poniedziałek, 13 czerwca 2022

Rozdział 48.

Coś czuję, że mnie zlinczujecie za ten rozdział, ale obiecuję, że to już ostatni taki. Zresztą wszystkie dotąd nieodkryte tajemnice właśnie wychodzą na jaw. Pozostanie zamknięcie wątków i ostateczne rozwiązanie sprawy Dworu Wiatru. Nie żeby pisanie ostatnich rozdziałów szło mi jakoś dobrze, choć może zmienić się to w każdej chwili.

 

Corrie wracała od Kiry, gdy usłyszała alarm. Zaniepokojona przyspieszyła, chcąc jak najszybciej wrócić do Dziewiątki, by poznać szczegóły. Obawiała się tego, co mogło się wydarzyć, choć nie spodziewała się usłyszeć odgłosów walki w uliczkach Seireitei.

Wbiegła na placyk, choć musiała uskoczyć przed atakiem. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to, co wzięła za pocisk, było ciałem martwego shinigamiego. Rozejrzała się po pobojowisku. Na jej oczach dwóch szeregowców zostało wręcz rozerwanych na strzępy przez wrogie zaklęcie.

– No proszę, nie spodziewałem się tu ciebie spotkać, Corrien.

Shiroyamę zmroziło na dźwięk tego głosu. Przed nią stał Ato Kazemichi z zakrwawionym mieczem w dłoni. Towarzyszyło mu trzech wrogich generałów, wśród nich jednak nie było Kazuia.

– Ato-sama… – wymamrotała.

Kazemichi uśmiechnął się, lecz nie było w tym geście sympatii i łagodności, których Corrie na próżno szukała.

– Niespodzianka, Corrien.

W jednej chwili skrócił dystans pomiędzy nimi do minimum i wbił w jej bok sztylet dobyty gdzieś pomiędzy jednym a drugim krokiem.

Rusz się! – wrzasnęła Yukikaze i to otrzeźwiło Corrie.

Odskoczyła, sycząc z bólu, po czym dobyła miecza. Z tyłu usłyszała nadbiegających shinigamich, ale powstrzymała ich mroźnym podmuchem wiatru.

– Wynoście się stąd! – rozkazała. – Nie dacie im rady. Powiadomcie kapitanów, gdzie znajduje się wróg. Jazda!

Shinigami wahali się tylko przez chwilę, jednak Corrie nie czekała z uwolnieniem Yukikaze i ruszyła przeciwko Ato. Ten przyjął atak na ostrze miecza, sztylet odrzucił gdzieś za siebie, lekceważąc przeciwniczkę.

– Jesteś gotowa mnie zranić? – zapytał.

– Jesteś wrogiem Seireitei – odparła, wymieniając z nim ciosy. – Jako vice-kapitan Dziewiątego Oddziału mam obowiązek cię powstrzymać.

– Walczysz dla tych, którzy bez wahania skazali cię na śmierć – przypomniał.

– Ty zaś złamałeś dane mi słowo – warknęła zła na siebie, że dała się wciągnąć w tę dyskusję. – Obiecałeś, że wojny nie będzie!

– Kłamałem – odparł szczerze. – To wszystko było kłamstwem, Corrien.

Kopniakiem posłał ją na najbliższy mur. Shiroyama wiedziała, że nie da mu rady. Nie w tym stanie. Nogi miała jak z ołowiu, miecz w zdrętwiałych dłoniach ciążył jak kowadło. Na nic zdały się ponaglania Yukikaze, Corrie nie potrafiła wziąć się w garść. I to ją wkurzało, że w głębi duszy czekała, aż ktoś przybędzie i ją uratuje. Powinna zrobić to sama. Koniec z oszukiwaniem samej siebie, więc dlaczego wciąż powstrzymywała dławiący gardło płacz?

– Książę, my się nią zajmiemy – odezwał się Toyo, jeden z generałów.

– Nie trzeba – odparł Ato. – Nie ma pospiechu, więc mogę się nią zająć osobiście. W końcu to ja ją taką stworzyłem i powinienem to zakończyć. Umrzesz tutaj, Corrien, i zakończysz linię tej klątwy, która dławiła wasz ród przez wieki.

– Nie chcę twojej łaski – syknęła, podnosząc się ciężko.

