poniedziałek, 16 maja 2022

Rozdział 46.

 Chciałabym powiedzieć, że to jeden z luźniejszych rozdziałów, ale w rzeczywistości jest to spojrzenie na innych bohaterów opowieści. A potem już coraz bliżej zakończenia, które muszę napisać. I nie jest to proste, nawet jeśli już byłam w takiej sytuacji. Zakończenia nigdy nie są proste.


Kaya krzątała się po nieswojej kuchni na tyle cicho, że usłyszała kroki bosych stóp na panelach. Uśmiechnęła się do ukochanego na powitanie.

– Chciałam zrobić ci niespodziankę – oznajmiła.

– Jak spać, gdy czuć tak piękne zapachy? – zapytał Juushiro, odwzajemniając gest. – Czujesz się tu już jak u siebie.

– Odnalezienie się w nieswojej kuchni to nie taka prosta sprawa – odparła. – Zwłaszcza, kiedy nie chciałam hałasować. Powinieneś wypocząć, Juushiro. Wciąż jeszcze odzyskujesz siły po ostatnim.

Ukitake doceniał troskę Kayi. Dotrzymywała mu towarzystwa w chorobie, choć z pewnością ogrom obowiązków w Oddziale wymagał niemal stałej uwagi. W takich chwilach naprawdę nie czuł się dobrze z myślą, że Kamikuza tak się na niego uparła. A jednocześnie nie potrafił zrezygnować z towarzystwa kapitan Piątki.

– Czuję się już lepiej – zapewnił. – Siadajmy do śniadania, nim wszystko ostygnie. Nie chciałbym, aby twoje starania poszły na marne.

Kaya zaśmiała się krótko. Cieszyła się każdą taką wydartą chwilą, kiedy mogła zapomnieć o napiętej atmosferze w Seireitei.

Usiedli do posiłku, rozmawiając o bzdetach. Kaya jak zwykle miała coś do opowiedzenia, choć nie kryła się zbytnio z podjętą decyzją, którą w końcu postanowiła podzielić się z Ukitake.

– Myślę, żeby wybranie vice-kapitana zostawić do czasu, aż skończymy wojnę z Dworem Wiatru. To nie jest dobry moment na takie decyzje.

– Jesteś pewna?

– Tak. Zresztą sam długo dawałeś sobie radę bez vice-kapitana. Kaname-kun bardzo mi pomaga z obowiązkami, a wybranie następny Momo i przystosowanie go teraz do nowych obowiązków będzie kłopotliwe.

– Jesteś pewna, że sobie poradzisz?

– Tak, Juushiro. Przemyślałam to porządnie. Teraz chcę się skupić na tym, by wyeliminować Dwór Wiatru.

Ukitake westchnął. Cała ta wojna sprawiała, że nie czuł się najlepiej. I nie chodziło o chorobę. Zbyt wiele osób znowu cierpiało z tego powodu.

– Naprawdę chciałbym tego wszystkiego uniknąć – westchnął.

– Ale się nie da. Musimy to skończyć jak najszybciej. Wtedy wszystko wróci na właściwe tory.


***


Pierwsze płatki śniegu za oknem nie wróżyły nic dobrego. Zmusiły też kadetów do szybszego powrotu z treningów, choć jakoś nikt nie kwapił się do zabawy. Nawet Akademia Shino zastygła w oczekiwaniu.

Suzuku odłożył miecz i spojrzał na brata przeglądającego notatki. Kojiro próbował go ignorować, ale w końcu podniósł wzrok z lekką tylko irytacją.

– Ciebie naprawdę nie nosi? – mruknął Suzuku.

Jego wiecznie dobry nastrój ulotnił się już jakiś czas temu i pozostawił po sobie jedynie frustrację.

– Mówiłem ci już, to zły pomysł – odparł Kojiro. – Jesteśmy tuż przed egzaminami. Chcesz to zaprzepaścić?

– Powinniśmy wrócić do domu – upierał się Suzuku. – Mama i dzieciaki mogą być w niebezpieczeństwie.

– Tym bardziej nie możemy nigdzie iść. Nikt o zdrowych zmysłach nie puści nas teraz do Rukongai. Poza tym Corrie-nee z pewnością o nich zadbała.

Suzuku spochmurniał jeszcze bardziej. W przeciwieństwie do brata słuchał plotek i wiele z nich jako winną całej sytuacji wskazywało właśnie Shiroyamę. A jedyną osobą o tym nazwisku bracia znali jedynie Corrien.

