poniedziałek, 2 maja 2022

Rozdział 45.

Powoli zbliżamy się ku końcowi. Szacuję, że do napisania zostało mi około dziesięciu, może piętnastu rozdziałów maksymalnie oprócz tego, co już mam w zapasie. Większość kwestii zostało rozwiązanych, pozostała do zakończenia wojna. I tak sobie myślę, że jak już będę miała wszystko przygotowane, zacząć wrzucać resztę co tydzień. Co myślicie?

 

Isane zostawiła ją samą. Corrie udawała, że nie dostrzega współczucia w spojrzeniu drugiej vice-kapitan. Miała go dość, bo niczego nie zmieniało. W końcu to wszystko wydarzyło się z jej winy.

Przez chwilę nie potrafiła się zmusić, by podejść bliżej. A przecież tego pragnęła, chciała choć przez krótką chwilę zobaczyć Izuru, upewnić się, że żyje. Teraz nie czuła się godna zbliżać się do niego. Przez nią był w takim stanie. Przez jej egoistyczne decyzje, przez które dopadła go klątwa Shiroyamów.

W końcu podeszła do łóżka. Najgorsze minęło, choć Kira jeszcze przez jakiś czas się nie obudzi. Miecz przeciwnika poczynił zbyt wiele szkód i choć nikt tego przy niej nie mówił, Corrie wiedziała, że tylko cudem Izuru udało się przeżyć.

Dotknęła pobladły policzek ukochanego, wciąż na nowo powtarzając w głowie przebieg walki sprzed kilku dni. Widziała własne błędy, które doprowadziły do tego wszystkiego. Gdyby nie była tak uparta…

– Przepraszam cię – szepnęła. – To wszystko moja wina. Byłam egoistką, zapominając, że nic nie może do mnie należeć. A teraz ty za to płacisz, Izuru. Przepraszam.

Pozwoliła sobie na płacz, mając nadzieję, że nikt z Czwartego nie postanowi tu teraz wejść. Przy Hisagim musiała się pilnować, i tak zwracał na nią zbyt wiele uwagi, choć go o to nie prosiła. Powinien dać jej spokój, a nawet być na nią wściekły za to wszystko. Nie chciała jego współczucia i troski, w żaden sposób nie zasługiwała na nie. Powinien ją zostawić na pastwę losu. W końcu zawsze tak było – Corrie nie była nikim ważnym, by otrzymać cokolwiek. Złamała zasady i to ona powinna za to zapłacić. Tylko ona.

Wyczuła zbliżające się reiatsu Hanatarou, więc doprowadziła się do jako takiego wyglądu, rzuciła ostatnie spojrzenie śpiącemu ukochanemu i wyszła. Teraz, gdy dostała pozwolenie, mogła tu przychodzić, choć wiedziała, że jeśli będzie siedzieć przy Izuru zbyt długo, Hisagi będzie niezadowolony. Nie chciała prowokować go do rozmowy.

Miała wrażenie, że wszyscy ją obserwują, gdy wychodziła z budynku. To było irytujące, nie chciała uwagi, a wciąż shinigami plotkowali o jej pochodzeniu i całej sprawie z domniemają zdradą. Każdy krok Corrie był pilnie śledzony, zwłaszcza teraz, gdy Hisagi pozwolił jej poruszać się po Seireitei samodzielnie. Nie mógł wciąż towarzyszyć swojej vice-kapitan, skoro zajmował się Oddziałem sam, a też nie czuł potrzeby przydzielania kogokolwiek Corrie do towarzystwa. Shiroyama nie byłaby z tego zadowolona, a i dzięki temu wszyscy mieli zobaczyć, że on jej ufa i pozwala wrócić do normalności.

Nie była pewna, czy powinna być za to wdzięczna. I tak nie wolno jej było opuszczać Seireitei, wciąż też wracała do zdrowia po ostatniej walce i wcześniejszych wydarzeniach – czuła się balastem dla Dziewiątki. Znowu zaczęła żałować, że przyjęła nominację. Może w innej sytuacji nie byłoby tak ciężko spojrzeć Hisagiemu w oczy. Zawiodła jako przyjaciółka i jako zastępczyni, zostawiając wszystko na jego barkach.

Skręciła w najbliższą uliczkę, gdy zobaczyła idących z naprzeciwka Ikkaku i Yumichikę. Nie chciała z nimi rozmawiać, udawać, że czuje się lepiej, widzieć ich współczujące spojrzenia. To do niczego nie prowadziło. Zresztą wiedziała, że Ayasegawa także dopiero niedawno wrócił do służby po ranach zadanych mu przez Dwór Wiatru. Nie umiała spojrzeć przyjacielowi w oczy, czując się i za to odpowiedzialna. Gdyby nie ona, do niczego by nie doszło.

