizgnęli się
późnym wieczorem. Corrie nie kojarzyła tej okolicy, co nie było takie dziwne – dzieciństwo i pierwsze nastoletnie lata spędziła
najpierw w rodowej rezydencji, potem w Dworze Córek, cokolwiek to miało
znaczyć. Rzadko kiedy wychodziła poza teren posiadłości, więc samodzielnie z
pewnością by się zgubiła.
Kaoru zdawał się doskonale
wiedzieć, dokąd idzie. Trzymał się bocznych alejek, jednak nie ukrywał się za
bardzo. Zdana na jego wiedzę Corrie nie czuła się z tym komfortowo, obawiając
się, że w razie kłopotów nie znajdzie drogi powrotnej. Nie zamierzała zostawać
na Dworze Wiatru dłużej niż to absolutnie konieczne.
Nie napotkali nikogo na drodze,
choć od czasu do czasu Corrie słyszała kroki czy urywki rozmów z głównych ulic.
Dwór Wiatru też miał swoje wieczorne życie, lecz Corrie nie pozwoliła sobie
wracać myślami do pozostawionych w Seireitei Izuru i reszcie. Musiała skupić
się na chwili obecnej.
– Pójdziemy od razu na miejsce
spotkania – odezwał się cicho Kaoru.
Nie odpowiedziała, lecz dała się prowadzić
dalej. Przez chwilę miała wrażenie, że poznaje okolicę, lecz w ciemnościach
nadchodzącej nocy mogło być to jedynie złudzenie.
Przez ukrytą furtkę weszli na
teren jednej z rezydencji. Uśpiony, ascetycznie urządzony ogród nie dawał wielu
kryjówek, lecz nic nie wskazywało na to, by byli oczekiwani. Corrie próbowała
wyczuć potencjalne zagrożenie, mając nadzieję, że zdąży zareagować.
– Spokojnie, Corrien-hime –
powiedział Kaoru, dostrzegając, jak się spina. – Wszystko jest w porządku. To
eskorta.
– Nie jestem o tym przekonana
– odezwała się gdzieś z tyłu głowy Corrie Yukikaze.
Shiroyama przyznała partnerce
rację, choć jeszcze zwlekała z sięgnięciem po miecz. Z ciemności wyłoniło się
czterech mężczyzn w szatach strażników, ukłonili się przed nią. W tym momencie
do Corrie dotarło, że była jedna osoba, która mogłaby się sprzeciwić Shizumo –
Ato, jego młodszy brat. Może to on stał za ruchem oporu?
Ato był jedyną osobą, która o nią
dbała. Może było mu żal córki Shiroyamów, może ją zwyczajnie polubił, lecz
czas, który spędzili razem, był cenny dla dawnej Corrie. Może nawet nieświadomie
się w nim zadurzyła, choć to absolutnie nie miało żadnej przyszłości.
W towarzystwie strażników weszła
do okazałej rezydencji wejściem dla służby. Wszystko nabierało sensu, skoro to
Ato był prowodyrem opozycji dla Shizumo. Nic dziwnego, że Kaoru nie chciał jej
niczego zdradzić, skoro obawiał się szpiegów. Choć równie dobrze mogli donieść
władcy, że Corrie zmierza na Dwór Wiatru – nie chciała nawet rozważać takiego
scenariusza.
Z każdą chwilą denerwowała się
jeszcze bardziej. Najchętniej wróciłaby do Seireitei i zapomniała, że cokolwiek
takiego miało miejsce, lecz było już za późno, żeby się wycofać. Mogła jedynie
modlić się, że cała sprawa pójdzie szybko i będzie mogła wrócić do
najbliższych, nim wydarzy się coś nieoczekiwanego. Z drugiej strony Ato na pewno
zrozumie, że to w Seireitei jest bardziej potrzebna niż tutaj.
Kaoru zapukał lekko do drzwi,
które zaraz otworzył. Byli spodziewali, to pewne, choć Corrie nie miała
pojęcia, jak sługa przekazał tę informację, skoro niczego takiego nie widziała.
– Wejdź, proszę. – Kaoru wskazał
pomieszczenie, kłaniając się lekko.
Corrie stawiała kroki ostrożnie,
choć trochę bardziej uspokojona perspektywą spotkania z Ato. Nie zdążyła więc
właściwie zareagować, gdy usłyszała dobrze znany sobie głos:
– Witaj, Corrien. Miło, że
zaszczyciłaś mnie w końcu swoją obecnością.