– Więc chcesz zostać sama na świecie? – zapytał. – Nie ma już nikogo, kto by cię kochał bądź potrzebował, Corrien. Kazui z pewnością już wykonał powierzone mu zadanie i tym razem Izuru Kita nie umknął śmierci.

– Kłamiesz! – wrzasnęła.

– Czemu miałbym? – zapytał. – Odegrałaś już swoją rolę w tym wszystkim, a nie ma powodu, bym pozwolił temu shinigami żyć. Oboje nie jesteście mi już potrzebni.

Corrie próbowała wyczuć tę słabą obecność Izuru, ale w ferworze walk w Seireitei nie była w stanie. Strach zakleszczył jej gardło. Nie chciała w to wierzyć, bo czemu Ato miałby interesować się Izuru, ale przecież wszystko, co o nim myślała, było jednym wielkim kłamstwem.

– Dlaczego to robisz? – zapytała cicho. – Nie jestem ci przecież potrzebna. Czemu nie dasz mi spokoju?

Ato stanął nad nią, kopniakiem wytrącił miecz z dłoni i złapał ją za przód szaty.

– Bo jesteś Shiroyamą – odpowiedział. – Jesteś zapalnikiem wszystkiego, co sobie zamyśliłem. Jesteś też mieczem obosiecznym, którego nie zostawię w rękach shinigamich. Nie teraz, gdy wszystko idzie zgodnie z planem. Shiroyamowie nie są już Soul Society potrzebni. Czemu więc miałbym pozostawić cię teraz przy życiu? Teraz, gdy już widzisz, że cię wykorzystałem i porzuciłem.

Corrie spojrzała na Ato i nie potrafiła doszukać się w twarzy mężczyzny tego chłopca, który dotrzymywał jej towarzystwa, który widział w niej człowieka, a nie jedynie marionetkę. Pragnęła, by wbił miecz w jej serce i wszystko zakończył. Nie potrafiła z nim walczyć pomimo butnych słów o byciu vice-kapitanem. Czy dotąd się tak chociaż raz zachowała? Była porażką, a jeśli Izuru rzeczywiście nie żył, nie będzie potrafiła się z tego wszystkiego podnieść. Wolała umrzeć.

– Chciałam w ciebie wierzyć – powiedziała cicho.

– Wiem o tym. Postarałem się o to. Ty, która nie miała poznać smaku miłości, zostałaś przez kogoś zaakceptowana. Tyle wystarczyło, bym cię do siebie przywiązał. Nawet nie wpadłaś na to, nie przeszło ci przez myśl, że mógłbym cię wykorzystać. Przecież nie byłem jak Shizumo. Nie widziałem w tobie jedynie mocy Shiroyamów i bezwolnej marionetki, którą można bezkarnie zniszczyć. W sumie to nawet mnie zawiodłaś, kiedy postanowiłaś wrócić na Dwór. Byłabyś piękną żoną, a tak Shizumo cię skruszył. Szkoda. Bylibyśmy udaną parą, a tak… No cóż, zrobię ci tę przysługę i zabiję, żebyś nie musiała dłużej cierpieć, skoro nie jesteś mi już potrzebna.

Nim jednak cokolwiek zrobił, musiał odskoczyć przed tysiącem różowych płatków, które przemknęły tuż przed Corrie, nie czyniąc jej jednak krzywdy. Generałowie dobyli broni, lecz Ato uspokoił ich ruchem dłoni.

– Byakuya Kuchiki jak zwykle na posterunku – stwierdził, uśmiechając się uprzejmie. – Wciąż pilnuje swojej marionetki, by w dowolnej chwili móc ją wykorzystać.

Corrie zsunęła się po murze bez sił do jakiejkolwiek walki. Wpatrywała się jednak w Byakuyę i towarzyszącego mu Renjiego z niezrozumieniem. I odrobiną niezadowolenia, że Ato tak długo napawał się swoim zwycięstwem, zamiast ukrócić jej męki.

– Nie sądziłem, że jesteś na tyle bezczelny, by osobiście wejść do Seireitei – stwierdził beznamiętnie Kuchiki.

– Miałem tu kilka rzeczy do załatwienia. Nie męczy cię to już? Udawanie, że jesteś jej rycerzem w lśniącej zbroi, kiedy jedynie wykorzystujesz ją do swoich gierek, Kuchiki-dono?