– Może powinniśmy do niej pójść i się upewnić? – zaproponował.

– Nie wolno nam się włóczyć po Seireitei. Jest czas wojny – przypomniał Kojiro. – Chcesz mieć kłopoty?

– Oj przestań. Przecież jeśli powiemy, że idziemy do Dziewiątki spotkać się z Corrie-nee, nie dostaniemy bury. Czasami należy skorzystać z przywilejów, które daje nam taka znajomość.

Kojiro rzucił bratu wątpiące spojrzenie.

– Czyś ty zdurniał? Robienie teraz Corrie-nee kłopotów to ostatnie, co powinno przyjść ci do głowy. Dajmy jej pracować.

Suzuku opadł ciężko na poduszkę i zerknął na brata z ukosa.

– Myślisz, że mogą nas wcześniej wcielić do Gotei, jeśli będzie bardzo źle? – zapytał już poważnie.

– Nie wiem. Jakoś niespieszno mi do walki. Jeśli to prawda, co mówią, wróg jest potężny. Świeżaki jak my pewnie padną jak muchy w pierwszym starciu.

Suzuku tylko mruknął pod nosem. Nie tak wyobrażali sobie dołączenie do Gotei. Wiedzieli, że to trudna robota, jednak prawdziwa wojna wydawała się zbyt abstrakcyjnym pojęciem, by w nią tak łatwo uwierzyć. A jednak wojna rozgrywała się tak niedaleko, że niemal po nich sięgnęła.

– Kojiro, zdecydowałeś się już na Oddział?

– Tak. A ty?

– Ja też. Oby nas przyjęli.


***


Toshiro zamknął książkę, którą czytał Toru do snu. Chłopiec zasnął wtulony w poduszkę należącą do Momo, choć Hitsugaya wątpił, by jakikolwiek ślad żony jeszcze tam pozostał po tylu miesiącach od jej odejścia. A jednak Toru nie potrafił inaczej zasnąć.

Toshiro odczekał jeszcze kilka minut, nim odłożył książkę i wyszedł z pokoju syna. Otworzył drzwi na werandę, wpuszczając do mieszkania mroźne powietrze wieczoru. To w jakiś sposób pomogło mu się odprężyć, choć nie potrafił w pełni zapomnieć o sytuacji. Najchętniej osobiście wyruszyłby do Rukongai dopaść ludzi Dworu Wiatru, ale nie mógł opuścić powierzonych mu obowiązków ochrony Seireitei. Wątpił, by ludzie Kazemichiego podeszli pod same mury. Sposób działania tego mężczyzny był dość niejasny, ale można było dostrzec, że jeszcze nie zamierza wydać im otwartej bitwy. Pytanie, dlaczego. Czego obawiał się Kazemichi, że wyciągał shinigamich do Rukongai?

Nikt z nich nie potrafił odpowiedzieć na pytanie o motyw Ato Kazemichiego. Toshiro wątpił, by nawet Corrien cokolwiek im rozjaśniła, gdyby zdecydowała się powiedzieć coś o tym mężczyźnie. Wciąż była pod jego wpływem, trzymała się tego obrazu jak tonący brzytwy. Toshiro wiedział, że z pewnością Ato Kazemichi nigdy nie pokazał Corrien prawdziwego siebie. Nie ma na świecie nic bardziej odległego od zrozumienia niż uwielbienie – powiedział mu kiedyś Aizen i Toshiro musiał przyznać temu rację. Widzieli to po raz kolejny, tym razem w przypadku Shiroyamy, a nikt z jej najbliższego otoczenia nie potrafił rozbić tej kłamliwej bańki. Może nawet nie próbowali. Teraz, gdy Kira leżał nieprzytomny, Hisagi drżał nad swoją zastępczynią niczym przewrażliwiona kwoka w obawie, że Corrien się rozsypie.

Trochę to rozumiał. Pozbierać się po takiej zdradzie zajmuje lata, a i tak zostanie ona z Shiroyamą do końca życia. Kazemichi rozbili dumną vice-kapitan Dziewiątki na kawałki, wykorzystując ją w swoich planach. O ile Shizumo od początku traktował kobietę jak przedmiot, tak z drugim z braci sprawa była bardziej skomplikowana. Może gdyby Corrien na własne oczy zobaczyła prawdę, w końcu by do niej dotarło.

