Rozdział krótki, toporny i trochę chaotyczny, ale postanowiłam go takim zostawić, bo stan Corrie obecnie wygląda podobnie chaotycznie i niepewnie.
Riichiro Hoshimurę znaleziono martwego na terenie baraków
Dwunastki jeszcze tego samego dnia. Rany były bardzo niecharakterystyczne, a napastnik
ukrył swoje reiatsu, przez co nie można było go namierzyć. Kimkolwiek był,
wiedział doskonale, że shinigami będą go szukać, więc starannie ukrył wszelkie
ślady.
Hisagi był wściekły. Ktoś ewidentnie próbował zabić jego
vice-kapitan, a on nie był w stanie poznać tożsamości zdrajcy. Nie wiedział
też, czy to się nie powtórzy, a Corrie na ten moment nie dałaby sobie
samodzielnie rady.
Z drugiej strony mógł się pocieszać tym, że ma niepodważalne
dowody na niewinność swojej vice-kapitan. Wyprawa do Rukongai nie była jej
kaprysem, a została w nią wrobiona. Nikt nie mógł już zarzucić Corrie, że złamała
rozkazy z byle powodu.
Ukitake miał rację – wszystko rozchodziło się o to, czego
Kazemichi chciał od Shiroyamy. Cała ta sprawa z Ato śmierdziała na kilometr, a
pobudki przeciwnika były niejasne, nawet jeśli Corrien twierdziła inaczej.
Chociaż po tym, co się stało, chyba nie była tak chętna do bronienia dobrych
intencji Ato jak dotychczas. O tym Shuuhei nawet nie próbował z nią rozmawiać,
by nie pogłębić problemów, które i tak mieli z tego tytułu.
Atmosfera w biurze Dziewiątki była dość ciężka, gdy Ukitake
wszedł do środka. Doskonale wyczuwał napięcie pomiędzy Hisagim a Corrie, która
przeglądała raporty z dość niezadowoloną miną.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – przywitał się.
– Nie, w żadnym przypadku – odparł Shuuhei, spoglądając na
starszego dowódcę z niepokojem. – Możemy jakoś pomóc, kapitanie Ukitake?
– Właściwie przyszedłem do Corrie-chan.
– Do mnie? – zdziwiła się Shiroyama, po czym spojrzała
uważnie na Hisagiego.
To i tak było lepsze niż marazm kilku ostatnich dni, choć
nie napawało Shuuheia optymizmem. Corrie najwyraźniej na coś czekała i nie był
pewny, czy próbuje przygotować się na złe wieści z Czwartego Oddziału czy kolejną
próbę oskarżenia ją o zdradę. Najwyraźniej nie czuła się w jego obecności
bezpiecznie.
– Pomyślałem, że zabiorę cię na herbatę, póki regenerujesz
siły.
Nadal nie była przekonana. To w końcu ona zwykle wpadała do
Trzynastki, by odciągnąć się od problemów i zająć czas Ukitake, którego
traktowała trochę jak wyrozumiałego ojca. Tym razem do niego nie poszła. Odkąd
zaczęła się cała sprawa z Dworem Wiatru, nie zajrzała do Trzynastki ani razu.
Wiedziała dlaczego. Obawiała się zobaczyć zawód w oczach tak lubianego dowódcy.
Spojrzała jeszcze raz na Hisagiego, którego zdradzała pewna
nerwowość w ruchach. Od powrotu z feralnej misji miał na nią oko osobiście, nie
pozwalając, aby wychodziła samotnie na dłużej. Zresztą i tak sporo tego czasu
Corrie przesypiała i dopiero dziś próbowała zabrać się za robotę.
– Idź, jeśli chcesz – powiedział Shuuhei.
Nie była tego pewna. Zachowanie Hisagiego budziło w niej
mieszane uczucia. Dopiero teraz zrozumiała, że do pewnego stopnia przestała im
ufać. Może wydarzenia na Dworze Wiatru, może oskarżenie o zdradę i uwięzienie
sprawiły, że Corrie nie czuła się w Seireitei chciana. Prędzej stała się kimś
niewygodnym, a każdy jej ruch był uważnie obserwowany przez wszystkich dookoła.
Nawet teraz czuła się oceniana przez obu kapitanów i podejrzewała, że herbata
to tylko pretekst do nieoficjalnego przesłuchania.
Znała ich przecież. Nie mogła tak myśleć, to było
krzywdzące, bo przecież obaj dowódcy nigdy nie życzyli jej źle. Mimo to nie
potrafiła wyzbyć się wątpliwości, choć zmusiła się do uśmiechu.