– O czym ty mówisz? – zapytała Corrie.

– Dla Kuchikich też jesteś jedynie użytecznym narzędziem, choć teraz trochę popsutym. Chyba nie sądziłaś, że komukolwiek na tobie zależy, Corrien?

Byakuya prychnął pod nosem, spoglądając na dawną podwładną. Tak jak się domyślał, Ato kompletnie ją pogrążył, do tego zranił i jeśli sytuacja się nie wyklaruje w ciągu najbliższych paru chwil, Shiroyama się wykrwawi.

– Nie nazwałbym wykorzystywaniem ochrony krwi Kuchiki – stwierdził. – W waszych kłamstwach nie ma słowa o tym, że Kazemichi porwali brzemienną córkę Shiroyamów poślubioną Kuchikim. Może trzeba było was wszystkich skazać na śmierć zamiast wygnać. Ręczę jednak, że to ostatni raz, kiedy Dwór Wiatru próbuje położyć łapy na Corrien.

W tym momencie posłał rozproszony miecz na wroga, który musiał osłonić się tarczą kido. Ataki Senbonzakury jednak były dużo zajadlejsze, niż można było się spodziewać i Ato został zmuszony do uwolnienia własnego ostrza.

– Ukryj Niebiosa, Kirihime.

Okolicę spowiła gęsta mgła, w której ciężko było dojrzeć czy wyczuć cokolwiek. Renji doskoczył do Corrie, by móc obronić przyjaciółkę przed ewentualnym atakiem. Tylko chwilami na tle białego obłoku widać było różową smugę, jednak wynik tej walki najprawdopodobniej był już przesądzony.

Minęło kilka chwil, po których mgła zniknęła, a wraz z nią przeciwnik.

– Powinniśmy ich gonić? – zapytał Renji.

– Nie, to i tak dywersja. Powiadom Hisagiego, że zabieram Corrien do dworu Kuchikich. Sprawdź, jak się sprawy mają, a ty idziesz ze mną, Corrien.

 

***

 

Shohei wysłuchał uważnie, co kobieta ma do powiedzenia, a na jego twarzy nie zadrżał żaden mięsień. Spodziewał się, że tak to się skończy. Wszystko od dawna do tego prowadziło i sam nie miał pewności, co do własnej roli w tym wszystkim.

Nie spodziewał się natomiast widoku Umesady chwilę po tym, jak został w alejce sam. Dwudziesty Oficer wyglądał na niezbyt trzeźwego, co nie świadczyło dobrze o nim w perspektywie zamieszania w Seireitei.

– Znowu knujesz, Kimura – odezwał się Toshimori. – Zamiast walczyć, znikasz i knujesz.

– A ty chlejesz – odparł beznamiętnie Shohei. – Nie, żeby ci to miało zwrócić żonę.

– Draniu…

– Taka prawda. – Shohei postawił dwa kroki w stronę mężczyzny. – Chlejesz, zamiast się na coś przydać. To żałosne.

– A ty jesteś zdrajcą. Czas, by kapitan się o tym dowiedział.

Odwrócił się, żeby znaleźć Hisagiego. Nie spodziewał się jednak, że Shohei zagrodzi mu drogę.

– Niby dokąd się wybierasz? – warknął rozeźlony. – Chuja wiesz, więc nie będziesz gadał po próżnicy.

– Wszystko słyszałem.

– Gówno słyszałeś.

Umesada wytrzeźwiał w jednej chwili i sięgnął po miecz, czując czystą żądzę krwi od Kimury. Shohei był jednak szybszy, celnym uderzeniem przeciął przeciwnika niemal na pół, obcinając również dłoń dzierżącą broń.

– Ty zdrajco…

– Kto tu jest zdrajcą? – zapytał beznamiętnie Shohei. – Myślisz, że komu uwierzą?

Dwudziesty Oficer jeszcze próbował coś powiedzieć, ale upływ krwi sprawił, że słabł w zastraszającym tempie. Shohei przyglądał się temu obojętnie, choć gdy tylko wyczuł zbliżających się shinigamich, na jego twarzy pojawiło się zmieszanie, wzburzenie i strach.

– Kyoya-san! – zawołał.

– Co tu się stało? – zapytał Trzeci Oficer.