Właśnie dlatego wolała wydłużyć sobie drogę, narażając się na jeszcze więcej pogardliwych spojrzeń szeregowych shinigamich. Oni chociaż nie udawali, że nie jest przyczyną wojny.

– Corrie-chan! – Usłyszała za plecami.

Nie odwróciła się na wołanie Yumichiki. Gdy je powtórzył, użyła shunpo, by wrócić do Dziewiątego Oddziału i schować się we własnym mieszkaniu. Może Hisagi tym razem się zlituje i pozwoli jej pracować w domu. O niczym bardziej nie marzyła.

Z drugiej strony wiedziała, jak głupie było uciekanie przed przyjaciółmi. W innym przypadku pewnie pozwoliłaby im się pocieszać, wesprzeć, udowadniając, że nie jest ich wrogiem. Nie potrafiła się jednak przemóc. Przecież była odpowiedzialna za to wszystko, nie mogła od tego uciec. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zaczną traktować ją jak wroga. Przynajmniej potem nie będą musieli przez nią cierpieć.

Bez przeszkód dotarła do własnego Oddziału, choć uspokojenie oddechu po shunpo zajęło dobrą chwilę. Po raz kolejny zadała sobie pytanie, jak długo będzie jeszcze dochodzić do zdrowia. Czuła się słaba, a przez to nie mogła nic samodzielnie zrobić, gdyby tylko miała możliwość. Przez jej słabość Izuru leżał w Lecznicy i jeszcze długo nie wróci do służby. Gdyby tylko mogła obronić się sama, wszystko wyglądałoby inaczej tamtego deszczowego popołudnia.

– Corrien-san, wszystko w porządku? – Usłyszała. – Wyglądasz dość blado.

Uśmiechnęła się lekko do Tomoe Sawashiro, choć chyba go nie przekonała.

– W porządku – odparła.

– A niezbyt wyglądasz – zauważył Akihito Matsuhi. – Więc może nie zamydlaj nam oczu.

– Mogę wam jakoś pomóc? – zapytała.

Nie czuła się dobrze pod ostrzałem tak wielu spojrzeń. Wiedziała, co mówią o niej w Oddziale, choć nikt jej dotąd nie powiedział niczego wprost. Głównie ze względu na to, że w pobliżu zawsze był Hisagi. Teraz stała przed nimi sama. Niemal bezbronna.

Matsuhi poprawił nerwowym ruchem opadające na oczy kosmyki.

Właściwie to chciałem podziękować – powiedział. – Byłem w drużynie, którą zaatakował Dwór Wiatru. Gdybyś nie przyszła, wszyscy bylibyśmy martwi. Nawet jeśli złamałaś rozkazy, a my nie byliśmy dla ciebie zbyt mili, przyszłaś nas ocalić, vice-kapitan.

– Taka jest moja rola – odparła. – Jestem vice-kapitanem Dziewiątego Oddziału. Nie mogłam postąpić inaczej.

– Wiesz, że gdyby to była odwrotna sytuacja, nikt z nas nie poszedłby ci z pomocą.

– Nieważne. Było, minęło. Najważniejsze, że żyjecie. Tylko to się liczy.

Całą scenę z ganku budynku administracyjnego obserwowali Hisagi w towarzystwie Trzeciego Oficera. Z tej odległości nie słyszeli słów, jednak wyglądało to dość niepokojąco. Shuuhei postawił krok, lecz Kyoya powstrzymał go ruchem ręki.

– Ja pójdę, kapitanie – oznajmił.

Chwilę później Trzeci Oficer stanął przy Corrie i pozostałych shinigamich.

– Nie powinniście wracać do pracy? – zapytał.

Corrie drgnęła. Chwilę później dostrzegła obserwującego wszystko Hisagiego.

– Dziękowałem vice-kapitan za ratunek – wyjaśnił Matsuhi. – Poza tym jestem jej winien przeprosiny. Od teraz nie pozwolę, by ktoś mówił o naszej vice-kapitan, że jest zdrajcą.

Kyoya uśmiechnął się pod nosem. Akihito od początku najgłośniej podżegał Dziewiątkę przeciwko Corrien, nie pomagały prośby, groźby ani kolejne dodatkowe obowiązki dla krewkiego młodego oficera. Musiał ledwo przeżyć niemal straconą bitwę, spojrzeć śmierci w oczy, by docenić nową przełożoną, która ryzykowała dla nich zarówno życiem, jak i honorem.

