poniedziałek, 30 maja 2022

Rozdział 47.

Im bliżej jestem końca, tym więcej emocji mi towarzyszy. Znam ten stan, tak samo było przy zakończeniu Anioła Lucyfera. Czuję, że pewien etap będzie za mną. I chyba dlatego miałam przerwę w pisaniu, którą poświęciłam innemu projektowi. A teraz siadam kawałek po kawałku do rzeczy najważniejszych, do pożegnań z bohaterami, których droga w tej opowieści już się kończy i nawet jeśli nie przepadam za daną postacią, nie jest to takie proste. Wojna to w końcu paskudna rzecz.

 

Yumichika dość zdawkowo odpowiadał na powitania mijanych shinigamich z Dziewiątki, nikt mu zresztą nie zawracał głowy pytaniem o powód wizyty, choć obcy rzadko tak beztrosko kręcili się po nieswoich Oddziałach. Ayasegawa jednak przyszedł tu w konkretnym celu i nie zamierzał wracać, nim go osiągnie.

Minęło kilka minut, nim trafił w odpowiednie miejsce. Tu shinigami już się nie kręcili i pewnie nawet mało kto wiedział, że ktoś tutaj urzędował, sądząc po odgłosach i delikatnym poczuciu reiatsu. Niemal nieuchwytnym, gdy nie wiedziało się, czego szukać.

Yumichika wszedł pomiędzy strzępy mgły. Temperatura powietrza wokół spadła gwałtownie i aż się dziwił, że Corrien była w stanie oddawać tak precyzyjne ciosy. W końcu nie znosiła zimna, a teraz, w środku zimy trenowała na zewnątrz. To pokazywało, jak zdesperowana sytuacją musiała być i Yumichika naprawdę obawiał się, że w końcu postanowi wziąć sprawy we własne ręce, jeśli nic się nie zmieni.

– Możesz już trenować? – zapytał.

Corrie odwróciła się gwałtownie i odwołała Yukikaze, choć Ayasegawie nie umknął lód na ramieniu przyjaciółki czy nieco inne niż zwykle odczucie reiatsu Shiroyamy. Najwyraźniej nie zamierzała chwalić się tym przed pozostałymi.

– Yumichika, co tutaj robisz? – zapytała, zaraz odwracając spojrzenie. – Jestem ci do czegoś potrzebna?

– Mam nadzieję, że tym razem przede mną nie uciekniesz – powiedział.

Corrie zrobiło się głupio na wspomnienie ostatniego spotkania, kiedy się wycofała, nim Oficerowie Jedenastki zdążyli o cokolwiek zapytać.

– Przepraszam – szepnęła.

– Aż tak traktujesz nas jak wrogów?

– Co? Nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Po prostu jest mi wstyd przed wami. Wszyscy chcą mi tylko pomóc, a ja jedyne, co robię, to sprawiam kłopoty – wyjaśniła.

– To dość niepiękne słowa – odparł. – Gdzie się podziała ta pełna optymizmu Corrie?

Shiroyama mogła tylko wzruszyć ramionami. Znowu odwracała wzrok, nie potrafiąc spojrzeć w oczy najbliższym pełna poczucia winy, rozbita i bezsilna.

Yumichika zbliżył się do Corrie na krok, ujął jej twarz w dłonie i odwrócił do siebie tak, by mogli spojrzeć sobie w oczy.

– Nie uciekaj przed nami – powiedział poważnie. – Cierpienie w samotności tylko wszystko pogorszy. Byłaś przy nas w naszych kłopotach, teraz pozwól na to, byśmy my byli przy twoich.

– Nie chcę, żebyście mnie taką widzieli – powiedziała cicho. – Poza tym wiem, że to wszystko dzieje się z mojego powodu.

– Tego nie wiesz. Ta wojna mogła wybuchnąć dawno temu, z jakiegokolwiek powodu.

– Ale Izuru został ranny, bo mnie bronił. Ciebie też zaatakowali, wielu już zginęło.

– Nawet gdybyś tu nigdy nie przybyła, to wszystko mogłoby się zdarzyć. Nie bierz winy na siebie. Nikt z nas nie jest na ciebie zły, dlatego nie musisz się ukrywać.

– Nie ukrywam się – zaprzeczyła.

