poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Rozdział 44.

 Rozdział krótki, toporny i trochę chaotyczny, ale postanowiłam go takim zostawić, bo stan Corrie obecnie wygląda podobnie chaotycznie i niepewnie.

 

Riichiro Hoshimurę znaleziono martwego na terenie baraków Dwunastki jeszcze tego samego dnia. Rany były bardzo niecharakterystyczne, a napastnik ukrył swoje reiatsu, przez co nie można było go namierzyć. Kimkolwiek był, wiedział doskonale, że shinigami będą go szukać, więc starannie ukrył wszelkie ślady.

Hisagi był wściekły. Ktoś ewidentnie próbował zabić jego vice-kapitan, a on nie był w stanie poznać tożsamości zdrajcy. Nie wiedział też, czy to się nie powtórzy, a Corrie na ten moment nie dałaby sobie samodzielnie rady.

Z drugiej strony mógł się pocieszać tym, że ma niepodważalne dowody na niewinność swojej vice-kapitan. Wyprawa do Rukongai nie była jej kaprysem, a została w nią wrobiona. Nikt nie mógł już zarzucić Corrie, że złamała rozkazy z byle powodu.

Ukitake miał rację – wszystko rozchodziło się o to, czego Kazemichi chciał od Shiroyamy. Cała ta sprawa z Ato śmierdziała na kilometr, a pobudki przeciwnika były niejasne, nawet jeśli Corrien twierdziła inaczej. Chociaż po tym, co się stało, chyba nie była tak chętna do bronienia dobrych intencji Ato jak dotychczas. O tym Shuuhei nawet nie próbował z nią rozmawiać, by nie pogłębić problemów, które i tak mieli z tego tytułu.

Atmosfera w biurze Dziewiątki była dość ciężka, gdy Ukitake wszedł do środka. Doskonale wyczuwał napięcie pomiędzy Hisagim a Corrie, która przeglądała raporty z dość niezadowoloną miną.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – przywitał się.

– Nie, w żadnym przypadku – odparł Shuuhei, spoglądając na starszego dowódcę z niepokojem. – Możemy jakoś pomóc, kapitanie Ukitake?

– Właściwie przyszedłem do Corrie-chan.

– Do mnie? – zdziwiła się Shiroyama, po czym spojrzała uważnie na Hisagiego.

To i tak było lepsze niż marazm kilku ostatnich dni, choć nie napawało Shuuheia optymizmem. Corrie najwyraźniej na coś czekała i nie był pewny, czy próbuje przygotować się na złe wieści z Czwartego Oddziału czy kolejną próbę oskarżenia ją o zdradę. Najwyraźniej nie czuła się w jego obecności bezpiecznie.

– Pomyślałem, że zabiorę cię na herbatę, póki regenerujesz siły.

Nadal nie była przekonana. To w końcu ona zwykle wpadała do Trzynastki, by odciągnąć się od problemów i zająć czas Ukitake, którego traktowała trochę jak wyrozumiałego ojca. Tym razem do niego nie poszła. Odkąd zaczęła się cała sprawa z Dworem Wiatru, nie zajrzała do Trzynastki ani razu. Wiedziała dlaczego. Obawiała się zobaczyć zawód w oczach tak lubianego dowódcy.

Spojrzała jeszcze raz na Hisagiego, którego zdradzała pewna nerwowość w ruchach. Od powrotu z feralnej misji miał na nią oko osobiście, nie pozwalając, aby wychodziła samotnie na dłużej. Zresztą i tak sporo tego czasu Corrie przesypiała i dopiero dziś próbowała zabrać się za robotę.

– Idź, jeśli chcesz – powiedział Shuuhei.

Nie była tego pewna. Zachowanie Hisagiego budziło w niej mieszane uczucia. Dopiero teraz zrozumiała, że do pewnego stopnia przestała im ufać. Może wydarzenia na Dworze Wiatru, może oskarżenie o zdradę i uwięzienie sprawiły, że Corrie nie czuła się w Seireitei chciana. Prędzej stała się kimś niewygodnym, a każdy jej ruch był uważnie obserwowany przez wszystkich dookoła. Nawet teraz czuła się oceniana przez obu kapitanów i podejrzewała, że herbata to tylko pretekst do nieoficjalnego przesłuchania.

Znała ich przecież. Nie mogła tak myśleć, to było krzywdzące, bo przecież obaj dowódcy nigdy nie życzyli jej źle. Mimo to nie potrafiła wyzbyć się wątpliwości, choć zmusiła się do uśmiechu.