– Tylko nie męczcie jej za bardzo swoim oddaniem – zauważył lekkim tonem. – Przypominam, że Corrie-san jeszcze dochodzi do zdrowia.

– Kyoya-san, bez takich żartów – oburzył się Matsuhi.

– Pójdę już – oznajmiła cicho Corrie. – Z pewnością trzeba pomóc kapitanowi przy obowiązkach.

Bez dodatkowych słów wyminęła podwładnych i dołączyła do Hisagiego. Nie spojrzała jednak na niego.

– W porządku? – zapytał Shuuhei.

– Tak, jest dobrze. Nie musisz się martwić – odparła bezbarwnie.

Minęła przyjaciela i weszła do budynku. Nie chciała z nim rozmawiać, wolała zasłonić się pracą i chociaż udawać, że czuje się lepiej.

Hisagi spojrzał jeszcze na rozmawiających z Kyoyą shinigamich, po czym ruszył w ślad za Corrie. Miał nadzieję, że po wizycie u Kiry poprawi jej się nastrój, ale najwyraźniej nic to nie zmieniło. Nie wiedział już, jak powinien rozmawiać ze swoją zastępczynią, żeby przestała kryć się z emocjami. Musiała wiedzieć, że oni zdają sobie sprawę z jej stanu, więc dlaczego tak uparcie próbowała zamydlić im oczy?

Nie odezwał się, gdy Corrie postawiła na jego biurku kubek z herbatą, a z drugim usiadła do własnych papierów. Pozwolił na to, by dusiła wszystko w sobie. Po raz kolejny. Nie potrafił być dla niej ani kapitanem ani przyjacielem, co kończyło się tą niezręczną ciszą i kiepską atmosferą w biurze.

Kyoya dołączył do nich nieco później z kilkoma teczkami w dłoni.

– Raporty z Dwunastki – oznajmił. – Chyba w końcu udało im się ustawić przyrządy w Rukongai. Madarame-san przysłał wiadomość, że ruszyli przodem i mamy do nich jak najszybciej dołączyć.

Shuuhei westchnął. Ikkaku jak zwykle robił po swojemu, a to nie musiało przynieść im korzyści. Równie dobrze Dwór Wiatru mógł szykować kolejną pułapkę, żeby osłabić ich czujność.

– W porządku. Wezwij drużyny, które zdążyły wypocząć i zmieńcie naszych w Rukongai. Oczekuję ich raportów.

– Tak jest.

– Kyoya, bądź ostrożny – dodał Hisagi.

– Oczywiście, kapitanie. Pójdę już. – Kyoya zatrzymał się przy drzwiach. – Corrie-san, Akihito-kun był szczery z tymi przeprosinami. Wygląda na to, że zyskałaś w końcu ich serca.

Shiroyama jedynie pokiwała głową skupiona bardziej na raporcie przed sobą. Trzeci Oficer uśmiechnął się smutno na tę obojętność przełożonej i wyszedł.

 

***

 

Ceremonialna szata ciążyła na ramionach, gdy została sama w pokoju. Wiedziała, co się za chwilę stanie i strach dławił gardło. Nie chciała tego. A jednak nie miała wyboru, przecież od początku było to jej przeznaczenie.

Usłyszała za sobą ruch i odwróciła się z przerażeniem na twarzy. Wbrew swojej woli opadła na tatami w głębokim ukłonie.

– Czyż nie powinnaś czekać na mnie w łożu, Corrien?

Nie odezwała się. Strach zacisnął jej gardło, ledwie była w stanie złapać oddech. Mimo przerażenia była boleśnie świadoma każdego ruchu mężczyzny. Słyszała miękkie kroki, gdy do niej podchodził, szelest szat, gdy przyklękał obok, ciepło dłoni przebijające przez rękaw, gdy gestem nakazał jej się podnieść.

– Spójrz na mnie, Corrien – polecił i nie potrafiła się sprzeciwić. – Przecież od początku wolałaś, bym był to ja. Dlaczego więc teraz jesteś mi tak niechętna? Czemu w twych oczach gości strach? Czymże na to zasłużyłem?

Nie potrafiła odpowiedzieć. Była niczym bezwolna lalka, nie protestowała, gdy pchnął ją na futon, nie czekając dłużej na słowa, których nie potrafiła z siebie wyrzucić. Pozwoliła na to wszystko, choć w duszy krzyczała ze wściekłości i strachu. Chciała walczyć, a nie mogła zupełnie przytłoczona przez człowieka, którego przecież tak bardzo podziwiała.