– Tylko trenujesz tak, żeby Hisagi nie zobaczył.

Corrie zawstydziła się.

– Kapitan najchętniej zamknąłby mnie w domu do końca wojny – powiedziała. – A ja nie chcę być bezsilna i bezużyteczna jak do tej pory. To mnie zżera bardziej niż poczucie winy.

– W tej chwili powinnaś być gdzie indziej.

– Nie rozumiem.

– Ślub Abaraia i Kuchiki. Dostałaś przecież zaproszenie, prawda?

Pokiwała głową. To nie tak, że o tym zapomniała, ale nie zamierzała się tam pojawiać. Zresztą już poprzedniego dnia oznajmiła to Hisagiemu, choć o treningu nie wspomniała ani słowem. Inaczej naraziłby się Rangiku, ale za nic nie ruszyłby się z Oddziału.

Początkowo była zła na przyjaciół, że w tej sytuacji myśleli o własnym szczęściu. Była wojna, codziennie ktoś ginął, a oni urządzali przyjęcie. Czysta abstrakcja i policzek wymierzony w tych, którzy cierpieli. Ona sama mogła się tylko modlić, by Izuru w końcu odzyskał przytomność. Niby kapitan Unohana twierdziła, że wszystko jest w porządku, ale Corrie obawiała się, że kobieta ją okłamywała w trosce o jej zdrowie psychiczne albo w obawie przed tym, co mogłaby zrobić, gdyby straciła ukochanego. Nie potrafiła jednak wypowiedzieć tej obawy głośno. Pozostałych zresztą też.

Dopiero po jakimś czasie zrozumiała intencje Rukii i Renjiego. Chcieli w tych niespokojnych czasach dać przyjaciołom odrobinę normalności, nadziei, że wojna nie jest wszystkim, kiedyś się skończy. To było pocieszające w tej całej sytuacji, choć Corrie nie mogła się przemóc, by tam pójść i cieszyć się szczęściem przyjaciół. Nie bez Izuru u boku.

– To czemu jesteś tutaj? – zapytał Yumichika.

– Nie mam ochoty tam iść. Nie czuję się na siłach – odparła. – Ty zresztą też nie poszedłeś.

– Ale się wybieram, a ty pójdziesz ze mną.

Dopiero teraz zauważyła, że zamiast munduru Ayasegawa miał na sobie barwne kimono, choć zabrał ze sobą również miecz. Nie pytał też o jej zdanie, ale oznajmiał swoją wolę.

– Powinieneś iść z Ikkaku – zauważyła. – W końcu jest twoim partnerem.

– Ikkaku nie wrócił jeszcze z Rukongai – odparł. – Może to ślub wysoko postawionych shinigamich, ale ktoś musi wciąż pracować. A ja nie chcę iść tam sam. Twoja para też nie może się pojawić, więc możemy iść razem.

– Nie chcę – powiedziała. – I tak nie będę się bawić, a tylko popsuję wszystkim nastroje.

– To nieprawda. Ucieszą się na twój widok. Corrie, to nie tak, że nie rozumiem twoich powodów. Gdyby Ikkaku leżał w śpiączce, też odchodziłbym od zmysłów. Poza tym nie oszukujmy się, masz prawo stracić w nas wiarę po tym cyrku z oskarżeniami o zdradę. Rada 46 zaryzykowała wojną domową i kto wie, co by było, gdyby Kazemichi nie zaatakował. Albo poczekałby, aż zaczniemy faktycznie walczyć pomiędzy sobą. Ale nie podoba mi się, że nas unikasz. Nie dajesz nam szansy się zrehabilitować, a sobie na wybaczenie. To paskudne zachowanie.

– Przepraszam – powiedziała cicho, odwracając wzrok. – Chyba inaczej nie potrafię.

– Chodź. Musisz się przebrać i idziemy złożyć życzenia młodej parze.

– Yumichika, ja nie chcę tam iść – zaprotestowała.

– Nie musimy zostawać długo, ale nie odpuszczę ci pójścia choćby na chwilę.