– Umesada zwariował. Upił się i gadał jakieś niestworzone rzeczy, że wszyscy jesteśmy zdrajcami i zabije mnie jak mojego ojca.

Kyoya przez chwilę przyglądał się polu walki w milczeniu.

– Toshimori miał problemy, odkąd jego żona zginęła w czasie patrolu – odezwał się jeden z shinigamich.

– I oczywiście nikt mi nie powiedział – westchnął Kyoya.

– Mieliśmy dużo pracy, a sprawa z vice-kapitan też nie pomagała.

Trzeci Oficer zostawił wnioski dla siebie. Spojrzał na Shoheia, który wyglądał na poddenerwowanego.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał.

– Umesada coś bełkotał o vice-kapitan – powiedział niepewnie. – Że ją też dopadną, bo to już czas. Czy vice-kapitan ma kłopoty?

– Tego nie wiem. Nie wróciła jeszcze do baraków, a w tym chaosie ciężko namierzyć kogokolwiek. Wróć do biura, Shohei. Jeśli vice-kapitan się zjawi, wyślij kapitanowi Piekielnego Motyla. Czekaj do naszego powrotu.

– Tak jest.

 

***

 

Corrie została opatrzona już w rezydencji Kuchiki pod czujnym spojrzeniem Byakuyi. Nie do końca rozumiała, dlaczego, w tej chwili kapitan Szóstki powinien być w kompletnie innym miejscu, zresztą ona sama miała obowiązki do wykonania. Nie chciała na razie myśleć o tym wszystkim, co powiedział jej Ato. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała się z tym zmierzyć, ale jeszcze nie teraz.

Gdy została w pokoju jedynie w towarzystwie Byakuyi, podniosła się z zamiarem wyjścia.

– Dziękuję za pomoc, kapitanie Kuchiki. Pójdę już.

– Nigdzie nie pójdziesz – odparł Byakuya. – Zostajesz tutaj. Mam dość nieudolności Hisagiego, który nawet nie potrafi upilnować, żebyś siedziała grzecznie na tyłku i nie pakowała się raz po raz w kłopoty.

Corrie zacisnęła zęby w złości. Naprawdę nie chciała teraz myśleć o słowach Ato, o tym wszystkim, co usłyszała na polu niedawnej bitwy z ust ich obu. Miała dość udawania, kłamstw, przemilczanych prawd i zawodu. Wszyscy ją zawodzili, przypominając, że tak naprawdę nic nie znaczy, jest tylko przedmiotem w ich dłoniach.

– Nie mam ochoty tego słuchać – syknęła. – Muszę pójść do Czwartego Oddziału.

Nie wiedziała, czy w tej sprawie Ato również kłamał, ale nie potrafiła się uspokoić na myśl, że mógł rzeczywiście wysłać swoich siepaczy, by pozbawić ją ostatniej osoby, dzięki której czuła się jak człowiek.

– Z vice-kapitanem Kirą wszystko jest w porządku – stwierdził Byakuya.

– Skąd możesz to wiedzieć?! – wrzasnęła, powoli tracąc kontrolę nad gniewem.

– Naprawdę sądzisz, że kapitan Unohana pozwoliłaby panoszyć się wrogom po swoim Oddziale? Zresztą Ato Kazemichi nie ma żadnego interesu w uśmiercaniu Izuru Kiry. Z tobą sprawa ma się inaczej, więc zostaniesz tutaj do zakończenia tej wojny. Nie sprawiaj kłopotów, Corrien.

Spokój Kuchikiego podziałał na Shiroyamę jak czerwona płachta na byka. Zupełnie nie przejmował się tym, czego teraz potrzebowała, czego chciała.

– Wszyscy jesteście siebie warci – warknęła. – Wciąż i wciąż tylko mną szarpiecie na wszystkie strony, jakbym była cholernym przedmiotem. Tak mnie widzisz?! Do czego ci jestem potrzebna?! Od kiedy to wszystko trwa?! Od kiedy wiesz, kim jestem?!

– Usiądź, Corrien – polecił Byakuya. – Usiądź – powtórzył z naciskiem, gdy wciąż nie ruszyła się z miejsca. Westchnął ciężko, widząc, że w tym stanie emocjonalnym Corrie nie będzie potrafiła racjonalnie podejść do sytuacji. – Od początku podejrzewałem, że faktycznie należysz do Shiroyamów. Pewność zyskałem, gdy przyszłaś do mnie po wojnie z Aizenem z prośbą o pomoc w treningu. Wtedy zauważyłem pieczęć na twoich mocach.