W wygodnym fotelu za biurkiem
siedział Shizumo i uśmiechał się z satysfakcją. Nim do Corrie dotarło, co się
właściwie dzieje, strażnicy otoczyli ją z obnażonymi mieczami skierowanymi w
jej gardło.
– Co? – wykrztusiła.
– Naprawdę myślałaś, że
ktokolwiek na Dworze Wiatru sprzeciwi się mej władzy? – zakpił Shizumo. Wstał i
niespiesznie ruszył w jej kierunku. – Wierność Kazemichim to podstawa naszej
egzystencji. Przecież wiesz.
Yukikaze krzyknęła, wyrywając
Corrie z amoku. Shiroyama wyszarpnęła miecz z saya, zrzucając na strażników
swoje reiatsu, lecz w tym momencie dopadła ją ciężka, obślizgła wręcz energia
dusząca oddech i zmuszająca do uległości. Corrie upadła na kolana, płuca paliły
z braku powietrza, miecz uderzył o tatami, wyślizgując się ze zdrętwiałej
dłoni.
– To było głupie posunięcie –
stwierdził Shizumo, stając nad nią. – Nie żebym cię podejrzewał o jakąkolwiek
inteligencję. Inaczej wróciłabyś do mnie już dawno tak jak powinnaś. Należysz
do mnie, Corrien. Tak było od samego początku. Czego oczekiwałaś?
Patrzył na nią z wyższością,
delektując się strachem i bezsilnością Corrie. Wiedział, że ma nad nią
przewagę, mogła być shinigami, ale nadal się go bała i nie potrafiła mu się
sprzeciwić. Próbowała, oczywiście, że próbowała, a jednak posłuszeństwo wobec
władzy miała zapisane w genach i z tym walczyć nie mogła.
Corrie miała w głowie tylko jedną
myśl – uciekać. Spełniły się jej najgorsze koszmary. Tu, na Dworze Wiatru nikt
jej nie ocali, nikt się nią nie przejmie. Była zdana na łaskę okrutnika, który
traktował ją jak swoją własność. Nie potrafiła wykrztusić słowa, zresztą
energia duchowa Shizumo nadal ją tłamsiła.
– Zabierzcie ją do Dworu Córek –
polecił Kazemichi. – Mają ją wykąpać i przebrać. Koniec wygłupów i udawania
shinigami.
Gdy do Corrie dotarł sens słów
Shizumo, poczuła gniew. Nie była jego marionetką, miała swoje marzenia i
uczucia. Nie po to tyle harowała, żeby teraz stać się nic nieznaczącą zabawką.
– Nie – odezwała się, choć kosztowało
ją to wiele wysiłku. – Nie należę do ciebie, Shizumo.
– Nie? – zapytał Kazemichi. – Cóż
to za niedorzeczny pomysł, Corrien?
– Nie jestem twoją marionetką.
Shizumo westchnął teatralnie, po
czym podniósł Yukikaze.
– Ten kawałek stali daje ci tyle pewności
siebie? – zapytał, widząc, jak Corrie jeży się na ten widok. – Twoje ręce miały
nigdy nie dotykać broni, Corrien. Jesteś tak bardzo splugawiona, że nie mam
pojęcia, jak mogłabyś to zmienić. A to nie będzie ci już potrzebne.
Nie wypowiedział zaklęcia, lecz
Corrie poczuła jego moc, gdy srebrna klinga pękła na pół w dłoni wroga, a
Yukikaze wrzasnęła w jej duszy.
– Nie!
Corrie rzuciła się w kierunku
Shizumo, ale zaraz została powalona przez strażników. Zszokowana i przerażona
patrzyła na roześmianego wroga, który zaraz odesłał ją gestem. Nie broniła się,
gdy strażnicy zawlekli ją do Dworu Córek, w którym spędziła niemal całe
dzieciństwo. Oszołomioną puścili dopiero w sypialni, którą tak dobrze znała –
to było jej więzienie wtedy, miało być już na zawsze i teraz też się na to
zapowiadało.
Dała się wprowadzić w pułapkę.
Głupia i naiwna chciała sama rozwiązać własne problemy, a tylko ich sobie dołożyła.
Nie powinna tu w ogóle przychodzić, przecież wiedziała, że ma marne szanse w
bezpośrednim starciu z Shizumo. Jak mogła w ogóle nie pomyśleć o pułapce?