Na nic zdały się prośby, Ayasegawa pozostawał nieugięty. Nie robił tego zresztą jedynie dla siebie czy samej Corrie, ale też dla Hisagiego, na którego bezsilność nie mogli już patrzeć. Kapitan Dziewiątki bezskutecznie próbował przebić się przez mur poczucia winy wokół przyjaciółki, która za nic go nie słuchała. Yumichika zachował dla siebie myśl, że Hisagi popełnił błąd na samym początku, kiedy pozwolił sobie pomyśleć, że Corrie ich zdradziła. To wtedy pomiędzy tą dwójką zaczęło się sypać i teraz Shiroyama nie była już taka chętna, by dzielić się bolączkami z dowódcą. A jej upartość i skrytość nie pomagała.

Musiała ustąpić Yumichice i zamiast kontynuować trening, wróciła do mieszkania, gdzie zaraz została wysłana do kąpieli. Ayasegawa tymczasem zajął się doborem stroju do okazji. W innych okolicznościach pewnie skończyłoby się na zakupach w większym gronie, ale czasy były, jakie były. Zdecydował się na ciemnozielone, zimowe kimono ze wzorem spadających gwiazd, choć kusiło go jasnozielone przyozdobione kameliami – prezent od księżniczki Chii, której kilka lat temu Corrie ocaliła życie. To jednak było zbyt lekkie na tę porę roku, poza tym Shiroyama nie chciała przyciągać uwagi, więc bardziej stonowany strój z pewnością przypadnie jej do gustu.

Corrie nie umiała cieszyć się przygotowaniami, choć nie protestowała, gdy Yumichika ją czesał i malował. Była wdzięczna, że ograniczył się do niezbędnego minimum. Z drugiej strony czuła się dziwnie, patrząc na swoje odbicie. Dawno nie wyglądała tak ładnie i jak ona sama. Na Dworze Wiatru służące stroiły ją według jej pozycji, nie odnajdywała w tym siebie, lecz pustą skorupę, którą Shizumo brał w posiadanie.

Mimowolnie zamknęła oczy i zacisnęła palce na materiale kimona. Yumichika położył dłonie na jej ramionach i powiedział cicho:

– Spokojnie. To tylko przeszłość. Nieważne, jak jest bolesna, minęła, a ja nie pozwolę, by ktoś ci się dzisiaj naprzykrzał.

– Przepraszam, chyba nie jestem na to gotowa.

– Nie masz za co przepraszać. Chodźmy. Będziemy spóźnieni, ale zdążymy jeszcze złożyć gratulacje Abaraiom.

Corrie już nie odpowiedziała. Najchętniej nigdzie by nie szła, ale nie protestowała, kiedy Yumichika prowadził ją do rezydencji Kuchiki, gdzie odbywała się cała uroczystość.

Przysięga małżeńska została już złożona, Rukia zdążyła przebrać się w weselne kimono, które podkreślało jej urodę. Ani ona, ani Renji nie ukrywali swojego szczęścia, choć sama uroczystość wypadła w dość nieprzyjemnym okresie czasu.

Łatwo też było dostrzec, kim są poszczególni goście. Arystokracja Seireitei trzymała się na wyraźny dystans od zwykłych członków Gotei, którzy też nie szukali znajomości w wyższych sferach. Gdyby to jedynie od młodej pary zależało, samo przyjęcie byłoby dużo mniej wystawne, jednak konwenanse i pozycja rodu Kuchiki wymagały odpowiedniej oprawy.

Wejście Corrie i Yumichiki nie pozostało przeoczone. Wielu arystokratów czujnie obserwowało Shiroyamę, szeroko komentując jej bezczelność pojawiania się w takim miejscu. Ucichli dopiero, gdy Byakuya posłał im lodowate spojrzenie. Jako gospodarz nie zamierzał pozwolić zrujnować dnia swojej siostrze, choć sam wątpił, że Corrie się tutaj pokaże. Podejrzewał jednak, że to sprawka Ayasegawy, który potrafił być naprawdę uparty. W końcu już dawno powinien awansować, a wiernie trzymał się swojej pozycji w Jedenastym Oddziale.

Spóźnialscy podeszli do młodej pary, która krążyła pomiędzy stołami, by porozmawiać z gośćmi.

– Rukia-san, wyglądasz przepięknie – odezwał się Yumichika z szerokim uśmiechem. – Żałuję, że nie mogłem zobaczyć cię w ślubnym kimonie, ale trzeba było szukać tego uparciucha. – Wskazał na Corrie.