Istniała również szansa, że Shiroyama postanowi samodzielnie zakończyć wojnę, choć pewnie wtedy zginie, próbując. Toshiro nie wiedział, jaka opcja byłaby dla niej najlepsza. Nigdy nie chciał ferować wyroków, ale nie był tak naiwny, by sądzić, że po zakończeniu wojny arystokracja nie upomni się o Shiroyamę. Może lepiej dla niej byłoby zginąć w tej walce?

Z jakiegoś powodu wróciła do niego ta nocna rozmowa z Kyoraku. Pamiętał ostrzeżenie kapitana Ósemki, które odpowiadało na wiele pytań w tamtym okresie. Toshiro musiał przyznać mu rację – ta wojna bez względu na wynik pochłonie życie Corrien, czy im się to podoba czy nie. Nic już nie będzie takie samo.

– Przeklęte staruchy i ich machloje – mruknął pod nosem, po czym zamknął werandę z lekkim stukotem.

Niewiele już mógł z tym zrobić, ale może chociaż Toru nie będzie musiał żyć w świecie, gdzie używa się ludzi jak pionki, a potem się ich porzuca.


***


Ikkaku odesłał nocną wartę na spoczynek. Samotnie usiadł na gałęzi drzewa z onigiri w dłoni. Czekał i nasłuchiwał. Dookoła jednak brzmiał jedynie zimowy las, który zamarł nieco w mroźnym powietrzu poranka.

W takich chwilach brakowało mu bezsensownej paplaniny Yumichiki, który został w Seireitei. Ktoś musiał ogarniać rozkazy na miejscu, a na kapitana nie było co liczyć. Wraz z Yachiru wyrwali się do Rukongai i nie wrócili od tygodnia. Nikt się tym szczególnie nie przejął, nie był to pierwszy raz, a jakoś Ikkaku nie potrafił wyobrazić sobie, żeby Kenpachi miał przegrać z siepaczami Kazemichiego, nieważne, jak potężni byli. Z kapitanem Jedenastki wciąż nie mogli się równać.

Z marazmu wyrwał go widok Mochizukiego, który rozglądał się uważnie, wracając do obozu. Chłopak należał do Jedenastki od jakiegoś czasu, ale zupełnie nie pasował do reszty tych półgłówków. Zawsze obserwował wszystko z boku, choć Ikkaku nie mógł odmówić mu zdolności.

Zeskoczył z drzewa dokładnie za młodym shinigamim.

– Gdzie ty się włóczysz po nocy? – warknął nieprzyjemnie. – Mieliście siedzieć na dupie.

Mochizuki odwrócił się z przerażeniem na twarzy, ale zaraz odetchnął z ulgą.

– To pan, Madarame-san – odparł.

– Odpowiadaj na pytanie.

– Przepraszam. Pochodzę z tego okręgu, mam tu dziewczynę i wymknąłem się do niej – przyznał, pochylając się w głębokim ukłonie. – Przepraszam, tak dawno się nie widzieliśmy, że musiałem upewnić się, że wszystko u niej w porządku.

Ikkaku zaczęła drżeć brew ze złości. Złapał chłopaka za kołnierz i potrząsnął nim.

– Żarty sobie stroisz, Mochizuki?! – wrzasnął na niego. – Nie jesteśmy tu dla zabawy! Zaraz ci wybiję panienki z tej pustej łepetyny!

– Przepraszam, Madarame-san. To się więcej nie powtórzy – obiecał solennie chłopak.

– W dupie mam to „nie powtórzy”!

Wrzaski Ikkaku przyciągnęły uwagę reszty drużyny i towarzyszących im członków Dziewiątego Oddziału, którzy podeszli bliżej, by dowiedzieć się, o co chodzi.

– Madarame-san, spokojnie – zainterweniował Kyoya. – Nie ma potrzeby tak tarmosić chłopaka.

– Zamknij się. Nie będziesz mi mówił, co mam robić ze swoimi ludźmi – warknął Ikkaku. – Nic dziwnego, że Dziewiątka się tak rozlazła.

Kyoya nie dał się sprowokować. Dyscyplina obu Oddziałów różniła się dość mocno, a prawdą było, że ostatnie problemy personalne z vice-kapitan nie pomogły szczególnie Dziewiątce.

Mimo to złapał Ikkaku za nadgarstek i spojrzał na niego ponuro.

– Madarame-san, chłopaka należy ukarać, to prawda. Jednak robienie zamieszania o tej porze tylko pomoże naszym przeciwnikom. Tego byśmy nie chcieli.

Ikkaku zmierzył drugiego Trzeciego Oficera zimnym spojrzeniem, po czym puścił niesfornego podwładnego z prychnięciem, wyrywając się jednocześnie Kyoyi.