Przecież doskonale wiedziała, że Kazemichi sięgnie po wszelkie środki, by ją
zniszczyć. Nawet jeśli to nie miało sensu.
Musiała stąd uciekać. Bez miecza
nie miała kompletnie szans na jakąkolwiek walkę, jednak ucieczka wciąż wydawała
się możliwą opcją. Jeśli zaś tu zostanie, zginie. Tego nie chciała, wciąż
wiązały ją złożone obietnice, które chciała dopełnić.
– Nic mi nie jest. –
Usłyszała Yukikaze. – Zniszczył jedynie ostrze, mnie nie dosięgnął.
To pozwoliło Corrie uspokoić kanonadę
myśli. Nie była tu sama, wciąż miała Yukikaze po swojej stronie i zamierzała
jej zaufać. Dotąd udowadniała, że jest niezwykłym mieczem, który wciąż ją
zaskakiwał.
Corrie oprzytomniała i w końcu
zaczęła zwracać uwagę na trzy służki, które próbowały sobie poradzić z jej ubraniami.
– Nie!
Odepchnęła je stanowczo,
zamierzając wykorzystać okazję. Tu nie było strażników, a jeśli jacyś kręcili
się po Dworze Córek, drugi raz nie pozwoli się zaskoczyć. Wyrwała się i pognała
do drzwi. Słyszała krzyk jednej ze służek i niemal wpadła na strażnika w
drzwiach. Odepchnęła go zaklęciem, jednak dwóch kolejnych zatarasowało jej
drogę.
– Pani, proszę się uspokoić!
Nie zamierzała ustąpić.
Wiedziała, że nie miała wiele czasu, nim Shizumo znów się nią zainteresuje.
Bała się tego, co zamierzał z nią zrobić.
Wypadła na korytarz prosto na
Kazemichiego, który złapał ją za ramię i pchnął na najbliższą ścianę.
– Próbujemy uciekać? – warknął.
– Nie będę twoją zabawką – wysyczała
Corrie. – Puszczaj mnie!
Roześmiał się i siłą zawrócił ją
do sypialni. Dopiero tam puścił jej ramię i Corrie upadła ciężko na podłogę.
– Co tu się wyprawia?! – huknął Shizumo.
– Nie możecie sobie poradzić z jedną dziewuchą?!
– Nasze najszczersze przeprosiny,
Shizumo-sama. Nikt z nas nie spodziewał się, że Corrien-hime nas zaatakuje.
– Wymówki – prychnął. – Wypad.
Ogarniecie ją później. Gdy już skończę z tą upartą dziewuchą.
Minęło parę sekund i Corrie została
sama ze swoim oprawcą. Próbowała tłamsić panikę, ale wiedza, co się za chwilę
stanie, za bardzo ją paraliżowała.
– Kretynka – stwierdził Shizumo. –
Byłem skłonny potraktować cię łagodniej, gdybyś się grzecznie poddała, a ty
sama prosisz się o najsurowszy wymiar kary. Na co ci to, Corrien? Sądzisz, że
uciekniesz? Tym razem nikt cię nie ocali.
– Dlaczego?
– Co „dlaczego”?
– Dlaczego tak ci na mnie zależy?
Jestem jedną z wielu. Nieistotną.
Shizumo roześmiał się paskudnie,
obserwując, jak Corrie wstaje.
– Głupia, nieświadoma dziewucha –
uznał. – Nie musisz o niczym wiedzieć. Jesteś tylko moją marionetką. Zapomnij o
powrocie do Seireitei. Jeśli teraz się poddasz, jestem skłonny ci wybaczyć.
Wystarczy, że przeprosisz i przestaniesz sprawiać problemy, Corrien.
Wiedziała, że to tylko słowa, na
które nie mogła się zgodzić. Dawna Corrien pewnie przystałaby na życie w
hańbie, uznając, że tak po prostu musi być. Dzisiejsza nie zamierzała się
poddać. Miała, o co walczyć i do kogo wrócić. Nie mogła się poddać, choć strach
dławił gardło i paraliżował ruchy.
– Odmawiam – powiedziała tak
stanowczo, jak tylko była w stanie. – Nie zamierzam się poddać. Nic nie jestem
winna ani tobie ani Dworowi Wiatru.
Shizumo skrzywił się gniewnie.
Dopadł ją w dwóch krokach, złapał za przód yukaty i przyciągnął do siebie.