Świeżo upieczona pani Abarai uśmiechnęła się do obojga. Było widać, że jest naprawdę szczęśliwa, choć do niedawna miała wątpliwości, czy to wypada akurat w tym czasie.

– Dziękuję, Yumichika-san. Cieszę się, że mimo wszystko dotarliście. – Przytuliła Corrie, zniżając głos, by następne słowa zostały pomiędzy nimi. – Wiem, że to trudne być tutaj w tych okolicznościach, ale jeśli się uda, żebyś na chwilę zapomniała o złych rzeczach, będzie to najlepszy prezent. Dziękuję, że przyszłaś, Corrie.

– Rukia, ja…

– Nic nie musisz mówić.

Puściła ją z uśmiechem pełnym ciepła. Corrie odwzajemniła gest bardzo niepewnie, ale zanim zdołała wykrztusić coś z siebie, została przytulona przez Renjiego.

– Pamiętaj, Kira tak cię nie zostawi – powiedział cicho. – Chociaż mógłby się już obudzić, królewicz jeden, a nie. Myślał pewnie, że będziemy na niego czekać. Ale się zdziwi.

Corrie zaśmiała się krótko i odsunęła przyjaciela.

– Nie bądź taki wylewny – powiedziała. – Nie przystoi panu młodemu w dniu własnego ślubu tak chętnie obściskiwać się z kobietami na oczach świeżo poślubionej żony.

– Komuś wraca humorek – odparł, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu. – To dobrze.

– Siadajcie. – Rukia wskazała im miejsca pomiędzy resztą przyjaciół. – Oboje zasługujecie na chwilę wytchnienia.

Przyjęcie trwało. Wiele osób postanowiło zabrać głos, by pogratulować młodej parze, arystokraci nie przepuścili okazji do poważniejszych rozmów. Shinigami również bawili się raczej w swoim towarzystwie, choć było widać pewną rezerwę. Nikt nie zapomniał, że poza rezydencją Kuchiki trwa wojna.

Corrie obserwowała wszystko jakby przez szkło. Nie czuła się zbytnio na miejscu, ale nie chciała być niewdzięczna wobec Yumichiki. Wiedziała, chciał pomóc. Oni wszyscy ciągle chcieli tylko pomóc, a przez to czuła się jeszcze gorzej z myślą, że to wszystko zdarzyło się przez klątwę jej rodu, którą ściągnęła na nich przez swój egoizm. Wątpiła jednak, czy by przyjęli takie tłumaczenie, najpewniej szukaliby winnych gdzie indziej. Nie rozumieli jednak, jak wielkie spustoszenie mogą czynić słowa wypowiedziane dawno temu.

Do tego uświadomiła sobie, jak wielu jej bliskich zaczęło układać sobie życie. W takim dniu było to szczególnie widać. I była zazdrosna. Izuru leżał w śpiączce i nawet kapitan Unohana nie miała pewności, jak długo to jeszcze potrwa. Corrie powoli traciła na to nadzieję, choć wiedziała, że to głównie czarne myśli, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Poddała się już jakiś czas temu, może w celi, oczekując na śmierć, może w Małym Dworze, gdzie Shizumo każdego dnia udowadniał jej, jak niewiele znaczy.

Była zazdrosna też o to, że oni wszyscy mogli kochać bez konsekwencji. Nawet jeśli w grę wchodziła pozycja społeczna czy nieuleczalna choroba, koniec końców mogli uszczknąć coś dla siebie. Corrie wiedziała, jak niegodna jest ta zazdrość. Powinna się cieszyć ich szczęściem, przecież każdemu z przyjaciół zawsze życzyła jak najlepiej. A jednak nie potrafiła nie czuć zgorzknienia, że to wszystko było poza jej zasięgiem przez klątwę Shiroyamów.

Bała się, że klątwa zabierze im to szczęście. Już trwała wojna, już zbierała krwawe żniwo. Było widać, jak bardzo świadomi niepewności następnego dnia byli shinigami. Wciąż pytali samych siebie, czy zobaczą jeszcze ukochaną osobę. A to było po prostu niesprawiedliwe. Dlaczego konsekwencji swoich nierozważnych działań Corrie nie mogła wziąć na siebie? To jej wina, nie ma potrzeby, aby inni płacili za to cenę.