Zerwała się gwałtownie i gdyby nie czyjaś dłoń, z pewnością wylądowałaby twardo na podłodze. Wyrwała się wciąż jeszcze na pograniczu jawy i koszmaru.

– Spokojnie. To był tylko sen.

Obraz wyostrzył się i Corrie w końcu rozpoznała kapitańskie biuro w Dziewiątce oraz pochylonego nad nią z troską Hisagiego. Dotarło do niej, że zasnęła na sofie znużona pracą i osłabiona bezsennymi nocami.

– W porządku – powiedziała, ocierając oczy.

Wiedziała, że musiała wyglądać żałośnie, do tego nie miała pojęcia, co Hisagi dokładnie widział i słyszał.

– Na pewno? – zapytał. – Chcesz…

– Nie trzeba, kapitanie – przerwała mu. – Przepraszam, nie powinnam tu spać. Pójdę już do siebie.

Podniosła się, by wrócić do mieszkania. Walczyła przy tym z falą mdłości, a brakowało jej tylko, by Hisagi zobaczył jej kolejną chwilę słabości.

– Corrie, poczekaj.

Shuuhei chwycił ją za łokieć, żeby nie uciekła. Nie przewidział, że Shiroyama wyrwie się gwałtownie z wyrazem czystego przerażenia na twarzy. O ile jeszcze przed chwilą tylko podejrzewał, czego dotyczył koszmar, z którego nie potrafił jej wyrwać, teraz miał pewność. Odsunął się, dając jej trochę przestrzeni.

Przez chwilę na niego patrzyła, po czym odwróciła się i wyszła z biura wdzięczna, że nie zatrzymał jej ponownie. Ledwo powstrzymała się przed biegiem, choć gdy tylko znalazła się za drzwiami swojego mieszkania, opadła na kolana. Nie potrafiła się uspokoić, choć wiedziała, że to był tylko koszmar. Że nie zdarzyło się naprawdę. Mimo to czuła się zbrukana.

– Cholera by to wszystko – zaklęła.

Gdy tylko odzyskała władzę nad nogami, weszła do łazienki. Wiedziała, że to irracjonalne, ale nie potrafiła się powstrzymać.

Zrobisz sobie krzywdę – powiedziała Yukikaze gdzieś z tyłu głowy Corrie.

– Zamilknij – rozkazała Shiroyama.

Nie chciała słuchać Zanpakutou. Sama doskonale wiedziała, że nieważne, jak długo i dokładnie będzie szorować skórę, uczucie obrzydzenia nigdy nie zniknie.

– Corrie-chan, co ty robisz?

Odwróciła się gwałtownie do Matsumoto, która weszła do łazienki, jakby była u siebie. Corrie próbowała się jakoś zasłonić w każdej chwili gotowa do ucieczki.

– Rangiku-san, nie wchodź tu tak – warknęła.

– Oj, przestań. – Vice-kapitan Dziesiątki przewróciła oczami. – Obie jesteśmy kobietami, a wcześniej ci to nie przeszkadzało. Pokaż to.

Odsunęła dłonie przyjaciółki od zaczerwienionej, rozoranej skóry z troską w spojrzeniu. Corrie odwróciła wzrok. Obie wiedziały, dlaczego to zrobiła i że to nie miało kompletnie sensu.

– Nie powinnaś robić sobie krzywdy – powiedziała łagodnie Matsumoto.

– Dlaczego tu jesteś, Rangiku-san?

– Shuuhei mnie o to prosił. Nie wypadało mu tu tak wpaść, a niepokoi się o ciebie.

– Przepraszam. Nie powinnam spać w biurze. Tylko niepotrzebnie zmartwiłam kapitana.

Rangiku westchnęła. Corrie zachowywała się po raz kolejny, jakby jej problemy nie miały żadnego znaczenia, jakby liczyło się jedynie zadowolić wszystkich dookoła. Może gdyby Kira nie leżał w Czwartym Oddziale, potrafiłby pomóc Corrie, jakoś przemówić jej do rozsądku. Inaczej ta dziewczyna zniszczy samą siebie.

– Nie przepraszaj za to – powiedziała Matsumoto. – Zdajemy sobie sprawę, że to wszystko nadal się za tobą ciągnie, a ty nie chcesz z nikim rozmawiać, Corrie. Naprawdę sądzisz, że zdzieranie skóry do krwi to rozwiązanie?