– Sama
to na siebie sprowadziłaś, Corrien – wysyczał jej prosto w twarz.
Pchnął Corrie na posłanie. Siła
tego ruchu posłała ją na materac, ale zaraz się poderwała. Strach przestał dławić
ciało, wręcz przeciwnie, dodał sił w szarpaninie, choć Corrie wiedziała, jak
bezcelowe to było. Shizumo górował nad nią siłą i energią duchową, do tego był
na swoim terenie, więc nawet gdyby mu się wyrwała, szanse na ucieczkę były
niewielkie. Jednak nie zamierzała się poddać. Kopała, biła, próbowała się
wyrwać. Wszystko, by ocalić poczucie godności, które Shizumo zamierzał złamać.
Po policzkach ciekły łzy, kiedy
Kazemichi rozerwał yukatę i odrzucił jej strzęp gdzieś za siebie z paskudnym
uśmiechem satysfakcji na twarzy. Paznokcie Corrie o włos minęły policzek
Shizumo, w odpowiedzi została spoliczkowana na tyle mocno, że w oszołomieniu straciła
koncentrację. Tyle wystarczyło, by przełamał jej opór. Na nic zdały się krzyki
i łzy, Corrie wciąż się szarpała pomimo wiedzy, że przysparza sobie jedynie dodatkowego
bólu. Nie potrafiła się poddać, choć nie miała żadnych szans na wygraną.
Do półprzytomnego umysłu dopiero
po dłuższej chwili dotarło, że było po wszystkim. Shizumo zdążył się już ubrać
i z satysfakcją obserwował swoje dzieło.
– Powinnaś oddać mi jeszcze sopel
i złożyć przysięgę – odezwał się. – Ale to może poczekać.
– Nie dostaniesz sopla – szepnęła
ochrypłym od krzyków głosem.
Shizumo roześmiał się.
– Twój shinigami go ma –
stwierdził ubawiony i pochylił się nad zwiniętą w kłębek Corrie. – Powiem ci
coś zabawnego, Corrien. Pamiętasz Shilę Tomoe? Kretynce ubzdurało się, że nie
jesteś tu w ogóle potrzebna. Usłyszała, gdy posyłałem za tobą sługę Yuto. Przy
moim łaskawym przyzwoleniu opuściła Dwór trzy dni temu, sądząc, że nic o tym nie
wiem oraz że zdąży cię ostrzec. Chyba się rozminęłyście. Myślisz, że do kogo
następnego poleci?
Z każdym słowem Corrie była coraz
bardziej przerażona. Wiedziała, do czego Shizumo zmierzał, a był mściwym
sukinsynem, który zamierzał odebrać jej wszystko. Odedrzeć Corrien Shiroyamę z
jakiegokolwiek znaczenia.
– Izuru tu nie przyjdzie –
szepnęła.
– Nie? Nie przyjdzie ocalić
ukochanej? – zakpił Shizumo. – Naprawdę masz o nim tak niskie mniemanie?
– Nie przyjdzie – powtórzyła.
– Mogę poczekać. Umilisz mi czas
oczekiwania, Corrien. Mam nadzieję, że od jutra staniesz się potulniejsza, choć
przyznaję, że te zapasy były dość zabawne. Jeśli sobie życzysz, złamię cię.
Corrie została sama i dopiero
wtedy pozwoliła sobie na wybuch płaczu. Wściekła na siebie, że była tak głupia
i dała się schwytać. Na słabość, że nie była w stanie się samodzielnie obronić.
Zrozpaczona na myśl o tym, że ta gehenna będzie się powtarzać każdego dnia,
odbierając jej poczucie godności. Przerażona myślą, że przez swoje bezmyślne
zachowanie naraziła Izuru na niebezpieczeństwo. Zaklinała go w myślach, by
nawet nie próbował jej ratować. By nie wchodził w tak oczywistą pułapkę. Nic
innego nie mogła zrobić zupełnie bezradna wobec Shizumo.
Kolejne dni stały się pasmem bólu
i upokorzenia. Shizumo nie miał skrupułów, by przychodzić do niej o każdej
porze dnia i nocy, wykpiwać ją i zostawiać półprzytomną. Gdy odmówiła jedzenia,
obżerał się na jej oczach, a potem zmusił do wypicia od razu całej zupy, choć
parzyła język i gardło. Ciało Corrie pokryły siniaki i czerwone pręgi, do tego
wciąż czuła się osłabiona.