– I nic z tym nie zrobiłeś – zauważyła butnie.

– Twoje istnienie w Seireitei mogło być dużo bardziej problematyczne, gdyby rozniosło się, że faktycznie jesteś córką Shiroyamów – odparł. – Pewnie słyszałaś historie po twoim aresztowaniu o tym, jak to Shiroyamowie wywołali wojnę domową i zostali wygnani. Że są zagrożeniem dla shinigamich. Nie chciałem, żebyś przyciągała uwagę osób, które mogłyby ci dość mocno zaszkodzić. Nie mogłem cię po prostu przyjąć do rodu, więc trzymałem cię w pobliżu. Mimo to wiecznie pakowałaś się w kłopoty. Wiecznie utrudniasz, Corrien.

– Niby dlaczego miałbyś mnie chronić? – zapytała podejrzliwie. – Skoro Shiroyamowie byli wrogami, czemu mnie nie zabiłeś przy pierwszej okazji? Do czego ci jestem potrzebna?

– Te historie nie są prawdziwe – odparł. – Ród Kuchiki rozsiewał je, by nikt się Shiroyamami za bardzo nie interesował. I by wszyscy zapomnieli o prawdziwej legendzie twojego rodu.

– Nie rozumiem.

– Nie wiem, ile jest w tym prawdy, lecz stare legendy nazywają Shiroyamów królewskim rodem. Córka Króla Dusz miała zostać poślubiona Shiroyamie, w wianie wnosząc niesamowitą moc. Zresztą zawsze byliście potężni, choć przez wieki trzymaliście się na uboczu, obserwując jedynie bieg historii w Soul Society. Żywe legendy, których faktycznej siły nikt nie poznał, lecz wszyscy bali się ją sprowokować. Pięćset lat temu, nim doszło do wojny domowej, córka Shiroyamów została wydana za kolejną głowę rodu Kuchiki. To miało was na nowo zbliżyć do arystokracji Seireitei. Jednak doszło do wojny, za którą odpowiadali również wasi wasale pragnący całkiem innego prestiżu. Obecnie wszystkie te rody służą jako wasale Kazemichich na Dworze Wiatru. Sami Kazemichi od wieków pragnęli potęgi Shiroyamów. Nim ich moce zostały zapieczętowane, a oni wygnani, napadli na Shiroyamów, mordując niemal wszystkich członków rodziny i dworu, po czym porwali poślubioną Soichiro Kuchikiemu brzemienną córką Shiroyamów. Sam Soichiro został śmiertelnie raniony w tamtej bitwie. Na łożu śmierci zobowiązał młodszego brata, a co za tym idzie cały swój ród do ocalenia Shiroyamów. Nie miał pojęcia, jak dobrze zorganizowany był już wtedy Dwór Wiatru. Do walki z Wygnanymi Rodami stworzono Jednostki Terenowe. Nikt nie chciał kolejnej otwartej wojny. Następcy Soichiro upatrywali również szansę w tym, że Shiroyamowie się zbuntują przeciwko władzy Kazemichim, lecz tak się nigdy nie stało.

– Więc pozostawiliście ich samym sobie? – zapytała Corrie.

– Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jakie mieliśmy szczęście, że Shizumo Kazemichi chciał nas zwabić na Dwór Wiatru, gdy naiwnie poszłaś z nim walczyć. Inaczej do tej pory byłabyś w jego łapach. Nie dni, a miesiące tej farsy z konkubinatem.

Corrie schowała twarz w dłoniach. Nie potrafiła w pełni przyjąć do wiadomości tego wszystkiego, o czym mówił Kuchiki. To brzmiało tak abstrakcyjnie, że chciało jej się śmiać. Owszem, wyjaśniało dziwne zachowanie Byakuyi wobec niej, ale mimo wszystko było tego zbyt wiele. Jakby samo bycie Shiroyamą nie sprawiało jej problemów.

– To jakiś obłęd – stwierdziła płaczliwie. – To się nie może dziać naprawdę.