– Nie za dużo pijesz? – zapytał Hisagi, siadając obok swojej zastępczyni.

Spojrzała na niego i zaraz uciekła spojrzeniem. Czy spodziewała się po nim czegoś innego niż reprymenda? Może to był głupi pomysł, żeby się tu pojawiać. Głupszy niż się wydawało.

Nie potrafiła odpowiedzieć. Zresztą czy to cokolwiek by zmieniło? Hisagi i tak się na nią wściekał o byle co. Ciągle go zawodziła, robiąc wszystko po swojemu. Nie ufał jej, skoro raz mu o czymś nie powiedziała. Czasami zastanawiała się, dlaczego jeszcze trzyma ją w Dziewiątce. Przez wzgląd na Kirę? Pozory, że jakoś nad wszystkim panuje? To było dość obłudne zachowanie, przez co nie chciała mieć z nim do czynienia.

– Spokojnie, upilnuję ją – odezwał się Yumichika oderwawszy się na chwilę od rozmowy. – Korzystaj z uroków wesela, Hisagi. Rangiku-san z pewnością oczekuje twojej atencji.

Shuuhei zamierzał chyba coś jeszcze dodać, ale Ayasegawa wstał, klepnął go w ramię i gestem nakazał iść ze sobą. Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać w obecności Corrie, która obserwowała ich, dopóki nie zniknęli w cieniu korytarza.

Wrócili kilka chwil później, ale Hisagi już do niej nie podszedł. Yumichika zaś napełnił jej kieliszek, by wspólnie wypić toast.

– Ale jestem głupia – mruknęła pod nosem, czując, jak alkohol rozpływa się po jej żyłach.

Pewnie Hisagi miał rację, nie powinna tyle pić. Nie była w formie, więc procenty szybciej uderzały do głowy, a nie wiedziała, na co głupiego mogła wpaść pod wpływem. To zawsze ona była tą najodpowiedzialniejszą z całego towarzystwa, pilnowała się, więc też nie do końca znała własne granice. Nie chciała przy tym zbłaźnić się przy przyjaciołach, co kończyło się tym, że stała się głosem rozsądku i doprowadzała ich bezpiecznie do własnych kwater.

Dziś trochę jej to wszystko nie obchodziło. Chciała uciec od tych wszystkich myśli w beztroską mgłę alkoholu, znieczulić się na problemy, które znacznie ją przerastały. Po prostu zapomnieć na jakiś czas, a sake była na to doskonałym sposobem. I w tej chwili miała gdzieś, że patrzy na nią najwyższa arystokracja białego miasta i duża część dowództwa Gotei.

– Nie jesteś – odparł Yumichika, usłużnie dolewając jej alkoholu do czarki.

Wiedział, że to nie rozwiąże problemów, ale jeśli choć na kilka godzin pozwoli zapomnieć, nie zamierzał powstrzymywać przyjaciółki. Nawet bez obietnicy złożonej Hisagiemu postanowił o nią zadbać tego wieczoru.

– Wiesz, naprawdę miałam nadzieję, że Ato-sama mnie choć trochę lubi – powiedziała wpatrzona w przestrzeń. – To było fajne uczucie być dostrzeżoną. Nawet nie wiesz, ile razy czekałam z utęsknieniem, aż do mnie zajrzy. A mogłam słuchać ciotki Midori. Miała rację, że nic nie znaczę. Ale chciałam wierzyć, że komuś w tym cholernie obojętnym miejscu na mnie zależy. Że mnie po prostu widzi. Przecież każdy chce być kochany. Dlaczego tylko mnie nie wolno? – Wbrew pozorom nie była bliska płaczu. Zbyt wiele łez wylała przez ostatnie tygodnie. W jej głosie pobrzmiewał gniew. Spojrzała na swoje dłonie. – Gdybym tylko mogła, zniszczyłabym to wszystko, czym była i jest Corrien Shiroyama. Może to rozwiązałoby nasze problemy?

Yumichika przez chwilę nie potrafił odpowiedzieć zbyt przerażony samą wizją, którą podsuwała mu pijana przyjaciółka. Wiedział, że Corrie obwinia się o problemy z Dworem Wiatru, ale nie sądził, że jest w niej tak głęboka chęć destrukcji. To zupełnie nie pasowało do dziewczyny, którą znał przez te wszystkie lata. Chociaż to tłumaczyło krwiożercze instynkty Yukikaze. Może i dusze miecza zwykle bardziej garnęły się do walki przez swoją naturę, jednak niewiele z nich było aż tak niebezpiecznych i nieobliczalnych jak Yukikaze właśnie.