Yukikaze tuliła Corrie w
milczeniu, nie potrafiąc pomóc swej shinigami, która ledwo miała siłę na płacz,
nie wspominając o jakiejkolwiek walce. Były bezbronne wobec przeciwnika, który
niszczył tę lichą pewność siebie Corrie. W Wewnętrznym Świecie padał
rozpaczliwy deszcz, ciemne, burzowe chmury zasnuły niebo, a wiatr szarpał ich
ubraniami.
– Przepraszam, Yuki – szepnęła
Corrie z twarzą ukrytą w ramieniu Zanpakutou. – Zawiodłam cię. Włożyłyśmy tyle
wysiłku w rozpostarcie, wykorzystałyśmy wszelkie środki, żebym mogła walczyć, a
koniec końców mogę tylko czekać, aż znudzę się Shizumo. Przepraszam.
– Nie płacz – odparła Yukikaze,
głaszcząc brązowe, krzywo obcięte na złość oprawcy włosy. – Nic z tym nie zrobimy.
Możemy tylko liczyć, że twój blondas przyjdzie z pomocą.
– Nie! – Corrie oderwała się
od Zanpakutou z przerażeniem na twarzy. – Izuru nie może tu przyjść! Nie wolno
mu!
– Obie wiemy, że kiedy tylko
usłyszy, że jesteś w niebezpieczeństwie, przyleci tu na złamanie karku.
– Nie może. Co robić?
To pytanie nie dawało jej
spokoju, gdy służące skończyły ją kąpać i pielęgnować. Potrzebowała mocnego
argumentu, by zawrócić ukochanego z drogi na Dwór Wiatru. Nie chciała, by Shizumo
zmusił Izuru do oglądania, jak sobie na niej używa. Oszalałaby z bólu, gdyby
musiała patrzeć na śmierć Kiry. Ta gehenna Dworu Córek była niczym w porównaniu
ze stratą najważniejszej dla niej osoby na świecie.
„Śmierć” – dotarło do niej, gdy
Shizumo ubierał się po kolejnej wizycie. Leżała na zakrwawionym futonie i
marzyła o śmierci. To był jedyny sposób, żeby to wszystko zakończyć. By odebrać
Kirze powód do przybycia na Dwór Wiatru.
– Jesteś tego pewna? –
zapytała Yukikaze, gdy Corrie została w sypialni sama.
– Dłużej nie zniosę tego piekła –
odparła Corrie.
– Co jeśli blondas będzie
chciał zemsty?
– Izuru taki nie jest. On znowu
będzie cierpiał, ale wolę sama złamać mu serce. Shila będzie z nim, więc wyjaśni
mu, dlaczego sopel zniknął. Będzie bezpieczny.
– Egoistka z ciebie, moja
pani.
– Wiem, ale nie mam wyjścia. Nie
uwolnię się. Shizumo odbiera mi wszystko, więc niech to będzie moja decyzja, kiedy
i jak umrę. Wybaczysz mi, Yuki?
– Kretynka. Nie miałabym serca,
skazywać cię dłużej na te męki.
Corrie nie potrafiła powstrzymać
łez i drżenia na samą myśl o odebraniu sobie życia. Tak wiele jeszcze chciała,
tak wiele pragnęła. Wciąż były obietnice, które złożyła Kirze i reszcie.
– Nie zostawiaj mnie, Yuki. Proszę,
błagam, nie chcę być sama.
– Będę z tobą do samego końca.
Nie umrzesz w samotności, Corrien.
Jakoś dowlekła się do łazienki,
napuściła gorącej wody do balii. Wiedziała, że musi wykorzystać czas, kiedy
była w swych komnatach sama, innej szansy nie będzie. Po wyjściu Shizumo zwykle
nie ruszała się z futonu do powrotu służby zbyt obolała i osłabiona, więc nikt
nie będzie podejrzewać, że podjęła jakiekolwiek działanie.
Nie mogła uwolnić się od myśli o Izuru.
Chciała go zobaczyć, jeszcze raz przed śmiercią. Przysięgała, że kiedy to wszystko
się skończy, zostanie jego żoną i czuła się paskudnie z myślą, że złamie tę
obietnicę. Wiedziała, że będzie zrozpaczony. Będzie cierpiał. Jak długo? Całe
lata? Czy poradzi sobie ze śmiercią kolejnej cennej dla niego osoby, która
zostawiła go dla większego celu?