– Ja… To wszystko… Nie potrafię… – zaczynała raz po raz, ale coś nie pozwoliło powiedzieć jej tego wszystkiego, co ją gnębiło.

– Pokaż się.

Corrie odsunęła się gwałtownie, zasłaniając zaczerwieniony dekolt. Rangiku jednak nie odpuściła, dopóki przyjaciółka nie pozwoliła jej obejrzeć ran.

– Nie powinnaś tego sobie robić – oznajmiła, wyciągając gdzieś z własnych ubrań niewielki słoiczek.

– Potrzebowałam kąpieli – odparła Corrie nieco naburmuszonym tonem, ale zaraz odpuściła, widząc dezaprobatę w oczach Matsumoto. – Czuję się brudna, zbrukana.

Drgnęła lekko, gdy Rangiku zaczęła smarować jej skórę zimnym specyfikiem. Zaraz jednak chłód zrobił się przyjemny dla podrażnionej skóry.

– Zupełnie niepotrzebnie – odpowiedziała Matsumoto. – Hańbą jest zgwałcić, a nie bycie ofiarą takiego zwyrodnialca.

– Nie obroniłam się – zarzuciła sobie Corrie. – Powinnam. Przecież to nie powinno tak być. Tylko Izuru miał do mnie prawo. A teraz…

– Wiesz, Corrie, nikt nie ma do ciebie pretensji o to, co zrobił Shizumo. I to nie jest tak, że jesteśmy przedmiotami w rękach innych. Nie powinnaś tak o sobie myśleć. Ani że sobie na to w jakikolwiek sposób zasłużyłaś. Nikt nie ma prawa cię dotykać, jeśli sobie tego nie życzysz.

Corrie chciała coś powiedzieć o sytuacji sprzed chwili, ale wolała się z Matsumoto nie kłócić o ten głupi upór. W końcu przyjaciółka chciała jej tylko pomóc.

– Nie musisz się czuć winna, Corrie.

– Mogłam się obronić. Zrobić cokolwiek, żeby do tego nie doszło, ale byłam zbyt przerażona.

– Wiem. Bałaś się tego mężczyzny już wtedy, gdy przyszedł tu po ciebie po raz pierwszy. Ale przyznaj, choćby przed samą sobą, naprawdę nie zrobiłaś nic, gdy cię gwałcił. Pozwoliłaś mu na to bez walki?

Corrie pokręciła głową, choć wracanie do tych chwil rozpaczliwej szarpaniny nie było proste. Koniec końców i tak nie zdołała ugrać niczego, choć nie potrafiła przestać walczyć nawet z wiedzą, że i tak zostanie skrzywdzona.

– Więc nie masz się czego wstydzić. Już tego nie cofniemy, stało się. Pytanie, czy czyni cię to mniej wartościową?

Corrie odwróciła spojrzenie.

– Izuru zasługuje na kogoś lepszego – szepnęła.

– Kira by się nie zgodził – fuknęła Rangiku. – Nie kocha cię mniej tylko z powodu tego, co się stało. Jeśli na kogokolwiek był zły, to na siebie, że cię nie powstrzymał i stała ci się krzywda. I na tego zwyrola, który śmiał rościć sobie do ciebie prawo. No dobrze, starczy tych kąpieli – uznała.

– Muszę się umyć – zaprotestowała Corrie.

– Absolutnie. Balsam musi się wchłonąć – odparła Rangiku. – Nie ma powodu, dla którego miałabyś się ranić. No już, idziemy wypić herbatę, a potem zrobimy coś do jedzenia.

Chwyciła ręcznik i delikatnie osuszyła skórę przyjaciółki, by nie urazić jej bardziej. W drugi zawinęła włosy Corrie i zaraz rozejrzała się za czystymi ubraniami.

– Poczekaj chwilę – poleciła. – I niczego nie rób – przykazała.

Corrie poddała się woli przyjaciółki, wiedząc, że Matsumoto tak łatwo jej teraz nie odpuści. Może i została napuszczona przez Hisagiego, ale pewnie sama też niedługo wpadłaby z wizytą. Choć może wtedy łatwiej byłoby ją spławić.

Matsumoto przyniosła jej świeże ubranie, po czym przeniosły się do kuchni. Corrie już dawno przestała zwracać uwagę na to, że przyjaciółka czuje się tu jak u siebie. W sumie nie powinno jej to dziwić, skoro jeszcze do niedawna było to mieszkanie Hisagiego.