– Teraz jest inaczej – odezwał się w końcu.

Corrie spojrzała na niego, przechylając głowę. Zaraz się jednak wyprostowała, gdy dotarło do niej, że w poprzedniej pozycji nie może trafić czarką do ust.

– Shiroyamowie to same problemy – odparła. – Powinni wszyscy zdechnąć już dawno temu. Wypaczyli to, czym kiedyś byli i stworzyli klątwę. To mordercy. – Zaśmiała się z własnych słów i wstała z trudem.

– Dokąd idziesz?

– Wracam do domu. Chcę spać – wyjaśniła z powagą.

Yumichika wstał i ruszył za nią powolnym krokiem. Choć miał nadzieję, że nie będą przyciągać uwagi, wiele par oczu i tak ich obserwowało. Wątpił, by Corrie w tym stanie obroniłaby się samodzielnie, gdyby ktoś zamierzał ją skrzywdzić. A wystarczająco wiele osób na ten sali z pewnością wykorzystałoby okazję.

Shiroyama zupełnie nie zwracała na niego uwagi, stawiając chwiejne kroki. Nikt jej nie zatrzymywał, z czego była bardzo zadowolona, choć zupełnie nie rozumiała, skąd ten dobry nastrój. Nie obchodziło jej to.

Poślizgnęła się niespodziewanie i runęłaby na lód, gdyby Yumichika nie złapał jej w pasie. Wtuliła się w niego.

– Powinniście mnie wszyscy nienawidzić – szepnęła.

– Nie zgodzę się – odparł. – I choć wydaje ci się inaczej, nie ma klątwy, której nie da się złamać. Trzeba być jedynie wyjątkowo upartym.

– Głupek.

– Chodź, wracamy do domu. Jutro czeka cię potężny kac.

– No i co z tego? – zapytała butnie. – To moje życie i moja decyzja. Chociaż ta jedna.

Yumichika wziął ją na barana i ostrożnie ruszył w kierunku własnego mieszkania. Nim dotarli do Jedenastki, Corrie już spała.

2 komentarze:

  1. Przepraszam za brak komentarza pod poprzednim rozdziałem, ale ostatnio parę spraw mi wyskoczyło i totalnie nie miałam głowy do myślenia o niczym innym. Tym razem jestem na czas, bo kolejnego przegapionego rozdziału to już bym sobie nie wybaczyła. W sumie to się cieszę, że nie zdecydowałaś się na publikacje co tydzień, bo nie odkopałabym się z zaległości.
    Mogłoby się wydawać, że przeniesienie się do innych postaci nieco rozluźni atmosferę, ale nie da się zapomnieć o wojnie tuż za rogiem. Rukia i Renji właściwie wybrali sobie idealny moment na ślub, bo nic tak dobrze nie odwraca uwagi od złych wydarzeń.
    Już tak wiele osób zapewnia Corrie, że nie wini jej za to, co się dzieje, a ich słowa zdają się od niej chyba odbijać, bo nic do niej nie trafia i to zaczyna się powoli robić frustrujące. Trudno się dziwić zachowaniu Hisagiego, bo mimo wszystko on też stawał na rzęsach, żeby tylko pomóc przyjaciółce. Może faktycznie pora, żeby śpiący królewicz wrócił do żywych, bo może się okazać ostateczną deską ratunku w tej sytuacji.
    Chociaż może jest szansa, że cichym bohaterem okaże się alkohol, bo jak dotąd Corrie aż tak bezpośrednio nie wygarnęła co jej tam na sercu leży.
    Ech, mimo wszystko chyba jeszcze nie jestem gotowa na zakończenie, ale i tak czekam na to co jeszcze przygotowałaś.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział. Nie do końca wesoły, ale z pozytywną nutą. Yumichika spisał się na medal, wyciągając Corrie z domu. Nawet udało im się trochę porozmawiać, może to pierwszy krok w stronę lepszego jutra. Naprawdę przyjemnie się to czytało, po wszystkich mrocznych, trudnych czasach.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January