– Mam cię na oku, Mochizuki. Po powrocie do Seireitei czeka cię lanie – oznajmił. – Zbierać się, łachudry. Za godzinę ruszamy dalej.

Kyoya obserwował jeszcze przez chwilę rozchodzące się towarzystwo. Nie umknęło mu przy tym mordercze spojrzenie, które Mochizuki rzucił plecom Ikkaku. Chwilę później Trzeci Oficer Dziewiątki przywołał do siebie dwójkę podwładnych i szeptem wydał im rozkazy.


***


Renji nie mógł przyzwyczaić się do murów rezydencji Kuchiki i za każdym razem, gdy przychodził do Rukii, spinał się mimowolnie. Przez myśl przechodziło mu pytanie, jak Setsuko chce tu wychowywać córkę, ale może inaczej na to patrzyła z perspektywy osoby pochodzącej z arystokracji. Może nie najwyższej jak Kuchiki, ale zawsze.

Sam nie chciał dla Ichiki takiego domu. Nie żeby on wychowywał się w rodzinnym cieple, ale zamierzał stworzyć córce odpowiednie warunki. I oczywiście Rukii również dać wszystko, co najlepsze. Wiedział, że jest to możliwe i zamierzał tego dokonać.

Zapukał grzecznie i wszedł, gdy Rukia zaprosiła go do swojego pokoju. Ichika spała spokojnie, zupełnie ignorując rodziców.

Rukia przytuliła się bez słowa do narzeczonego. Oboje tego potrzebowali, to stało się ich codziennym rytuałem, jakby upewniali się, że nadal mają siebie.

– Jak sytuacja? – zapytała.

– Bez zmian. Możliwe, że do wiosny nic się nie wydarzy – odparł ponuro Renji.

Rukia nie musiała pytać, wiedziała, że Abaraia nosi do ruchu, walki. Nie dziwiła się, gdyby nie Ichika, sam pewnie byłaby częściej w Oddziale, szykując siebie i podwładnych do walki z Dworem Wiatru. Zresztą dla nich była to też sprawa osobista – Kazemichi uderzał w ich przyjaciół, a tego za nim nie potrafili wybaczyć czy zignorować.

– Rukia, weźmy ślub – odezwał się niespodziewanie Renji.

– Przecież weźmiemy – odparła Kuchiki, obserwując mężczyznę z politowaniem.

– W najbliższym czasie – sprecyzował. – Przecież Kuchiki i tak mają wszystko gotowe, a chcę cię mieć za żonę jak najszybciej.

– To nie jest dobry moment, Renji. Trwa wojna.

– Właśnie dlatego.

Rukia poczuła przypływ irytacji na słowa Abaraia.

– Jak mi zaraz powiesz, że chcesz umierać jako mój mąż, sama cię zatłukę – syknęła rozeźlona.

– Nie zamierzam umierać, chcę żyć – odparł nieprzejęty ostrym tonem narzeczonej. – Po prostu chcę, żebyśmy mogli przejść przez to razem.

– Wojna to raczej kiepski moment na wesele.

– Gdyby nie to, Kuchiki dawno by nas wyciągnęli na ślubny kobierzec – prychnął. – Przyda nam się odskocznia od sytuacji. Nie tylko zresztą nam. Chcę coś zrobić dla naszych przyjaciół, a to jedyne, co mi przyszło do głowy.

Rukia nie była pewna, czy to dobry pomysł i czy zostanie pozytywnie przyjęty przez resztę Seireitei. Codziennie ginęli ich podwładni, dochodziło do walki, a w wielu Oddziałach niepokój stał się elementem codzienności. Kuchiki nie musiała brać w tym czynnie udziału, by to wiedzieć. Widziała emocje najbliższych, a opieka nad Ichiką odciągała ją od pozostałych obowiązków. Zresztą ani Renji ani Byakuya zdecydowanie nie pozwoliliby jej teraz iść w bój w obawie, że mała Abarai straci matkę.

– Porozmawiam na ten temat z Setsuko – stwierdziła. – Inaczej wątpię, byśmy dostali wsparcie reszty rodu.

Renji miał ochotę powiedzieć, że ma w nosie resztę Kuchikich, ale wolał się nie kłócić o taką bzdurę. Koniec końców to nie miało znaczenia. Liczyły się tylko Rukia i Ichika.