– Z przyjemnością.
Zostawiła raporty tak, jak leżały. Podejrzewała, że Hisagi i
tak się nimi zajmie, gdy skończy własną robotę. Z tego powodu też czuła się
winna. Nie była takim vice-kapitanem, jakiego przyjaciel potrzebował. Więcej jej
nie było, do tego wciąż była przyczyną zdarzeń. Tak wysokie stanowisko wymagało
odpowiedzialności, konsekwencje wszelkich czynów były znacznie wyższe i Corrie
żałowała, że to wszystko nie stało się, gdy należała jeszcze do Czwartego
Oddziału. Może nie przyciągałaby tak tych wszystkich spojrzeń pełnych wyrzutu.
W Trzynastym Oddziale panował spokój. Nawet nieobecność
vice-kapitana – Rukia wciąż nie wróciła do pracy w pełnej gotowości – niczego nie
zmieniała. Może fakt, że przez wiele lat Ukitake radził sobie bez zastępcy,
miał kluczowe znaczenie. A może ta nadchodząca wojna nie miała tu personalnego
wydźwięku i stąd shinigami przygotowywali się do niej z odpowiednią rezerwą.
Ukitake zabrał Corrie do swojego biura, gdzie czekała już na
nich herbata, choć Trzeci Oficerowie nie zaznaczyli swojej obecności.
Najwyraźniej za sprawą kapitana, którego przecież uwielbiali do granic
możliwości.
Milczeli. Corrie obawiała się zapytać o cokolwiek, Ukitake
jedynie obserwował dziewczynę z nieukrywaną już troską. Wiedział, jak ciężko
jest odzyskać stracone zaufanie. Zbyt wiele razy widział, jak młodzi shinigami
zostają zranieni przez dawne prawa, zdradę i trudną historię. Wielu z nich
stało się potem zagrożeniem dla Soul Society, inni zniszczyli samych siebie.
Ukitake nie chciał, by podobny los spotkał Corrie. To wciąż było dziecko, które
o niczym nie wiedziało. Dawne historie jednak lubiły się mścić, najczęściej na
tych, którzy mieli ze sprawą tyle wspólnego, że byli spokrewnieni z przyczynami
zamieszania.
– Nie zaprosiłeś mnie tu przypadkowo, prawda?
Musiała się odezwać. To milczenie ciążyło jej dużo bardziej,
miała dość myślenia o tym wszystkim. Ciągły ból głowy też nie pomagał ogarnąć
się z rzeczywistością.
Ukitake westchnął. Nie do końca wiedział, jak ująć temat, by
nie pogłębić problemu, więc zdecydował się na szczerość.
– Pomyślałem, że możesz opowiedzieć mi coś o Ato Kazemichim.
Nic o nim nie wiemy i trudno przewidzieć jego kolejny ruch.
Przez twarz Corrie przemknął grymas pełny różnych emocji, od
poczucia zdrady do gniewu. W jakimś stopniu rozumiała ciągłe powracanie do
tematu przez shinigamich, ale pozwalała, by uczucia brały górę.
– Nie chcę o nim rozmawiać – odpowiedziała twardo.
– Dobrze, nie będę cię przekonywać.
Odpuścił, nie chcąc jeszcze bardziej pogrążyć Shiroyamy.
Widział, w jakim jest stanie, a zmuszanie jej do czegokolwiek mogłoby pchnąć ją
do decyzji, których by żałowali.
Nie był z tego zadowolony. Miał cichą nadzieję, że chociaż
jemu powie cokolwiek, a tak nie mieli niczego przydatnego. I choć logika
podpowiadała nieufność wobec Corrien, bo to wyglądało, jakby chroniła
Kazemichiego, to w rzeczywistości próbowała chronić jedynie siebie. Czy tego
chcieli czy nie, Ato Kazemichi był cenny dla Corrien i nie chciała odbierać
sobie tej podstawy własnego świata.
Myśli Corrie mimowolnie uciekły do Ato. Tak bardzo nie
chciała o tym wszystkim myśleć. Wątpiła, by Kazui zdołał utrzymać w sekrecie
zaogniający się coraz bardziej konflikt, zresztą odkąd pamiętała, obecny
Pierwszy Generał trzymał się blisko Ato. Ta myśl prowadziła jednak do złych
wniosków. Przecież Ato nie zrobiłby jej krzywdy, nie był jak Shizumo żądny
bezwarunkowego posłuszeństwa. Był dobry, tak wiele mu zawdzięczała. Nie mógłby
jej skrzywdzić, prawda? Zawsze miał dla niej tyle życzliwości.