– Z przyjemnością.

Zostawiła raporty tak, jak leżały. Podejrzewała, że Hisagi i tak się nimi zajmie, gdy skończy własną robotę. Z tego powodu też czuła się winna. Nie była takim vice-kapitanem, jakiego przyjaciel potrzebował. Więcej jej nie było, do tego wciąż była przyczyną zdarzeń. Tak wysokie stanowisko wymagało odpowiedzialności, konsekwencje wszelkich czynów były znacznie wyższe i Corrie żałowała, że to wszystko nie stało się, gdy należała jeszcze do Czwartego Oddziału. Może nie przyciągałaby tak tych wszystkich spojrzeń pełnych wyrzutu.

W Trzynastym Oddziale panował spokój. Nawet nieobecność vice-kapitana – Rukia wciąż nie wróciła do pracy w pełnej gotowości – niczego nie zmieniała. Może fakt, że przez wiele lat Ukitake radził sobie bez zastępcy, miał kluczowe znaczenie. A może ta nadchodząca wojna nie miała tu personalnego wydźwięku i stąd shinigami przygotowywali się do niej z odpowiednią rezerwą.

Ukitake zabrał Corrie do swojego biura, gdzie czekała już na nich herbata, choć Trzeci Oficerowie nie zaznaczyli swojej obecności. Najwyraźniej za sprawą kapitana, którego przecież uwielbiali do granic możliwości.

Milczeli. Corrie obawiała się zapytać o cokolwiek, Ukitake jedynie obserwował dziewczynę z nieukrywaną już troską. Wiedział, jak ciężko jest odzyskać stracone zaufanie. Zbyt wiele razy widział, jak młodzi shinigami zostają zranieni przez dawne prawa, zdradę i trudną historię. Wielu z nich stało się potem zagrożeniem dla Soul Society, inni zniszczyli samych siebie. Ukitake nie chciał, by podobny los spotkał Corrie. To wciąż było dziecko, które o niczym nie wiedziało. Dawne historie jednak lubiły się mścić, najczęściej na tych, którzy mieli ze sprawą tyle wspólnego, że byli spokrewnieni z przyczynami zamieszania.

– Nie zaprosiłeś mnie tu przypadkowo, prawda?

Musiała się odezwać. To milczenie ciążyło jej dużo bardziej, miała dość myślenia o tym wszystkim. Ciągły ból głowy też nie pomagał ogarnąć się z rzeczywistością.

Ukitake westchnął. Nie do końca wiedział, jak ująć temat, by nie pogłębić problemu, więc zdecydował się na szczerość.

– Pomyślałem, że możesz opowiedzieć mi coś o Ato Kazemichim. Nic o nim nie wiemy i trudno przewidzieć jego kolejny ruch.

Przez twarz Corrie przemknął grymas pełny różnych emocji, od poczucia zdrady do gniewu. W jakimś stopniu rozumiała ciągłe powracanie do tematu przez shinigamich, ale pozwalała, by uczucia brały górę.

– Nie chcę o nim rozmawiać – odpowiedziała twardo.

– Dobrze, nie będę cię przekonywać.

Odpuścił, nie chcąc jeszcze bardziej pogrążyć Shiroyamy. Widział, w jakim jest stanie, a zmuszanie jej do czegokolwiek mogłoby pchnąć ją do decyzji, których by żałowali.

Nie był z tego zadowolony. Miał cichą nadzieję, że chociaż jemu powie cokolwiek, a tak nie mieli niczego przydatnego. I choć logika podpowiadała nieufność wobec Corrien, bo to wyglądało, jakby chroniła Kazemichiego, to w rzeczywistości próbowała chronić jedynie siebie. Czy tego chcieli czy nie, Ato Kazemichi był cenny dla Corrien i nie chciała odbierać sobie tej podstawy własnego świata.

Myśli Corrie mimowolnie uciekły do Ato. Tak bardzo nie chciała o tym wszystkim myśleć. Wątpiła, by Kazui zdołał utrzymać w sekrecie zaogniający się coraz bardziej konflikt, zresztą odkąd pamiętała, obecny Pierwszy Generał trzymał się blisko Ato. Ta myśl prowadziła jednak do złych wniosków. Przecież Ato nie zrobiłby jej krzywdy, nie był jak Shizumo żądny bezwarunkowego posłuszeństwa. Był dobry, tak wiele mu zawdzięczała. Nie mógłby jej skrzywdzić, prawda? Zawsze miał dla niej tyle życzliwości.