Rangiku postawiła przed nią kubek z herbatą, sama stanęła za nią i zaczęła wycierać jej włosy. Dawniej zaplotłaby warkocza, lecz teraz brązowe kosmyki były na to zbyt krótkie. Milczały przy tym, choć Shiroyama wiedziała, że przyjaciółka nie odpuściła jeszcze rozmowy. Sama nie chciała kontynuować tematu, to nie było łatwe.

– Nie powiesz mi sama, prawda? – odezwała się Rangiku jakiś czas później, nadal zajmując się włosami Corrie.

– O czym?

– Corrie, nie rób ze mnie idiotki – fuknęła Matsumoto. – Coś musiało cię pchnąć do takiego zachowania. Gdybyś wcześniej zdzierała sobie skórę w każdej kąpieli, już dawno wylądowałabyś w Czwórce.

– Znów śniła mi się ceremonia pierwszej nocy – przyznała cicho Corrie. – Tym razem Shizumo tam nie było. To był Ato-sama. Nie potrafiłam nic zrobić. Nawet się odezwać.

– Ten facet w przeciwieństwie do swojego brata niszczy cię psychicznie – stwierdziła Matsumoto.

– To nie ma prawa się zdarzyć – zaprzeczyła Shiroyama. – Poza tym Ato-sama nie zrobiłby mi krzywdy.

Matsumoto usiadła obok przyjaciółki i spojrzała jej w twarz.

– Wiesz, jakie mamy zdanie o tym facecie – przyznała. – Chyba każdy z nas ma kogoś takiego, kto nie zasługuje w żaden sposób na nasze uczucia, a jednak je otrzymuje. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Tylko w tej chwili nie do końca chodzi o to, co łączy cię z młodszym Kazemichim, ale o to, jak ty siebie postrzegasz w tym wszystkim. Czemu sądzisz, że zrobiłaś coś złego?

Corrie odwróciła wzrok i zgarbiła się, chcąc zajmować jak najmniej przestrzeni. Czuła opór nie tylko w temacie samego Ato, ale też w tym, do którego Matsumoto nawiązywała. O ile w łazience jakoś łatwiej było o tym wspomnieć, tak teraz słowa dławiły gardło.

– Jakoś nigdy o tym nie gadałyśmy – stwierdziła Rangiku kilka chwil później, gdy nie otrzymała odpowiedzi. – Na spotkaniach Stowarzyszenia trochę nie wypada w obecności Yachiru i kapitan Unohany, a jakimś dziwnym trafem nigdy cię nie ma, gdy zaczynamy rozmawiać o seksie.

– To chyba nie jest dobry temat do pogaduszek – mruknęła Corrie.

– Naprawdę sądzisz, że żadna z nas nigdy nie przyznała się, co się dzieje w jej sypialni? – zaśmiała się Rangiku. – Albo że nasi faceci nie obgadują nas, gdy siedzą sami przy sake?

– Izuru nie mógłby… – wymamrotała, czerwieniąc się. – Zresztą to nie przystoi.

– Nie tego uczyli cię na Dworze Wiatru – stwierdziła Matsumoto. – Ten cały konkubinat, o którym wspominałaś, to po prostu niewolnictwo. Zamienić osobę w zależny od kogoś przedmiot to najgorsza zbrodnia, Corrie. Pełna kontrola, posłuszeństwo. Nie na tym powinna polegać jakakolwiek relacja, a zwłaszcza gdy w grę wchodzi seks. Gdy kogoś dopuszczasz do siebie tak blisko, pokazujesz, że mu ufasz, że cię nie skrzywdzi. Że właśnie tego chcesz. Świat też nie działa tak, że pierwszy to zawsze ten jedyny.

– O kobietach, które mają więcej partnerów, nie mówi się pochlebnie – mruknęła Corrie wpatrzona w kubek przed sobą.

– Zdajesz sobie sprawę, że Shuu nie jest moim pierwszym?

Corrie zasłoniła usta, uświadamiając sobie, co właśnie zasugerowała. Jej policzki zabarwiły się głęboką czerwienią, na co Rangiku uśmiechnęła się lekko.

– Przepraszam, że cię podpuściłam. Nie czuję się urażona – odparła nieco rozbawiona. – Sama nie czułabym się komfortowo, gdyby był jeszcze ktoś oprócz mnie w życiu Shuuheia w chwili obecnej. Jeśli już komuś deklarujemy wierność, należałoby jej dochować. Jednak nie ma w tym nic złego, by mieć kogoś wcześniej czy później. Miłość czasami się kończy. Zresztą uważam, że małżeństwo z kimś, kogo się wcześniej na oczy nie widziało i się z nim nie spało, nie ma racji bytu. To jak kupowanie kota w worku. Nigdy nie wiesz, na co trafisz i czy ci się spodoba.