Gdy tylko wszedł do namiotu, wszyscy ukłonili się z
szacunkiem należnym Pierwszemu Generałowi. I Corrien nie podnosiła głowy, choć
ją kusiło. Nigdy nie widziała go w bitewnej szacie, była ciekawa, choć
wiedziała, jak niegodne są te myśli. Nie została tu przysłana dla przyjemności.
– To zaszczyt, Ato-sama – odezwał się dowódca oddziału,
Yusei Kokoame. – Jak możemy pomóc?
Kazemichi uśmiechnął się ciepło. Gdy tylko wszedł do
namiotu, od razu ją dostrzegł. Podszedł bliżej.
– Corrien, pozwól ze mną – powiedział.
Dziewczyna zlękła się lekko, nie umknął jej pomruk reszty
oddziału pełny zazdrości i dezaprobaty. Czemu to na nią, córkę Shiroyamów, Ato
Kazemichi zwrócił uwagę?
Zaraz jednak zerknęła na niego i ukłoniła się głębiej.
– Zgodnie z życzeniem, Ato-sama – odparła cicho.
Zaprowadził ją do pustego namiotu niedaleko, więc
niewiele osób ich widziało. Przyboczny Ato, Kazui Fukuraichi został na
zewnątrz, więc byli tu sami.
– Mogłabyś zająć się mym ramieniem? – zapytał.
Spojrzała na niego spłoszona, ale zaraz odwróciła wzrok.
– Nie mam uprawnień, by leczyć Pierwszego Generała –
oznajmiła cicho. – Kokoame-sama lepiej by się tobą zajął, Ato-sama.
– Jednak chcę, żebyś to ty się mną zajęła – odparł. – Nie
musisz być taka spięta, Corrien. Nic się pomiędzy nami nie zmieniło.
Kiwnęła głową, choć wciąż nie była pewna, czy to wypada.
Na Dworze wszystko było prostsze – była ona i ciotka Midori mówiąca jej, co ma
robić. Nie musiała podejmować żadnych decyzji, bo to do niej nie należało.
Spłoniła się, gdy Ato obnażył zranione ramię i częściowo
klatkę piersiową. Zaraz jednak zganiła się w duchu, była medykiem, a on wymagał
opieki. Musiała wziąć się w garść i zająć swoimi obowiązkami. Przy Ato było
trudniej, onieśmielał ją od pierwszego spotkania, gdy była jeszcze dzieckiem i
nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Uleczyła go, zabezpieczyła zranienie opatrunkiem i
odsunęła się ze spojrzeniem utkwionym w swoich stopach.
– Powinno dojść do siebie w ciągu paru najbliższych dni –
powiedziała cicho.
– Dziękuję, Corrien. Od razu czuję się lepiej.
Ukłoniła się, a jej policzki zrobiły się bardziej
czerwone. Wiedziała, że powinna już pójść, że ma obowiązki, ale miała nadzieję,
że jeszcze przez chwilę nie musi wracać.
Ato ubrał się, by nie krępować jej dłużej. Najchętniej z
rozmową przeniósłby się do siebie, ale nie chciał narażać Corrien na plotki. Te
i tak z pewnością się pojawią, skoro poprosił właśnie o nią. Jednak
najważniejsze i tak było jego słowo.
– Jak ci w oddziale medycznym? – zapytał lekkim tonem.
– W porządku. Dużo się nauczyłam, Kokoame-sama jest dla
mnie dobry.
Westchnął. Spodziewał się podobnej odpowiedzi. Wiedział,
co się dzieje w armii, sam zresztą na to przyzwalał, by mogli jakoś odreagować
ciągniętą przez lata wojnę. Podejrzewał, że Corrien już też dostrzegła, jakie
zasady panują w tym miejscu. Gdyby nie szarfa symbolizująca jej pozycję,
również byłaby zmuszona do służby wojownikom. Nikt jednak się nie ośmielił z
wiedzą, do kogo należy, to by oznaczało zdradę stanu.
– Nie chcesz tu być – stwierdził.
– To mój obowiązek – odparła.
– Zupełnie niepotrzebny – zauważył. – I ja nie chcę, byś
tutaj była. To nie miejsce dla takiego dziewczyny jak ty. Nie wiem, co Shizumo
sobie myśli.