– Takie są fakty, Corrien. Ta wojna trwa od pięciuset lat. Dla Kazemichich kontrola nad Shiroyamami była kluczowa, by podporządkować sobie pozostałe rody. Nie mogliśmy pozwolić, by ten fakt wyszedł na jaw w Seireitei. Chroniliśmy pokój.

– Kosztem mojej rodziny! – wrzasnęła. – Moim kosztem! Jak mam uwierzyć w choć jedno twoje słowo?!

– Naprawdę myślisz, że wymyśliłbym taką bajeczkę? Zacznij myśleć trzeźwo, Corrien.

– Jesteś wart tyle co Ato! Wszyscy widzicie we mnie tylko pionka!

– Zważaj na słowa, Corrien – ostrzegł Byakuya. – Możliwe, że popełniłem błąd, pozwalając ci zostać shinigami. Utrzymanie twojej prawdziwej tożsamości w tajemnicy przed resztą arystokracji wymagało sporo wysiłku, skoro wiecznie pakowałaś się w kłopoty. Od dzisiaj zostajesz tutaj.

– Nie!

– Corrien, Kazemichi wie, że prawda lada chwila wyjdzie na jaw. Nie pozwoli ci żyć, a ja nie będę za tobą biegał, bo Hisagi nie potrafi cię upilnować. Zostajesz tutaj. Po zakończeniu wojny zdecyduję, co dalej.

– Nie decyduj za mnie! – wrzasnęła, a pokój wypełnił się lodowatym reiatsu.

Chciała wrzeszczeć do zdarcia gardła, zniszczyć wszystko dookoła. Do tego wciąż nie opuścił ją niepokój co do losów Izuru. Nie mogła tak po prostu dać się znowu zamknąć.

– Corrien, uspokój się w tej chwili – polecił Byakuya. – Mam dość twoich fochów rozwydrzonej księżniczki. Zostaniesz tutaj do zakończenia konfliktu.

– Po moim trupie! – wrzasnęła i shunpnęła do wyjścia.

Byakuya nie zdążył jej złapać i pożałował, że nie postawił straży przy drzwiach. Nie sądził jednak, że w tym stanie będzie miała siłę sprawiać problemy.

– Straż ma ją przyprowadzić – polecił, gdy w zasięgu spojrzenia zjawił się sługa.

– Lepiej nie – odezwała się Setsuko stojąca dotąd w korytarzu.

– Nie rozumiesz, Setsuko.

– Owszem, rozumiem. – Weszła mu w słowo, spoglądając na męża ze smutkiem. – Pomyśl, jak Corrie się teraz czuje. Jak przerażona tym wszystkim musi być. Powinieneś dać jej trochę czasu na ochłonięcie.

– Równie dobrze może ochłonąć tutaj – syknął zły, że sprawy wymknęły mu się spod kontroli.

– Byakuya, znasz Corrie lepiej ode mnie. Wiesz, że w tej chwili rozkazami niczego nie wskórasz. Pozwól jej iść.

 

***

 

Gdy dotarła do Czwartego Oddziału, pobitewny rozgardiasz już ucichł. Ranni zostali opatrzeni, sprzątano po bitwie, w której znów shinigami odnieśli straty. Wróg wiedział, gdzie uderzyć, by najbardziej zabolało, choć jego prawdziwy cel na razie był jedną wielką niewiadomą. Wszystko to wyglądało jak dywersja, choć zaskakująco poważnie potraktowana, skoro uczestniczył w niej sam Ato Kazemichi.

– Corrie-san, wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony jej widokiem Yamada.

Wzruszyła ramionami, wiedząc, że po bitwie wygląda fatalnie. Do tego jeszcze rewelacje Kuchikiego… Dawno nie czuła się tak paskudnie.

– Przyszłam do Izuru – powiedziała cicho. – Czy…?

– Oczywiście, że możesz. Wróg tutaj nie dotarł, ale mieliśmy po bitwie sporo roboty. Wezwać kogoś do ciebie?

– Dziękuję, Hanatarou. Nic mi nie będzie.

Siódmy Oficer nie zagadywał jej dłużej, pozwalając iść, choć nie mógł pozbyć się niepokoju. Według niego Shiroyama wyglądała, jakby była na skraju śmierci, choć uparcie odmawiała pomocy. Chyba tylko Kira potrafiłby przemówić jej do rozsądku, ale w tej chwili było to niemożliwe.