– Czemu mi to właściwie mówisz, Rangiku-san? – zapytała Corrie zażenowana tematem.

– Bo może to właściwy moment, żeby z tobą o tym porozmawiać – odparła.

– Obawiam się, że nie podzielam twojego entuzjazmu.

Uśmiech Rangiku zbladł i kobieta zrobiła się poważna. Oczywiście, że wiedziała, jak niekomfortowo czuła się przyjaciółka w tej rozmowie, ale nie chodziło jedynie o sam temat.

– Corrie, myślę, że zbyt kurczowo trzymasz się tego, czego nauczyli cię na Dworze Wiatru – oznajmiła poważnie. – I w pewnym stopniu to rozumiem. Obawiasz się, że stracisz siebie, jeśli te podstawy runą. Tylko czy tamte zasady uczyniły cię szczęśliwą i prawdziwą? Co sobą reprezentowała tamta Corrie? Bo ja jej zupełnie nie znam.

– W co mam innego wierzyć? – zapytała cicho Shiroyama.

– Możesz uwierzyć w tę dziewczynę, którą siedemnaście lat temu Gin znalazł w ogrodzie swojego Oddziału w wiosennym deszczu. Która niezmordowanie tkwiła u boku Kiry, gdy Gin i reszta nas zdradzili, która była naszym promykiem słońca, każdego dnia udowadniając, że świat się jeszcze nie zawalił. Możesz uwierzyć w tę shinigami, która tak ciężko pracowała, by stać dumnie u naszego boku, choć wiele osób rzucało jej kłody pod nogi. Możesz w końcu uwierzyć w tę kobietę, w której tak bez pamięci zakochał się Kira, dla której zrobiłby absolutnie wszystko, choćby miał się sprzeciwić całemu światu. W naszą Corrie, którą doskonale znamy.

– A jeśli to tylko maska?

– Więc uczyń to zaklęciem i powtarzaj je tyle razy, że stanie się prawdą. Wszyscy mamy swoje słabości i wady, ale to tylko niewielka część obrazu. Nie pozwól, by zniszczył cię człowiek, który widział w tobie tylko przedmiot, pionek w swojej chorej grze. Jesteś silniejsza od strachu, który cię paraliżuje. A jeśli wciąż wydaje ci się, że sama nie dasz rady, jesteśmy tu, więc wystarczy, że chwycisz naszą wyciągniętą dłoń. Razem przetrwamy i ten kryzys. A teraz musisz coś zjeść – dodała już z uśmiechem. – Kiedy ostatnio jadłaś coś porządnego?

– Rangiku-san – jęknęła Shiroyama.

– Corrie-chan, mocno schudłaś przez to wszystko. Widać ci żebra. – Corrie pomimo yukaty zasłoniła się ramionami na nowo zaczerwieniona na policzkach. – Jak nie zaczniesz porządnie jeść, nie odzyskasz sił. Shuuhei powinien cię z tym bardziej pilnować.

– Kapitan i tak ma za dużo pracy przeze mnie – mruknęła Shiroyama.

– Ma tyle roboty, bo się skupić nie potrafi. Martwi cię o ciebie. Od czasu, jak poszłaś z Kirą do Rukongai, nie może sobie tego wybaczyć.

– To nie była jego wina – zaperzyła się Corrie. – To ja go nie posłuchałam.

– To nie była też twoja wina. Dwór Wiatru chciał cię zabić. Wykorzystali moment, w którym wiedzieli, że zignorujesz rozkazy w imię bezpieczeństwa swoich ludzi. Żadne z was nie ponosi za to odpowiedzialności – odparła Matsumoto. – To wszystko Dwór Wiatru.

– To nie ma sensu, Rangiku-san – mruknęła Corrie. – Naprawdę myślisz, że Ato-sama zrobiłby coś takiego?

– Nie wiem, nie znam tego człowieka. Zresztą kapitanowie też nie potrafią rozgryźć jego motywów, a on sam się nie sprecyzował.

– A jeśli to nie on za tym stoi?

– Naprawdę w to wierzysz, Corrie-chan?

Shiroyama spuściła wzrok na pusty kubek. W głosie Matsumoto nie było dezaprobaty czy gniewu jak za każdym razem, gdy ten temat poruszali Kira czy Hisagi. Kobieta patrzyła na nią uważnie, chcąc poznać odpowiedź, zrozumieć, dlaczego tak uparcie broni mężczyzny, który pozwolił jej tyle przecierpieć przez ostatnie tygodnie.