Doskonale wiedział, o co chodzi bratu. Chciał pokazać
wszystkim swoją władzę. Jak rozwydrzony dzieciak, który obawia się, że w innym
przypadku zostanie pozbawiony wszystkich dóbr.
Corrien nie odpowiedziała, nie wiedząc, co miałaby
powiedzieć. Ato czasami mówił o rzeczach, na których się kompletnie nie znała,
zdawał się kwestionować zasady panujące w ich świecie. Robił to, bo mógł. Dla
niej to było niemożliwe.
– Powinnam już iść – odezwała się cicho.
– Rozumiem, obowiązki czekają. Przyjdź do mnie jutro na
zmianę opatrunku.
– To może… – zaczęła niepewnie.
– Chcę, abyś to ty się mną zajęła – odparł pogodnie. – I może
jutro oboje będziemy mieli trochę czasu, by porozmawiać. Bardzo bym tego chciał,
Corrien.
– Oczywiście, Ato-sama. Według twego życzenia.
***
– Chyba przychodzę nie w porę – zagaił Shunsui, gdy wszedł
do gabinetu przyjaciela.
– Kyoraku.
Corrie wyrwana z zamyślenia skuliła się lekko w pierwszym odruchu,
zaraz jednak odłożyła trzymany w dłoniach kubek i podniosła się.
– Pójdę już – odezwała się. – Nie będę przeszkadzać.
– Nigdy nie przeszkadzasz, Corrie-chan – odparł z uśmiechem
Shunsui. – Towarzystwo ślicznej dziewczyny zawsze jest mile widziane.
Przez twarz Corrie przeszedł nieprzyjemny grymas. Mimo to
ukłoniła się dość sztywno obu dowódcom.
– Powinnam pomóc kapitanowi Hisagiemu w obowiązkach.
– Poproszę Kiyone i Sentaro, żeby cię odprowadzili.
– Nie trzeba, kapitanie Ukitake. Poradzę sobie. Do widzenia.
Uciekła szybciej, niż można było się spodziewać. Ukitake
ciężko westchnął. Zresztą Kyoraku też nie miał najszczęśliwszej miny. Nie
trudno było dostrzec, co działo się z Shiroyamą.
– Pytałeś ją o Kazemichiego? – zapytał kapitan Ósemki.
– Nie chciała o nim rozmawiać.
– To nie działa na jej korzyść. Ktoś mógłby użyć tego jako
uzasadnienia jej zdrady.
– Corrie jest rozbita. Ten mężczyzna wciąż coś dla niej
znaczy, jest podstawą jej świata. Podejrzewam, że boi się dopuścić do siebie prawdę,
by się całkiem nie rozsypać.
Teraz to Kyoraku ciężko westchnął.
– Historia lubi się powtarzać – stwierdził. – Młodzi zostają
zdradzeni i musimy patrzeć, jak ktoś ich łamie dla własnej satysfakcji.
– Zranione serce leczy się długo, a w stanie wojny może być jeszcze
gorzej.
– Podejrzewasz, że będzie chciała sama załatwić sprawę?
– To by było w jej stylu.
Kyoraku westchnął. Sam też domyślał się, jak desperackie
kroki Corrie może podjąć, by zakończyć wojnę. Do tego z pewnością czuła się odpowiedzialna
za wszystko. Czy byli w stanie ją ochronić?
Rozdział faktycznie krótki. Cieszę się, że jednak usiadłam do niego na spokojnie, a nie fragmentami w trakcie pracy, gdzie i tak zabrakło mi czasu.
OdpowiedzUsuńSzkoda, szkoda. Liczyłam, że Ukitake coś zdziała. To przykre patrzeć, jak mało zaufania do innych ma Corrie. Chyba ufa już tylko Kirze teraz, skoro przy wszystkich jest taka spięta.
No i sprawa tego martwego shinigami z Dwunastki, bardzo jestem ciekawa, jak to rozegrasz.
No to już jest na maksa podejrzane, jak w jednej chwili podejrzewają kogoś, a w kolejnej gość już nie żyje. Przynajmniej Hisagi i reszta kapitanów będą mieć potwierdzenie, że ktoś celowo wywabił Corrie z dziewiątki. Co w umie dla samej Corrie niewiele znaczy. Wiadomo, że sytuacja jest absolutnie beznadziejna, jak już nawet Ukitake nie może jej w żaden sposób dodać jej otuchy i zaczynam się zastanawiać co musi się wydarzyć, żeby zaczęła odzyskiwać utracone zaufanie.
OdpowiedzUsuń