Corrie weszła do sali Izuru wdzięczna, że Hanatarou postanowił przymknąć oko na dość późną porę wizyty. Potrzebowała tu pobyć choćby przez chwilę. Sama. Tak się zresztą czuła. Zupełnie porzucona przez wszystkich, którzy kiedykolwiek coś znaczyli. Nawet Izuru nie było przy niej, spał zupełnie nieświadomy odmętów szaleństwa, w które wpadała każdego dnia coraz bardziej. Obawiała się, że nigdy już się z tego nie podniesie.

Mimo wszystko widok Kiry przyniósł jej ulgę. Ato kłamał, chcąc ją złamać i zmusić do pokornego przyjęcia śmierci. Byakuya mógł mieć rację, że Kazemichi widzi ją jako miecz obosieczny, jednak nie zauważył, że Seireitei także ją odrzuciło. Córka Shiroyamów, legendarnych potomków Króla, nie była tu nikomu potrzebna. Kuchiki prowadzili własne gry, dla przyjaciół stała się balastem, dla którego musieli ryzykować życiem.

– Potrzebuję cię – szepnęła. – Może chociaż tobie jednemu uwierzę, że wszystko będzie dobrze.

Nie pozwoliła sobie w pełni na płacz, obawiając się, że zwróci czyjąś uwagę. To i tak wszystko utrudniało. Ile by dała, by być zwykłą, nic nieznaczącą shinigami? Żeby to wszystko działo się bez jej udziału…

Mokrymi oczami patrzyła na Kirę, a gardło coraz mocniej zaciskał strach, że znowu narazi go na niebezpieczeństwo. Jeśli nie Dwór Wiatru, Seireitei może coś zrobić, a ona nie miała ani sił ani możliwości im się sprzeciwić. Pozbawili ją tej pewności, że może cokolwiek zdziałać.

– Nie mogę cię dłużej narażać.

Tak naprawdę nie chciała tego robić, ale nie znalazła innego bezpiecznego rozwiązania. Ściągnęła z dłoni pierścionek, który tak wiele dla niej znaczył. Nie był najpiękniejszy i najdroższy, ale otrzymany od najważniejszej dla Corrie osoby. Tylko to się liczyło. Czemu nie mogło tak zostać? Odłożyła dowód zaręczyn na nocny stolik tak, by Izuru mógł go znaleźć zaraz po przebudzeniu.

– Tak należy zrobić – powiedziała, by przekonać samą siebie. – Tak musi być.

Jeszcze przez chwilę została w sali, przyglądając się nieświadomemu sytuacji Kirze. Zapamiętywała, chciała wyryć jego obraz w duszy, by choć posiadać jakąś niewielką cząstkę życia, którego mieć nie mogła.

Do mieszkania wracała powoli, trochę nieświadoma tego, co działo się dookoła. Nikt też nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Wszyscy byli zajęci usuwaniem strat po walkach w mieście, przekazywaniem informacji i szykowaniem kolejnej wyprawy do Rukongai, by dopaść wroga. Nikogo w tej chwili nie obchodziła córka Shiroyamów, od której wszystko się zaczęło.

– Corrie, gdzieś ty była?

Nawet nie podniosła spojrzenia na Hisagiego, który dopadł ją tuż pod mieszkaniem. Nie miała siły mu się tłumaczyć, poza tym nie liczyła na nic poza pretensjami.

– Corrie, nie ignoruj mnie. Co się stało?

Chciał ją złapać za ramię, by zwrócić jej uwagę, ale w tym momencie pomiędzy nimi pojawiła się Yukikaze.

– To nie jest dobry moment – odezwała się poważnie ze smutnym wyrazem twarzy. – Pozwól jej zostać samej, Shuuhei-sama.

– Ale…

– Proszę – powtórzyła z naciskiem Zanpakutou. – Moja pani potrzebuje teraz samotności. Takiej, której pragnie, nie tę, którą jej ofiarowaliście.

Hisagi nie wiedział, co powiedzieć. Zachowanie zwykle rozbrykanej Yukikaze budziło w nim najgorsze obawy, skoro Renji potrafił mu tylko powiedzieć, że kapitan Kuchiki zabrał Shiroyamę do siebie.