Gdy tylko wszedł do namiotu, wszyscy ukłonili się z szacunkiem należnym Pierwszemu Generałowi. I Corrien nie podnosiła głowy, choć ją kusiło. Nigdy nie widziała go w bitewnej szacie, była ciekawa, choć wiedziała, jak niegodne są te myśli. Nie została tu przysłana dla przyjemności.

– To zaszczyt, Ato-sama – odezwał się dowódca oddziału, Yusei Kokoame. – Jak możemy pomóc?

Kazemichi uśmiechnął się ciepło. Gdy tylko wszedł do namiotu, od razu ją dostrzegł. Podszedł bliżej.

– Corrien, pozwól ze mną – powiedział.

Dziewczyna zlękła się lekko, nie umknął jej pomruk reszty oddziału pełny zazdrości i dezaprobaty. Czemu to na nią, córkę Shiroyamów, Ato Kazemichi zwrócił uwagę?

Zaraz jednak zerknęła na niego i ukłoniła się głębiej.

– Zgodnie z życzeniem, Ato-sama – odparła cicho.

Zaprowadził ją do pustego namiotu niedaleko, więc niewiele osób ich widziało. Przyboczny Ato, Kazui Fukuraichi został na zewnątrz, więc byli tu sami.

– Mogłabyś zająć się mym ramieniem? – zapytał.

Spojrzała na niego spłoszona, ale zaraz odwróciła wzrok.

– Nie mam uprawnień, by leczyć Pierwszego Generała – oznajmiła cicho. – Kokoame-sama lepiej by się tobą zajął, Ato-sama.

– Jednak chcę, żebyś to ty się mną zajęła – odparł. – Nie musisz być taka spięta, Corrien. Nic się pomiędzy nami nie zmieniło.

Kiwnęła głową, choć wciąż nie była pewna, czy to wypada. Na Dworze wszystko było prostsze – była ona i ciotka Midori mówiąca jej, co ma robić. Nie musiała podejmować żadnych decyzji, bo to do niej nie należało.

Spłoniła się, gdy Ato obnażył zranione ramię i częściowo klatkę piersiową. Zaraz jednak zganiła się w duchu, była medykiem, a on wymagał opieki. Musiała wziąć się w garść i zająć swoimi obowiązkami. Przy Ato było trudniej, onieśmielał ją od pierwszego spotkania, gdy była jeszcze dzieckiem i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Uleczyła go, zabezpieczyła zranienie opatrunkiem i odsunęła się ze spojrzeniem utkwionym w swoich stopach.

– Powinno dojść do siebie w ciągu paru najbliższych dni – powiedziała cicho.

– Dziękuję, Corrien. Od razu czuję się lepiej.

Ukłoniła się, a jej policzki zrobiły się bardziej czerwone. Wiedziała, że powinna już pójść, że ma obowiązki, ale miała nadzieję, że jeszcze przez chwilę nie musi wracać.

Ato ubrał się, by nie krępować jej dłużej. Najchętniej z rozmową przeniósłby się do siebie, ale nie chciał narażać Corrien na plotki. Te i tak z pewnością się pojawią, skoro poprosił właśnie o nią. Jednak najważniejsze i tak było jego słowo.

– Jak ci w oddziale medycznym? – zapytał lekkim tonem.

– W porządku. Dużo się nauczyłam, Kokoame-sama jest dla mnie dobry.

Westchnął. Spodziewał się podobnej odpowiedzi. Wiedział, co się dzieje w armii, sam zresztą na to przyzwalał, by mogli jakoś odreagować ciągniętą przez lata wojnę. Podejrzewał, że Corrien już też dostrzegła, jakie zasady panują w tym miejscu. Gdyby nie szarfa symbolizująca jej pozycję, również byłaby zmuszona do służby wojownikom. Nikt jednak się nie ośmielił z wiedzą, do kogo należy, to by oznaczało zdradę stanu.

– Nie chcesz tu być – stwierdził.

– To mój obowiązek – odparła.

– Zupełnie niepotrzebny – zauważył. – I ja nie chcę, byś tutaj była. To nie miejsce dla takiego dziewczyny jak ty. Nie wiem, co Shizumo sobie myśli.