***


Służąca krzyknęła z przerażenia, gdy weszła do gabinetu swojego pana i zastała go zakrwawionego na środku pomieszczenia. Hałas przyciągnął uwagę strażników dworu i innych mieszkańców, powodując zamieszanie. Nikt nie wiedział, jak to się stało, nikt niczego nie zauważył, a sama zbrodnia dokonana została w ciszy. Najbardziej niepokojące jednak nie było ciało głowy rodu pocięte kilkunastokrotnie, ale krwawy napis na ścianie, który głosił: „Zdrajca”.

Sui-Feng naprawdę chciała zignorować prośbę o pomoc w śledztwie, nawet jeśli pismo zostało zatwierdzone przez Shihoin. Shinigami mieli ważniejsze sprawy na głowie, większość jej podwładnych rozpierzchła się po Rukongai, by odnaleźć ślady Dworu Wiatru. Nie czas było zajmować się konfliktami rodów szlacheckich, zwłaszcza kiedy chodziło o tak niskiej rangi szlachtę jak Kimura.

A jednak poszła na miejsce zbrodni osobiście przez krótką notatkę spisaną na pewno przez Yoruichi, która najwyraźniej była obecna w Soul Society i miała baczenie na aktualną sytuację. „Kimura ma więcej tajemnic, niż może się wydawać. Nie wiedzą, że nie wszyscy zapomnieli o przeszłości” – głosiła notatka. Sui-Feng nie wiedziała, ile jest w tym prawdy, ale nie miała powodu nie wierzyć swojej mentorce. Problem w tym, że zweryfikowanie tego było trudne. Większość zapisów dotyczących Wygnanych Rodów została zniszczonych, część utajnionych, a reszta należała do arystokracji, która całą prawdę zamiotła pod dywan z tylko sobie wiadomego powodu. I teraz widać było tego skutki.

Rezydencja Kimurów była gwarna, choć w powietrzu czuć było jedynie strach. Nikt nad tym zupełnie nie panował, choć mijana służba kłaniała się lękliwie kapitan Drugiego Oddziału, przerywając na chwilę lament po zamordowanym panie. Sui-Feng nie zwracała na nich uwagi, byli tylko pionkami.

– Pani kapitan, skąd ta wizyta? – zapytał zaskoczony Shohei Kimura obserwujący pracę straży dworu.

Dość nieudolną jak na gust Sui-Feng. Spojrzała na krwawe litery na ścianie. Kogo zdradził Yaku Kimura, że musiał zostać zabity? A może ta wiadomość była kierowana do kogoś innego?

– Co tu się wydarzyło? – zapytała chłodno.

– To chyba nie jest pani jurysdykcja, pani kapitan – odparł Shohei. – Urzędnicy dworscy mają zjawić się lada chwila.

Sui-Feng spojrzała na oficera Dziewiątki, krzywiąc się. Chłopak chyba nie zdawał sobie sprawy, w jakie bagno wdepnęła jego rodzina. Albo nieźle udawał niewiniątko.

– Pani kapitan, dziękuję za przybycie, ale nie ma powodu, by zajmowała się pani taką sprawą – spróbował raz jeszcze Shohei.

– Komu służył Yaku Kimura? – zapytała.

– Nie rozumiem.

– Nie udawaj durnego, Kimura.

– Pani kapitan, nie wiem, po co pani przyszła, ale teraz muszę porozmawiać z urzędnikami, przygotować pogrzeb ojca i zająć się matką. Nie mam czasu na próżne dyskusje.

Ukłonił się i odszedł, a do Sui-Feng dotarło, że Shohei Kimura coś ukrywa. Jeśli naprawdę był jakoś powiązany z Kazemichim, Hisagi miał zdrajcę bliżej, niż sądził, a cała sprawa z Shiroyamą nabierała sensu.


1 komentarz:


  1. Przyjemny rozdział. No, poza końcówką. Fajna scena z Ukitake i Kayą. Zastanawiam się, kogo Kaya wybierze potem na zastępce. Rozumiem zaś, że woli zaczekać. Oni są razem wgl tacy fajni.
    Widać ten niepokój, w tych krótkich scenach z różnymi bohaterami. Scena z Ikkaku fajna, bo dzieciaki od Corrie to tam mniej. Fajnie było tylko, jak ten jeden się podkochiwał, a tak to obawiam się, że mogliby dla mnie nie istnieć, ale kto wie, może coś tam planujesz jeszcze z nimi.
    I widać, że coś się zaczyna dziać. Najpierw chłopak z 11tki, potem śmierć u Kimurów. No, no. Powoli, powoli :D Aż się nie mogę doczekać, co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January