– Corrie, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, będę w pobliżu – powiedział w końcu.

Shiroyama jednak w żaden sposób nie zareagowała. Weszła do mieszkania w milczeniu. Yukikaze natomiast ukłoniła się ze smutnym uśmiechem i zniknęła, gdy drzwi za jej shinigami zamknęły się. Shuuhei został sam z myślą, że znów nie może zrobić niczego, by ocalić przyjaciółkę.

3 komentarze:

  1. Za długo było spokojnie. Ledwie wesele się skończyło a tu znów atakują.
    Ato potwierdził, że kawał z niego męskiego przyrodzenia i może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale jak dla mnie jest gorszy od Shizumo. Oczywiście, żeby nie było, że bronie tamtego, bo wyrządził Corrie niesamowitą krzywdę, ale kreowanie się na sojusznika, żeby potem złamać Corrie serce jest po prostu okrutne. Tak czy inaczej, cały ród Kazemichich do zaorania. Jeśli miałabym szukać jakiejś jasnej strony tej sytuacji, to przynajmniej Corrie straciła już wszelkie złudzenia co do niego.
    Powiem ci, że serio się przestraszyłam, że któryś z jego przydupasów dobije Kirę, bo u ciebie to nigdy nic nie wiadomo, a już zwłaszcza jak wspomniałaś wcześniej o linczowaniu, bo to z pewnością byłby powód do linczowania.
    No i pojawia się Byakuya cały na biało, wreszcie prawda wychodzi na jaw i tak sobie myślę, o ile cała ta sytuacja byłaby łatwiejsza, gdyby Byakuya postanowił wyjawić ją wcześniej. Najlepiej zanim zamknęli Corrien w wierzy skruchy, zanim uwierzyła, że nie ma co liczyć na swoich bliskich. Ech, arystokracja i te ich głupie zasady.
    Nie bardzo wiem co ma zamiar teraz zrobić Corrie, ale sposób w jaki pożegnała się z Kirą nie wróży niczego dobrego i chyba już teraz mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba.
    W dziewiątce tez robi się nieciekawie. Ten cały Shohei już narobił sporo bałaganu, a kto wie do czego jeszcze jest zdolny.
    Głowa mi już pęka od domysłów i teorii, bo mimo że sporo się wyjaśniło, to wciąż jest wiele niewiadomych.
    Znowu się rozpisałam, mam nadzieję, że nie przyprawiłam cię o ciarki żenady tym moim biadoleniem, ale zrobiło się naprawdę emocjonująco.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzasz w sprawie Ato. W przeciwieństwie do brata, który rządził czystą siłą, młodszy z braci jest cwańszy, inteligentniejszy i ostrożniejszy w swych działaniach, które rozłożył na wiele lat. Taki mamy tego efekt. Nie przewidział jednak jednego - że Corrie nie jest już tamtą dziewczynką, którą umiejętnie owinął sobie wokół palca. A budzenie ciemności w ludziach to jest bardzo ryzykowny ruch.
      Byakuya w końcu swoje dołożył i teraz może tylko zbierać żniwo swych nieumiejętnych prób ochraniania Corrie. Znów okazało się, że nie jest łatwo mieć nad kimś piecze, kiedy jest się jedną z ważniejszych person arystokracji.
      Nim dojdzie do działań Corrie, jeszcze wiele się wydarzy, choć nie ukrywam, że zostały mi do napisania dwa rozdziały, więc zostało mniej niż dziesięć rozdziałów do opublikowania. To będzie prawdziwy rollercoaster, więc spodziewaj się niespodziewanego^^

      Usuń
  2. Zaskakująco, wcale nie jestem zła. Bardzo podobał mi się ten rozdział. Może dlatego, że Corrie już nie może się dłużej oszukiwać. Wyszło szydło z worka, i nawet Corrie zobaczyła prawdziwą twarz Ato, a moje wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Był to też bardzo dobrze napisany rozdział. Bardzo ciekawy, może dlatego, że wreszcie coś się zaczyna wyjaśniać. Oczywiście współczuję Corrie i myślę, że Byakuya może mógł to lepiej rozegrać, ale starał się. Choć przyznaję, że nie poradził sobie z tym zadaniem najlepiej, jeśli chodzi o ochronę Corrie.

    OdpowiedzUsuń

Laurie January