Doskonale wiedział, o co chodzi bratu. Chciał pokazać wszystkim swoją władzę. Jak rozwydrzony dzieciak, który obawia się, że w innym przypadku zostanie pozbawiony wszystkich dóbr.

Corrien nie odpowiedziała, nie wiedząc, co miałaby powiedzieć. Ato czasami mówił o rzeczach, na których się kompletnie nie znała, zdawał się kwestionować zasady panujące w ich świecie. Robił to, bo mógł. Dla niej to było niemożliwe.

– Powinnam już iść – odezwała się cicho.

– Rozumiem, obowiązki czekają. Przyjdź do mnie jutro na zmianę opatrunku.

– To może… – zaczęła niepewnie.

– Chcę, abyś to ty się mną zajęła – odparł pogodnie. – I może jutro oboje będziemy mieli trochę czasu, by porozmawiać. Bardzo bym tego chciał, Corrien.

– Oczywiście, Ato-sama. Według twego życzenia.

 

***

 

– Chyba przychodzę nie w porę – zagaił Shunsui, gdy wszedł do gabinetu przyjaciela.

– Kyoraku.

Corrie wyrwana z zamyślenia skuliła się lekko w pierwszym odruchu, zaraz jednak odłożyła trzymany w dłoniach kubek i podniosła się.

– Pójdę już – odezwała się. – Nie będę przeszkadzać.

– Nigdy nie przeszkadzasz, Corrie-chan – odparł z uśmiechem Shunsui. – Towarzystwo ślicznej dziewczyny zawsze jest mile widziane.

Przez twarz Corrie przeszedł nieprzyjemny grymas. Mimo to ukłoniła się dość sztywno obu dowódcom.

– Powinnam pomóc kapitanowi Hisagiemu w obowiązkach.

– Poproszę Kiyone i Sentaro, żeby cię odprowadzili.

– Nie trzeba, kapitanie Ukitake. Poradzę sobie. Do widzenia.

Uciekła szybciej, niż można było się spodziewać. Ukitake ciężko westchnął. Zresztą Kyoraku też nie miał najszczęśliwszej miny. Nie trudno było dostrzec, co działo się z Shiroyamą.

– Pytałeś ją o Kazemichiego? – zapytał kapitan Ósemki.

– Nie chciała o nim rozmawiać.

– To nie działa na jej korzyść. Ktoś mógłby użyć tego jako uzasadnienia jej zdrady.

– Corrie jest rozbita. Ten mężczyzna wciąż coś dla niej znaczy, jest podstawą jej świata. Podejrzewam, że boi się dopuścić do siebie prawdę, by się całkiem nie rozsypać.

Teraz to Kyoraku ciężko westchnął.

– Historia lubi się powtarzać – stwierdził. – Młodzi zostają zdradzeni i musimy patrzeć, jak ktoś ich łamie dla własnej satysfakcji.

– Zranione serce leczy się długo, a w stanie wojny może być jeszcze gorzej.

– Podejrzewasz, że będzie chciała sama załatwić sprawę?

– To by było w jej stylu.

Kyoraku westchnął. Sam też domyślał się, jak desperackie kroki Corrie może podjąć, by zakończyć wojnę. Do tego z pewnością czuła się odpowiedzialna za wszystko. Czy byli w stanie ją ochronić?

2 komentarze:

  1. Rozdział faktycznie krótki. Cieszę się, że jednak usiadłam do niego na spokojnie, a nie fragmentami w trakcie pracy, gdzie i tak zabrakło mi czasu.
    Szkoda, szkoda. Liczyłam, że Ukitake coś zdziała. To przykre patrzeć, jak mało zaufania do innych ma Corrie. Chyba ufa już tylko Kirze teraz, skoro przy wszystkich jest taka spięta.
    No i sprawa tego martwego shinigami z Dwunastki, bardzo jestem ciekawa, jak to rozegrasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to już jest na maksa podejrzane, jak w jednej chwili podejrzewają kogoś, a w kolejnej gość już nie żyje. Przynajmniej Hisagi i reszta kapitanów będą mieć potwierdzenie, że ktoś celowo wywabił Corrie z dziewiątki. Co w umie dla samej Corrie niewiele znaczy. Wiadomo, że sytuacja jest absolutnie beznadziejna, jak już nawet Ukitake nie może jej w żaden sposób dodać jej otuchy i zaczynam się zastanawiać co musi się wydarzyć, żeby zaczęła odzyskiwać utracone zaufanie.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January