Pomyślała o Shuuheiu, który z
pewnością już był wkurzony na jej zniknięcie. Był jej przyjacielem, którego
tyle razy zawiodła i zraniła. Chciała go chronić przed tą głupią wojną, przed
jej przeszłością, która w żaden sposób nie powinna na niego wpływać. Chciała
być dla niego odpowiednim wsparciem, zostawiła mu same kłopoty.
Pomyślała o reszcie ich paczki.
Jeszcze nie oswoili się z myślą o śmierci Momo, a teraz Corrie ich zostawiała.
Czy zrozumieją? Czy wybaczą? Powinni być przecież szczęśliwi, a Corrie jedynie
doprowadzi ich do płaczu.
Rozbiła zwierciadło. Ostra
krawędź z łatwością przecięła opuszki, gdy nieuważnie chwyciła odłamek.
– Boję się – szepnęła.
– Wiem – odparła Yukikaze.
– Nie chcesz umierać.
– Chcę żyć, ale… Czy to będzie bolało?
– Nie pozwolę na to.
– Boję się.
– Nie ma czego. Będę u twojego
boku do samego końca. Nie umrzesz samotna, moja pani.
Przez łzy patrzyła na własną krew
z rozciętych ramion. Płakała za utraconym życiem, pozostawioną miłością.
Yukikaze szeptała czule, obejmując ją chłodnymi ramionami niczym ostatnia,
ulotna kołysanka.
– Przepraszam, Izuru. Nie mogę
spełnić swojej obietnicy. Żegnaj, mój najdroższy Izuru. Zapomnij o mnie.
Wchodzę sobie dziś na bloga, żeby zobaczyć czy nie pojawił się przypadkiem nowy rozdział i jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie zostawiłam komentarza pod tym. Serio nie wiem jakim cudem tego nie zrobiłam wcześniej, a przeczytałam go krótko ok publikacji.
OdpowiedzUsuńZrobiło się naprawdę dramatycznie, a już zwłaszcza pod koniec. Zawsze wydawało mi się, że niezła ze mnie sadystka, kiedy rujnowałam życie mojej Makoto, ale widzę, że po zakończeniu PK równowaga w przyrodzie musi zostać zachowana i Corrie dostaje po tyłku z podwójną siłą.
Nie mam pomysłu na to co mogłoby się teraz wydarzyć. Wiem jednak, że Izuru i Shuuhei tego tak nie zostawią i cokolwiek by się z Corrie nie stałą, przyjdą po nią.
Oby tylko zdążyli na czas.
A ja czekałam, co powiesz. Kolejny rozdział będzie na dniach, skoro z "Jej promiennym sercem" nie udało mi się w tym miesiącu wyrobić. Także wypatruj.
UsuńWlasnie sobie przypomniałam, ze chyba nigdy się nie wyjaśniło jak Corrie wgl wylądowała w SS cxy nie pamiętam?
OdpowiedzUsuńTrochę naiwnie tam poszła pod wieloma względami. Równie dobrze to mógłby być podstęp shizumo i nie ma rebelii. A nawet gdyby to i oni mogli chcieć j a osxukac. Zostawiła pracę przyjaciół No i Izuru i poszła. Nosz ja pier. Nietsche :)
No czyli się kuźwa nie pomyliłam, ze Corrie jest jednak naiwna. Nosz kur. Kur. Kur. Zezlona teraz jestem a miałam się zrelaksować na przerwie. Kiedy Corrie się nauczy? Nawet moja Setsu już zrozumiała. A też nie była zbyt bystra i zajęło jej to dwie części.
No postanowiłaś mi wyraźnie spierdzielić dzień taka tragedią u Corrie. Aż chyba ze złości napisze szota, jeśli mogę, co by się stało, gdyby Shizumo I wiatr dworu pojawiły się w moim uniwersum. Bo nie wytrzymie, jak nie zobaczę zaraz, ze ktoś mu skopał dupsko.
Swoją drogą zawsze mnie martwi co masz z tymi wątkami takimi. W 1 części jakaś dziewczyna z oddziału Corrie, była też akcja w PW.
Mam za dobry humor dzisiaj, zeby płakać,. Nawet nad tak smutna scena i może lepiej, ale parę razy było blisko. Zresztą wiem, ze Corrie pewnie odratuja, chyba ze nagle zmieniłaś plan tej historii.