– Nie wiem – przyznała Corrie. – Nie wiem, w co mam wierzyć. Chciałabym go zapytać, czy naprawdę to wszystko było udawane. Chcę też wierzyć, że na Dworze Wiatru ktoś dostrzegł we mnie człowieka, nie tylko przeklętą córkę Shiroyamów. Boję się tych odpowiedzi, że to wszystko zniszczy to, co tu zbudowałam.

Rangiku przytuliła Corrie, nie mówiąc już ani słowa. Sama siebie pytała, dlaczego to się znowu dzieje. Czemu kolejna osoba musi przez to przechodzić? Zbyt dobrze pamiętała to gorzkie „dlaczego” po odejściu Gina, choć ona w jakiś sposób wiedziała, że ten mężczyzna koniec końców odejdzie i już nigdy nie wróci. Może dlatego potrafiła wspierać te zdradzone, porzucone dzieciaki, które pogubiły swoje drogi. A teraz znowu widziała tę samą rozpacz i niepewność u Corrie. I nie wiedziała, czy tej dziewczynie dadzą radę pomóc, gdy dotrze do niej ogrom zdrady mężczyzny, który niegdyś był dla niej tak ważny.

3 komentarze:

  1. Te rozdziały co tydzień brzmią naprawdę bardzo kusząco i byłoby super dostawać częściej kolejną porcję epopejki, ale za tym idzie szybsze zakończenie, a ja nie wiem czy jestem na to gotowa, no bo jak bez niej żyć?! D:
    Wizyta u Kiry to wreszcie jakiś dobry znak, bo w końcu Corrie miała dostać pozwolenie na odwiedziny jeśli zacznie mu się poprawiać i myślałam, że to wreszcie da jej trochę nadziei na to, że wreszcie będzie dobrze. Szkoda tylko, że zostało to przyćmione przez to potężne poczucie winy.
    Nie jestem pewna co chcieli osiągnąć oficerowie z dziewiątki, bo jeśli chcieli Corrie podnieść na duchu to wyszło im trochę koślawo. No cóż, liczą się dobre intencje.
    I na koniec wjeżdża Rangiku, czyli działo wielkiego kalibru. Jeśli ta rozmowa niczego nie zmieni, to już naprawdę nie mam pojęcia co pomogłoby Corrie. I to na pewno była bardzo ważna i potrzebna rozmowa dla Corrie. Poruszyły tam takie kwestie, które ponownie uwypukliły jaką krzywdę zarówno psychiczną jak i fizyczną wyrządził Shiroyamie Dwór Wiatru, ale może argumenty Rangiku sprawią, że dziewczyna spojrzy na pewne sprawy z nieco innej perspektywy i przestanie się obwiniać o własne istnienie.
    No i pozostaje jeszcze kwestia Ato i ewentualnej konfrontacji. Mam nadzieję, że do tej pory Corrie nabierze pewności siebie i już żaden facet nie będzie mógł jej skrzywdzić.
    Uff, się rozpisałam. Ostatni rozdział króciutki, za to ten długością zdecydowanie nadrabia to i komentarz musiał być odpowiednio długi. Mam nadzieję, że nie zamęczyłam cię moim biadoleniem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że ja po każdym rozdziale czekam z utęsknieniem na to, co powiesz. Zresztą w ogóle lubię czytać komentarze, bo to one pokazują najlepiej odbiór danego rozdziału.
      Po epopejce przyjdzie czas na skończenie pozostałych tekstów - o ile Vivian nie porwie mnie na dobre, a z nią to wszystko jest możliwe - oraz czas na "Szurniętą Shuurrien". Także jeszcze nie czas rozstawać się z tym uniwersum.
      Przyznam, że zostało mi już niewiele rozdziałów do napisania, ale jak już do nich siadam, idą błyskawicznie. A i tak czekam na ten ostatni rozdział, bo to, co się tam wydarzy, najlepiej obrazuje, jaką drogę moi bohaterowie przeszli^^

      Usuń
  2. Hmmm. Nie było jakoś strasznie dużo akcji, ale to był dobry rozdział. Fajnie, że podwładni docenili poświęcenie Corrie. Matsumoto też wreszcie stanęła na wysokości zadania z tą rozmową. Bo na razie wszyscy dawali jej przestrzeń i to ciula dawało. Bo Hisagi to się coś fest nie umie za to zabrać, ale ok, to facet.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January